Przyzwyczailiśmy się do bezdomności. Przemykamy przez ulice naszych miast, rzucając milcząco grosz do pustej puszki proszącego lub odwracając głowę, poszerzamy tor naszego ruchu, aby zgrabnie wyminąć leżącego na ławce kloszarda. Jadłodajnie wydają jedzenie, organizacje pożytku publicznego organizują kolacje i odzież, w wielu miastach działają łaźnie i noclegownie. Instytucje miejskie czują się rozgrzeszone, bo wszak formalnie ogarniają istotne kwestie, a czego nie zrobią, dopełnią organizacje NGO. Społeczeństwo może odwrócić wzrok, bo przecież pomoc jest zaoferowana. Tymczasem osób pogrążonych w kryzysie bezdomności nie ubywa, poszerza się natomiast przepaść między obywatelami, którzy noc spędzają we własnym łóżku, a tymi, dla których dom pozostaje w kategorii nieosiągalnych marzeń. Ostatnie decyzje dotyczące szczepień pokazują, że wykluczenie społeczne osób w kryzysie bezdomności ma się w naszym państwie świetnie.
Nieuwzględnieni
„Proszę wszystkich, przywódców państw, przedsiębiorców, organizacje międzynarodowe, aby promowali współpracę, a nie konkurencję, i by szukali rozwiązań dla wszystkich: szczepionki dla wszystkich, zwłaszcza dla najsłabszych i potrzebujących w każdym regionie naszej planety. Na pierwszym miejscu najsłabsi i potrzebujący” – tak w Orędziu na Boże Narodzenie apelował papież Franciszek. Nie pozostał gołosłownym piewcą żarliwych odezw. Cztery miesiące później Urząd Dobroczynności Apostolskiej refunduje szczepienia dla 1200 osób ubogich, w kryzysie bezdomności. Jak podaje Vatican News, szczepienia w Wielkim Tygodniu odbędą się w specjalnie do tego celu przeznaczonej placówce w Auli Pawła VI w Watykanie, a użyta zostanie ta sama szczepionka Pfizer-BioNTech, którą podawano papieżowi i pracownikom Stolicy Apostolskiej. Wolontariuszami będą zatrudnieni na stałe lekarze i pracownicy służby zdrowia pracujący w przychodni „Matki Miłosierdzia”, znajdującej się pod kolumnadą Berniniego, pracownicy Dyrekcji Zdrowia i Higieny Gubernatoratu Państwa Watykańskiego oraz Instytutu Medycyny Solidarności, a także szpitala Lazzaro Spallanzani. Tymczasem w Polsce osoby w kryzysie bezdomności przebywające w placówkach wieloosobowych nie zostały uwzględnione w Narodowym Programie Szczepień. Etap I zakłada, że do szczepień uprawnieni są m.in. „pensjonariusze domów pomocy społecznej oraz zakładów opiekuńczo-leczniczych, pielęgnacyjno-opiekuńczych i innych miejsc stacjonarnego pobytu”. – Podobnie jak każda społeczność zamknięta na małej powierzchni, osoby w kryzysie bezdomności, przebywające w placówkach, znajdują się w grupie bardzo wysokiego ryzyka zakażenia COVID-19. Wystarczy jedna osoba, chorująca nawet bezobjawowo, a zarażeni zostaną wszyscy inni mieszkańcy. Nie tak dawno taka sytuacja miała miejsce chociażby w gdańskim ośrodku dla osób doświadczających bezdomności – mówi Jakub Wilczek, prezes Ogólnopolskiej Federacji na rzecz Rozwiązywania Problemu Bezdomności.
Ostatnia szansa
Ministerstwo Zdrowia postanowiło jednak zawęzić określenie „inne miejsca stacjonarnego pobytu” tylko do placówek zapewniających całodobową opiekę osobom niepełnosprawnym, przewlekle chorym lub osobom w podeszłym wieku. Placówki, w których przebywają osoby doświadczające kryzysu bezdomności, nie wpisują się w ramy przewidzianych szczepień. – Absurdalne jest to zwłaszcza w przypadku schronisk z usługami opiekuńczymi, w których znaczna część wymagających opieki mieszkańców nie jest w stanie samodzielnie skorzystać ze szczepienia na zasadach ogólnych. Nie wstaną z łóżek i nie staną w długiej kolejce oczekujących. Jest to ewidentny przykład dyskryminacji osób pozostających w najtrudniejszej sytuacji majątkowej i głębokim wykluczeniu społecznym. Osoby doświadczające bezdomności w Polsce poddawane są ogromnej stygmatyzacji społecznej i ostracyzmowi, obecnie doszła do tego systemowa dyskryminacja w dostępie do usług zdrowotnych mogących stanowić o życiu lub śmierci tych osób – uważa Jakub Wilczek.
Niejasne przepisy i ograniczenia prawdopodobnie pozbawiły osoby doświadczające bezdomności możliwości zaszczepienia się kiedykolwiek. – Zaszczepienie osób w kryzysie poza placówkami będzie znacznie trudniejsze – uważa Jakub Wilczek. – Rozpoczyna się cieplejszy okres, niedługo placówki zaczną pustoszeć, wiele osób wróci na ulicę. Znaczna część osób w kryzysie bezdomności unika wszelkiego rodzaju instytucji, w związku z tym na własną rękę nie podejmie próby zaszczepienia się. Nie ma racjonalnych pomysłów na sposób szczepienia osób zmagających się z problemem bezdomności. Instytucje nie podejmują tego tematu. Tym sposobem słabi, często chorujący na choroby współistniejące ludzie pozostaną bez wsparcia – dodaje. Federacja na Rzecz Rozwiązywania Problemu Bezdomności podejmowała próby kontaktu z Ministerstwem Zdrowia. Bezskutecznie – od dwóch miesięcy nie ma odpowiedzi w tej sprawie. W interwencję włączyło się także Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej, które twierdzi, iż wyczerpało swoje możliwości wpływu, a wiążące w tej sprawie jest zdanie Ministerstwa Zdrowia.
Słowo ma moc
Wykluczenie nie jest jednorazowym aktem, który ma moc sprawczą nałożenia izolacji społecznej na daną grupę. To proces, który zazwyczaj odbywa się powoli, niepostrzeżenie, na różnych płaszczyznach, a jego konsekwencje swoimi korzeniami sięgają bardzo głęboko w strukturę całego społeczeństwa. – Nie tylko mowa potoczna, ale także oficjalne dokumenty są stygmatyzujące. Określenie ,,bezdomny” tak bardzo wniknęło w naszą warstwę językową, że przestaliśmy się nad nim zastanawiać. A przecież pojęcie to zakłada, że nieposiadanie domu jest szczególną cechą jakiejś grupy osób – uważa Adriana Porowska, prezeska Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej. – Używanie sformułowań ,,osoby w kryzysie bezdomności” czy ,,osoby doświadczające bezdomności” jest oddawaniem szacunku tym osobom i jest to szalenie istotne w kontekście zmian społecznych. W ten sposób podkreślamy, że kryzys ma swój początek i koniec. Dodatkowo słowo „kryzys” podkreśla coś, co dominuje, przy jednoczesnym wskazaniu, że jego wpływem jest objęta głównie przestrzeń mieszkaniowa, a nie cały człowiek. Bezdomność jest kwestią nieposiadania mieszkania – dodaje.
Powodów bezdomności można upatrywać w różnych sferach ludzkiego życia: trudnym dzieciństwie, zaburzeniach emocjonalno-psychicznych, doświadczeniach życiowych. Każda z historii jest inna. Niestety, w naszym społeczeństwie panuje ogólne przekonanie, że osoba, która w pewnym momencie życia przeprowadza się na ulicę, sama wybrała taki sposób funkcjonowania. Nic bardziej mylnego. Paradoksalnie to często okoliczności życiowe dokonują wyboru za człowieka. – Niedawno zgłosiło się do nas małżeństwo z dwójką dzieci. W wyniku pandemii obydwoje stracili pracę w gastronomii. Nie mieli żadnych oszczędności, więc nie było ich stać na opłacenie mieszkania. Poszukując różnych form wsparcia, zgłosili się do ośrodka pomocy społecznej, a także wydziału zasobów lokalowych. Urzędnicy bezradnie rozłożyli ręce, zaproponowali im 100 zł zasiłku, paczkę żywnościową i sugerowali, aby udali się do noclegowni, w której można przebywać tylko w nocy – opowiada Adriana Porowska. – W naszym kraju nie ma schronisk dla rodzin, są tylko ośrodki interwencji kryzysowej dla rodzin, w których obecna jest przemoc. W wyniku poszukiwań pomocy rodzina trafiła do nas. Zorganizowaliśmy zbiórkę, która ciągle trwa, ale my już wpłaciliśmy czynsz na konto właściciela. Dzięki naszemu wsparciu urzędnicy zaczęli inaczej na nich patrzeć. Historia jeszcze się nie skończyła, na razie nie przenieśli się na ulicę. Ale potrzebne było nadzwyczajne rozwiązanie i zaangażowanie. Droga czysto urzędowa mogłaby zakończyć się tragedią tej rodziny. To są sytuacje, które nierzadko doprowadzają ludzi do schroniska dla bezdomnych. Jestem przekonana, że skala tego zjawiska po pandemii wzrośnie – uważa Adriana Porowska.
Oddolna inicjatywa
Pandemia wygenerowała więcej niż dotychczas powodów do wykluczeń związanych z dostępem do opieki zdrowotnej. Brak szczepień i problem w uzyskaniu odpowiedniej liczby testów na obecność wirusa SARS-CoV-2 to nie jedyne, na które zwraca uwagę prezeska Misji Kamiliańskiej. – Od początku pandemii mieliśmy problemy z testowaniem ludzi. Trudno było uzyskać skierowanie na testy od lekarza rodzinnego, a osób nietestowanych przybywało. W ostatnim czasie naszą misję zaatakował COVID-19. Na szali stało życie ludzi, ich zdrowie i sprawność, ale także stały dochód, który umożliwia staranie się o lokal, ubezpieczenia, alimenty, zadłużenia. Sanepid nie dawał nam jasnych wytycznych, a lekarze bezradnie rozkładali ręce. Bez testów nasi mieszkańcy nie mogli wrócić do pracy. Nie wiedzieliśmy, co zrobić. Założyliśmy więc zbiórkę na Facebooku, a ratownicy medyczni z organizacji Medycy na Ulicy przetestowali mieszkańców. W ciągu kilku dni udało nam się zebrać 3500 zł, które przeznaczyliśmy na testy i potrzebne środki ochrony. Okazało się, że kolejnych osiem osób jest zarażonych. Gdyby nie oddolna inicjatywa i dobre serca wielu ludzi, COVID-19 dalej zbierałby wśród nas swoje żniwo – podsumowuje Adriana Porowska.
Dokument najważniejszy
O wykluczeniu i marginalizacji myślimy w szerszym kontekście grupy osób. Tak naprawdę za każdym wykluczeniem stoi człowiek. To on nie dostanie się do lekarza i będzie cierpiał z powodu namnażających się chorób, bo bezduszne przepisy żądają ubezpieczenia. To on nie będzie mógł pobierać zasiłku w Krakowie, mimo że od lat tam przebywa, gdyż ostatnie miejsce zameldowania miał we wsi pod Elblągiem. Ostatecznie to on nie dostanie mieszkania chronionego, bo ,,pije i sam sobie zasłużył na swój los”.
Maks kilka lat spędził w Niemczech. Pracował na czarno, od czasu do czasu pomieszkując na ulicy. Udało mu się przez pięć lat bez dokumentów mieszkać u naszych zachodnich sąsiadów. – Życie na ulicy w Niemczech a u nas to dwie różne bajki. Tam masz zapewnione wszystko. Jeśli zachorujesz i nie masz ubezpieczenia, nikt się tym nie przejmuje. Nie pytają cię o to, skąd jesteś, gdzie ostatnio byłeś zameldowany. Po prostu cię leczą i tyle – opowiada mężczyzna. Któregoś razu policja wylegitymowała go i za brak dokumentów potwierdzających tożsamość został deportowany do Słubic. W kraju dokumenty pomógł mu wyrobić życzliwy policjant. Już wtedy bardzo chorował na płuca. Wkrótce po przekroczeniu granicy z powodu nagłego zaostrzenia stanu zdrowia znalazł się w szpitalu. – Zbyto mnie. Nawet mnie lekarz nie zbadał. Powiedzieli, że skoro nie mam ubezpieczenia, nie mogą mi pomóc – opowiada Maks. – Wylądowałem z powrotem na ulicy pomimo zapalenia płuc. Nie chciałem snuć się po Słubicach. Pojechałem do Poznania, myśląc, że może większe miasto będzie dla mnie łaskawsze. Nie było.
Choruje w domu
Stan zdrowia mężczyzny się pogarszał. Chorował już nie tylko na płuca, pojawiła się miażdżyca, w konsekwencji której trzeba było amputować palce u stopy. Gdyby został objęty pomocą lekarską wcześniej, prawdopodobnie udałoby się tego uniknąć. – Ubezpieczenie pomógł mi załatwić pewien człowiek, który pomagał takim jak ja. Gdyby nie on, pewnie do dziś nie miałbym ubezpieczenia, a tym samym nie korzystał z opieki zdrowotnej. Mówiąc krótko: już bym nie żył – twierdzi Maks. – Wydaje mi się, że bycie bezdomnym w Polsce to nieustanne zdawanie się na ludzi dobrej woli. Jeśli nie masz szczęścia i nie trafisz na kogoś, kto chce ci pomóc, może być z tobą kiepsko. Nie ma co liczyć na instytucje.
Po pięciu latach zmagania się z kryzysem bezdomności udało mu się znaleźć stały kąt. – Przypadek i dobrzy ludzie sprawili, że od roku mam gdzie mieszkać. Dostałem zasiłek 645 zł, ale po wielu perturbacjach. Gminą, w której ostatnio byłem zameldowany, nie jest Poznań, więc w związku z tym poznańscy urzędnicy kazali mi wracać po pomoc do mojego rodzinnego miasta. A ja ze względu na brak zdrowia i sił nie chciałem już walczyć. Wolałem zostać na ulicy – przyznaje Maks. Ludzie z pozarządowej organizacji pomagającej osobom w kryzysie bezdomności pokonali w imieniu Maksa wiele barier urzędniczych, aby mężczyzna mógł dostawać wsparcie finansowe poza gminą swojego ostatniego miejsca zameldowania, a zapoznany człowiek podzielił się miejscem w swoim mieszkaniu. Gdyby nie ludzie, których spotkał na swojej drodze, nie wiadomo, czy dziś jeszcze by żył.
Wykluczenie osób doświadczających bezdomności z Narodowego Programu Szczepień zbulwersowało, zasmuciło, ale nie zaskoczyło mnie. Zbyt wiele dramatycznych historii marginalizacji usłyszałam już w swoim życiu. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego miał być dowodem na to, że nasze państwo opowiada się bezwzględnie za życiem. Tymczasem trudno pozbyć się wrażenia, że jego wartość traktowana jest bardzo wybiórczo. Jakbyśmy zapomnieli, że nie ma różnicy między życiem dziecka poczętego a upitego, śmierdzącego, brudnego leżącego na ławce w parku mężczyzny. To wciąż to samo życie, które musimy nie tylko chronić, ale także wydobyć na światło dzienne jego niezbywalną godność.