Logo Przewdonik Katolicki

Wielkopostne odsłony lęku i nadziei - odsłona siódma - Lęk przed innością

Dariusz Piórkowski SJ
fot. A. Robakowska, adobe stock, wikipedia

Mając świadomość, że nie żyjemy w próżni, a czasy są niepewne, chciałbym w kolejnych tygodniach Wielkiego Postu przyjrzeć się różnym formom lęku. Św. Tomasz z Akwinu pisał, że lęk jest uczuciem, które dotyczy zła przyszłego i równocześnie trudnego do uniknięcia. Obawiamy się czegoś, co może nadejść, ale dzięki wyobraźni przeżywamy to zło tak, jakby było już obecne. Gdy jakieś zło staje się naszym rzeczywistym udziałem, rodzi się w nas smutek. Dlaczego? Ponieważ wszyscy nakierowani jesteśmy na dobro. Zło nie jest naszym przeznaczeniem. W każdej sytuacji lękowej nadzieja ma ostatnie słowo. Jak więc lęku uniknąć albo jak go złagodzić, a przynajmniej nie pozwolić mu nad nami zapanować? Czy lęk może być też objawem czegoś dobrego? Co zrobić, kiedy lęk zapowiada zło, od którego nie ma już ucieczki?

Taktyka kuszenia Ewy w ogrodzie rajskim ciągle mnie zdumiewa. W tej niezwykle aktualnej opowieści czytamy, że Ewa jakimś cudem dowiedziała się, gdzie dokładnie rośnie drzewo poznania i zła, chociaż Bóg nie ujawnił Adamowi tej informacji. Czyżby zadziałał głuchy telefon? Nie sądzę. Co więcej, Ewa oznajmia wężowi, że drzewa zakazanego rzekomo nie można dotykać. Tymczasem Bóg nie zabraniał ani patrzeć na drzewo, ani go dotykać. Skąd więc te słowa w ustach pierwszej kobiety? Obrazują one lęk, który był w Ewie już przed rozmową z wężem i wyolbrzymił w jej oczach to jedno drzewo. W centrum zainteresowania zwykle pojawia się to, co człowieka fascynuje i przeraża. Chociaż w ogrodzie rośnie wiele drzew, których owoce są do dyspozycji człowieka, to jednak jedno z nich jest inne. Obwarowane zakazem. Tyle że przykazanie Boga nie było tak rygorystyczne, jak przedstawiła je kusicielowi Ewa. Nie można tylko jeść, czyli przyswoić sobie owocu wewnętrznie. Reszta jest dozwolona. To Ewa z jednej strony demonizuje drzewo, a z drugiej je idealizuje. Paradoksalnie, na tym lęku i wewnętrznym rozdarciu zagrał wąż i doprowadził oboje do upadku.

Dar inności
Czy ta historia nie powtarza się również w naszych czasach? To, co inne, często pociąga i napawa lękiem. Inne religie, inne kultury, sposoby leczenia, formy modlitwy i medytacji, inna rasa, inna wrażliwość, inne potrawy, inne recepty i rozwiązania na różne ludzkie problemy są bogactwem. A jednak boimy się ich dotknąć… Są o tyle straszniejsze, o ile ich nie znamy albo czerpiemy o nich wiedzę z drugiej ręki. Już sama nazwa tego, co inne często rodzi paniczny lęk. Niektórzy wierzący uważają, że przez sam dotyk przedmiotów „zakazanych” może ich magicznie opanować zło, podczas gdy Bóg wyraźnie mówi, że dopiero zjedzenie – czyli asymilacja całym sobą tego – wpuszcza zło do naszego życia. 
Lęk przed innością ściśle wiąże się zarówno z lękiem przed zmianą, jak i z nawracaniem się. Czym jest inność? Podoba mi się jej definicja ukuta przez abp. Rowana Williamsa. Inność ujawnia się w doświadczeniu spotkania z czymś, czego nie posiadam, ale dzięki temu żyję. Chodzi o spotkanie z tym, co albo nie jest częścią mojego świata, albo już jest, ale nie chcę tego za żadne skarby przyjąć, bojąc się rozpadu mojego dotychczasowego sposobu życia. Zaryzykowałbym tezę, że to właśnie doświadczenie inności jest największym darem Boga, który pobudza nas do nawrócenia, poszerzenia serca i umysłu. Darem często przez nas odrzucanym. Dlaczego tak się dzieje?  

Obcość w nas
Zawęźmy inność do relacji osobowych. Najpierw spotykamy ją w nas samych, potem w bliźnich, ale też w obcych, a nawet we wrogach, w końcu w samym Bogu. Nie znamy samych siebie, ponieważ „do przepaści podobne jest serce i wnętrze człowieka” (Ps 64, 7). Katechizm doda jeszcze, że serce „jest naszym ukrytym centrum nieuchwytnym dla naszego rozumu i innych” (por. KKK, 2563). Tylko nam się wydaje, że wiemy o sobie wszystko, a całe życie mamy niejako w garści. Bardzo długo możemy karmić się takim złudzeniem. Dopiero różne wydarzenia, porażki, spełniona i niespełniona miłość pozwalają nam z wolna zobaczyć siebie w pełnym świetle. Są w nas siły, nad którymi nie panujemy. Są obszary, po których poruszamy się jak we mgle. Istnieje w nas potencjał, który rozbudza się dopiero wtedy, gdy nadarzy się odpowiednia okazja lub gdy już jesteśmy na ten moment gotowi. Wewnątrz nas czai się też ciemność, której najchętniej w ogóle byśmy nie chcieli doświadczać. Czy tego chcemy, czy nie, rodzimy się z innością w sobie, z tym, co nieznane i nieoswojone.  Obawiamy się inności w sobie, nie chcemy mieć z nią żadnego kontaktu, a „nawet jej dotykać”, bo może nas zmotywować do zmiany na lepsze, a w pełni przyjęta, uwolni w nas to, cośmy zakopali i popchnie nas do dalszego rozwoju. Lęk przed innością w sobie powoduje duchowy zastój. Z kolei rozwój wymaga wysiłku. 

Bezsilność
Doświadczenie towarzyszenia duchowego uczy, że każdy człowiek, który przychodzi, aby zostać wysłuchanym, jest inny. Tylko pozornie wydaje się, że każdy zmaga się z tymi samymi problemami co wszyscy. Owszem, jakieś podobieństwa istnieją. Ale historia i wędrówka każdego człowieka jest inna. Co więcej, kiedy widzę zbieżności z moją własną drogą, łatwiej jakoś podążać za opowieścią tego, komu towarzyszę. Zakłopotanie i lęk pojawiają się wtedy, gdy natrafiam na historię człowieka, którego nie da się zrozumieć przez pryzmat własnej wiedzy i doświadczenia. Trudno się do czegoś odwołać. Bezsilność też budzi lęk przed innością. Aby nie poczuć jej ciężaru, unikamy spotkania. Drugi, który wchodzi do mojego świata, może obnażyć moje duchowe ubóstwo, ale też fałszywe przekonanie, że ze wszystkim sobie jakoś poradzę. W każdym z nas drzemie wewnętrzny mesjasz, który pysznie zadziera nosa i uważa, że ma na wszystko odpowiedzi i recepty. On pierwszy musi umrzeć. Inność zadaje mu śmiertelny cios. W tym sensie jest nam niezwykle pomocna. Niełatwo żyć ze świadomością, że nie zawsze mogę pomóc, nawet jeśli bardzo tego chcę. Inność drugiego zmusza do konfrontacji z naszą innością, którą nosimy w sobie, ale często jej nie dostrzegamy albo wolimy nie widzieć. Nadto, jak mówi sam Jezus, w drugim widzimy jakąś część samych siebie, ale tego nie dopuszczamy. Chcemy wyciągnąć drzazgę z jego oka, ale sami bywamy ślepi na to, co nam zakłóca właściwy ogląd siebie i świata. Potępiając innych, potępiamy siebie i to, czego nie dopuszczamy.

Prawda odmienności
Spotkanie z innością własną albo drugiego człowieka może więc odsłonić we mnie samym coś, o czym nie miałem pojęcia. I wcale nie chodzi o to, co psychologia nazywa nieświadomością lub podświadomością. Czasem będzie to pozytywne odkrycie, innym razem przerażające. Zawsze jednak zbliżające mnie do prawdy. Mój obraz samego siebie może się znacznie zamazać, popękać, nabrać nieoczekiwanych rysów. Dopiero spotkanie z innością: wyjazd za granicę, inna kultura, religia, światopogląd może mi pokazać nieodkryte jeszcze obszary mojej osobowości. Sęk w tym, że nie wszyscy tego chcemy. Poniekąd oznacza to bowiem zgodę na wewnętrzne ogołocenie, niepewność, tymczasowy brak punktu oparcia. 
Kobieta i mężczyzna w małżeństwie są dwiema różnymi od siebie istotami. Różnice między nimi pozwala znosić, albo dokładniej rzecz ujmując, włączyć do ich relacji, miłość. Różnice wcale nie znikają. Są potrzebne, aby małżonkowie byli dla siebie wzajemną pomocą. To miłość, która zwycięża lęk, potrafi po prostu przyjąć inność, bo, owszem, początkowo zakochany kocha w drugim siebie samego, to jednak dojrzewająca miłość coraz bardziej zaczyna kochać drugiego takiego, jakim on jest. 

Wyzwalające światło
Sam Bóg jest radykalnie inny od nas. „Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami” (Iz 55, 8). A jednak ten sam Bóg odważa się zbliżyć do nas do tego stopnia, że „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17, 28). W niczym Mu bowiem nie zagrażamy. Jezus mówi, że przyszedł jako Światłość, która świeci w ciemności (Por. J 1, 5). Wszedł w naszą ciemność dzięki miłości. Bóg jest także w samym jądrze naszej inności, tego, czego nie wiemy o sobie i co nas może przeraża. Mimo to ludzie, podobnie jak na początku Adam i Ewa, się schowali. „Bardziej umiłowali ciemność aniżeli światłość” (J 3, 19) i tę światłość zaczęli postrzegać jak zagrożenie dla swojego małego ciemnego świata. Tak, zarówno Bóg, jak i mój bliźni mogą mi otworzyć oczy, że moja miłość zwrócona jest w niewłaściwym kierunku. Jednoczę się z tym, co mnie nie nasyca, lecz tylko daje chwilową ulgę lub ucieczkę od siebie. Spotkanie z innością drugiego próbuje rozerwać nasze więzy miłości z tym, co nas zniewala.
Przez ostatnie lata nauczyłem, że w każdym spotkaniu z innością najważniejsze jest słuchanie. Chodzi o wejście w ciszę, by usłyszeć to, co dzieje się we mnie. Potem także o stworzenie przyjmującej przestrzeni dla drugiego, kiedy go spotykam. W końcu o ciszę, by na modlitwie dotarł do mnie czasem niewygodny głos Boga. Inność przeraża lub zagraża, jeśli podczas słuchania od razu próbuję drugiego zaklasyfikować, włożyć w określone przegródki, moralnie ocenić, gdy porównuję, czy jestem lepszy lub gorszy, czy pasuje on do mojej kultury, wyobrażeń czy religii. Inność najbardziej wstrząsa, gdy chcę drugiego uczynić sobą. Odmienność może budzić we mnie agresję, jeśli sam nie jestem utwierdzony we własnych poglądach i wierze. Nie przyswoiłem ich sobie wewnętrznie. Nie spożyłem owocu własnej wiary, lecz tylko ciągle na niego patrzę, a nawet boję się go dotknąć. Inność jest nam dana, by wzbogacić nasze życie, nawet jeśli czasem jej przyjęcie oznacza pozbawienie mnie jakiegoś „mojego” dobra.       

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki