Logo Przewdonik Katolicki

Naprawdę Go nie znasz?

Monika Białkowska
il. Lidia Piasecka

Żeby zostać apostatą, trzeba świadomie, dobrowolnie i formalnie wyrzec się chrześcijańskiej wiary. I ważne jest tu ostatnie słowo: wiara. Tego nie da się potraktować lekko.

Kto nie jest apostatą? Nie jest nim ten, kto lekceważy religijne praktyki, nie jest nim ten, kto żyje w grzechu. Nie jest nim nawet ten, kto został ochrzczony, ale nie został w wierze wychowany. 

Tajemnica chrztu
Zacznijmy jednak od początku. Chrzest nie jest wyłącznie indywidualnym aktem dotyczącym relacji ochrzczonego z Bogiem. Chrzest włącza również człowieka we wspólnotę Kościoła: sprawia, że człowiek staje się jego częścią i buduje go sobą. Żeby wspólnota ochrzczonego z Kościołem była pełna, ochrzczony powinien wyznawać wiarę Kościoła – powinien łączyć się z nim poprzez sakramenty, które nie tylko uświęcają jego samego, ale również budują Kościół – powinien również uznawać kościelne zwierzchnictwo w hierarchicznym ustroju Kościoła, co oznacza posłuszeństwo papieżowi i biskupom w sprawach wiary i moralności. Te trzy elementy składają się na wynikające ze chrztu trwanie w Kościele katolickim. 
Więzy chrztu są niezrywalne. Sakramentu tego nie można odwołać ani cofnąć, nie może go zniszczyć czy zatrzeć największy nawet grzech. Człowiek może tylko odrzucić wynikające z niego prawa i obowiązki. 
Kiedy ochrzczony odrzuca prawdy wiary głoszone w Kościele, popełnia apostazję. Kiedy głosi prawdy wiary inne niż Kościół, wówczas popełnia herezję. Kiedy odrzuca zwierzchnictwo biskupa, popełnia schizmę. Zarówno apostazja, jak i herezja i schizma automatycznie pociągają za sobą skutek, jakim jest ekskomunika, czyli wyłączenie ze wspólnoty Kościoła. Nie ma jednak możliwości, żeby wyłączyć się ze wspólnoty Kościoła (na przykład w ramach instytucjonalnego buntu) – pozostając jednocześnie wiernym katolickiej wierze. Kościół jest nie tylko zewnętrzną formą, ale i treścią katolickiej wiary. Nawet więc motywowane choćby zgorszeniem formalne zerwanie więzów z Kościołem jest jednocześnie zerwaniem więzów z Mistycznym Ciałem Chrystusa. Jest odrzuceniem Jezusa, wyparciem się wiary w Jego zmartwychwstanie. I to jest moment, który w natłoku medialnych nawoływań do apostazji, w szumie głosów traktujących Kościół wyłącznie instytucjonalnie, zbyt łatwo można dziś zbanalizować. Apostazja bowiem w swojej istocie i skutkach to nie jest proste odrzucenie instytucji. Apostazja to nie jest jeden z wielu sposobów na wyrażenie swojego sprzeciwu czy słusznego nieraz gniewu. Apostazja nie jest wreszcie sposobem na zmniejszenie kościelnych statystyk. Nawet jeśli ktoś tak właśnie ją traktuje, to składając świadomy, formalny i dobrowolny akt, jednocześnie mówi: nie wierzę, że Jezus zmartwychwstał. Tak właśnie akt apostazji (czy formalnego odłączenia się od Kościoła) rozumie Kościół. 

Kadzidło, mięso i wino
Żeby zrozumieć, czym apostazja – owo porzucenie wiary – jest w swojej istocie i dlaczego jest bolesne dla całej wspólnoty, cofnąć się trzeba do samych początków Kościoła. 
Żyjący w III wieku św. Cyprian, biskup Kartaginy, prawnik i retor, wśród wielu swoich dzieł napisał również ważny traktat o upadłych. Traktat ten powstał krótko po prześladowaniach chrześcijan za czasów cesarza Decjusza. W 249 r. Decjusz próbując zjednoczyć religią swoje nieco upadające wówczas imperium, nakazał, by wszyscy jego obywatele złożyli specjalną ofiarę z kadzidła, mięsa i wina przed wizerunkiem władcy i geniusza opiekuńczego imperium. Była lista zaufanych cezara, co do których lojalności nie było wątpliwości, oni ofiary składać nie musieli. Ale w poszczególnych miejscowościach powstały komisje, które wzywały zwłaszcza „podejrzanych”, którzy publicznie musieli spalić kadzidło i zjeść kawałek mięsa ofiarnego, a czasem również wygłosić bluźnierstwo przeciwko Chrystusowi. Kto dopełnił tego rytuału, dostawał dokument potwierdzający jego lojalność, tzw. libellus. 
Dla pogan wzięcie udziału w tym rycie nie było najmniejszym problemem. Dla chrześcijan  oznaczało ono wyrzeczenie się wiary przez złożenie czci pogańskim bożkom. Kto się jednak zarządzeniom cezara nie podporządkował, trafiał na tortury, a zdarzało się również wobec szczególnego uporu, że również na śmierć. 

Zdrada jest jednoznaczna
Dziś komuś wydawać się może, że rozwiązanie było proste. Wystarczyło nie wzbudzać w sobie żadnej intencji, ale modląc się wyłącznie do Boga, potraktować palenie kadzidła i zjedzenie kęsa mięsa jako akt bez duchowego znaczenia. We współczesnym świecie mówimy o woli, o intencjach, o wolnej woli. Wtedy jednak – na dodatek w kwestiach wiary – sprawa była jednoznaczna. Jakiekolwiek zewnętrzne wystąpienie przeciwko Jezusowi jest Jego zdradą. 
Cyprian wyróżniał tu trzy grupy odstępców (upadłych, nazywanych lapsi) – niektórzy mówią nawet o czterech. Pierwsza to byli sacrificati – ci, którzy ugięli się i złożyli ofiary przed pogańskim bóstwem. Druga to thurificati – ci, którzy tylko palili kadzidło. Trzecia wreszcie grupa lapsi to libellatici – ci, którym udało się uniknąć złożenia ofiary, ale za to dzięki pieniądzom czy znajomościom wykupili sobie stosowne zaświadczenie. 

Imię Jezusa
Tym ostatnim, wykupującym sprytnie samo zaświadczenie – według dzisiejszych kryteriów – trudno było odmówić dobrej woli. Zachowało się świadectwo jednego z nich: „Najpierw czytałem i dowiedziałem się od biskupa, że sługa Boży nie może składać ofiary i oddawać czci figurom bożków. Nie chcąc więc uczynić tego, czego nie wolno, gdy nadarzyła się sposobność (...) udałem się sam do urzędu lub przez kogoś, kto tam poszedł, kazałem powiedzieć: «Jestem chrześcijaninem, nie mogę złożyć ofiary, do ołtarza diabła nie mogę przystąpić, daję przeto pieniądze, aby nie uczynić tego, czego mi zrobić nie wolno”. 
Nie ma tu woli zaparcia się Jezusa, jednak święty biskup Cyprian był bezlitosny: wszystkich odstępców traktował jako jednakowo winnych. Przekonywał przy tym, że skoro „cała tajemnica wiary jest streszczona w wyznawaniu imienia Chrystusa, zapiera się Go ten, kto dla swojego uniewinnienia szuka fałszywych wykrętów”. Za Jezusem można iść tylko radykalnie. Kto idzie za nim sercem, ale zaprze się Go przed ludźmi, choćby nawet z lęku przed śmiercią – jest zdrajcą. 

Pokuta
Cyprian jednak nie pozostał na poziomie piętnowania odstępców. Kiedy prześladowania się skończyły, wielu z nich zapragnęło wrócić do wspólnoty Kościoła. Trzeba było uporządkować i tę kwestię: czy można lapsi do Kościoła przywrócić i na jakich warunkach? Utarło się, że męczennicy (za męczenników uważano również tych, którzy przeszli przez prześladowania i nie wyparli się wiary, niekoniecznie płacąc za to życiem) mogli napisać specjalny „list pokoju”, w którym deklarowali, że swoje cierpienia ofiarowali w intencji tego właśnie konkretnego lapsi. List ten skierowany był do biskupa, który jako jedyny mógł przywracać upadłych do jedności z Kościołem – jako prośba o udzielenie grzesznikowi „pokoju kościelnego”. 
Cyprian był tu ostrożny. Uważał, że tych listów było za dużo i że w ich wystawianiu należy zachować roztropność. Z innego dokumentu tamtych czasów, z listu napisanego do wiernych w Kartaginie przez kler rzymski dowiadujemy się, jakie procedury stosowano wobec lapsi. Po pierwsze więc nie należało ich opuszczać – ale mówić im o miłosierdziu Boga i o tym, że zawsze mają możliwość odpokutowania haniebnego czynu. Należało zachęcać ich, jeśli to możliwe, do ponownego stanięcia przed rzymską komisją i naprawienia swojego błędu, to znaczy odmówienia złożenia ofiary i wyznania wiary w Chrystusa. Należało również, co bardzo ważne, przyspieszać pojednanie tych, którzy są ciężko chorzy, żeby nie umarli nie pojednani z Kościołem. 

Tylko biskup
Pokuta dla tych, którzy chcieli wrócić do Kościoła, mogła trwać czasem nawet kilka lat. Po jej zakończeniu pokutnik otrzymywał rozgrzeszenie, biskup nakładał na niego ręce w geście przyjęcia i dopiero potem upadłemu wolno było wziąć udział w Eucharystii. Powrót taki było możliwy dla tych, którzy przyjęli i odprawili swoją pokutę, a jednocześnie zachowali jedność ze swoim biskupem – choć Kościół na Wschodzie w tym czasie odstępcom i mordercom w ogóle odmawiał jakiegokolwiek przebaczenia. 
Pod koniec IV w., na synodzie w Kartaginie (397 r.) wyraźnie już odróżniono apostatów od lapsi. Lapsi to ci, którzy zaparli się wiary podczas prześladowań, ze strachu i ludzkiej słabości. Apostaci to ci, którzy zaparli się wiary w Chrystusa, występując przeciwko Niemu i przeciwko Kościołowi. 

To nie formalność
Wejście w historię, wejście w świat pierwszych chrześcijan – ludzi, którzy jeśli sami Jezusa już nie spotkali, to spotkali tych, którzy byli naocznymi świadkami Jego życia; ludzi, którzy o Jezusie i Jego zmartwychwstaniu słuchali opowieści tak bliskich, jakich my słuchamy o miłościach naszych dziadków – pozwala nam zrozumieć prawdziwy dramat apostazji. 
Apostazja nie zna kompromisów. Jest jednoznaczna i radykalna. Nie może być tylko zewnętrznym aktem. Nie jest tylko formalnością, której dopełnić można w przestrzeni doczesnej, bez dotykania transcendencji. Apostazja, jakkolwiek to dziś zabrzmieć może egzaltowanie, jest zaparciem się w sposób, jaki zrobił to Piotr: wyznaniem „nie znam tego Człowieka” – i wyjściem z pałacu Kajfasza bez chęci powrotu. Apostazja jest aktem przeciwko wierze w zmartwychwstanie. Jest aktem przeciwko całej treści wyznania wiary. Jest wprost deklaracją, że człowiek odwraca się od Boga. 

Nie znam?
W Kościele to rozumiemy. W mediach i w politycznych narracjach cały ten dramat skutków sprowadzony został wyłącznie do zewnętrznego porzucenia niewygodnej instytucji. Pyta się o statystyki, o gniew, o rozczarowanie. Nic dziwnego: do składania aktów apostazji nawołują ludzie, którzy nie rozumieją istoty Kościoła. Mało kto zadaje pytania o wiarę.
Sytuacji zdaje się nie poprawiać również słyszana gdzieniegdzie wewnątrzkościelna narracja o grzechu nie do wybaczenia, o słabej wierze i o tym, że to dobrze, że słabi odpadają. Nie pomaga składanie ciężaru winy wyłącznie na odchodzących, gdy część z nich wprost skarży się, że Jezusa szukała, ale w Kościele Go nie znalazła.

To odchodzących nie zatrzyma. 
Być może jedyną skuteczną drogą do zatrzymania odchodzących – nie w samej tylko instytucji Kościoła, co zatrzymania ich w decyzji odrzucenia Boga – jest pokazanie im Jezusa. Już nie grzechu, nie biskupów, nie kolejnych wymagań moralnych czy praw, ale po prostu Jezusa. Jezusa mówiącego na górze o tym, że szczęśliwi będą, którzy płaczą. Jezusa mówiącego, że biada tym, którzy gorszą, a nie zgorszonym. Jezusa uzdrawiającego, pocieszającego, przygarniającego dzieci. Jezusa każącego schować miecz. Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego. „Nie znam tego Człowieka”. Spójrz Mu z oczy. To chcesz powiedzieć? Naprawdę Go nie znasz?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki