Logo Przewdonik Katolicki

Najświętsze Imię Jezus

Mateusz Filipowski OCD

Imię otwiera nam drogę do nawiązania relacji. Odtąd drugi nie jest dla nas anonimowy. Bóg staje się nam bliski poprzez wypowiadane imię Syna Bożego.

Jak masz na imię? Jedno z pierwszych i fundamentalnych pytań, które zadajemy, aby móc wejść w relację z nowo poznaną osobą. Od tego momentu drugie napotkane „ty” przestaje być anonimowe i nieznane. Staje się obecne za każdym razem, gdy imię jego zostaje przywołane. Imię bowiem to coś więcej niż tylko nazwa służąca do określania i rozróżniania od siebie osób. Imię to tożsamość osoby, jej historia, całe spektrum różnorodnych cech i zdolności, które świadczą o niej samej. To ostatecznie jej niepowtarzalna obecność w tym wszechświecie.

Jahwe
Jahwe – Jestem, który jestem (Wj 3, 14). Imię Boga, którego przez wieki człowiek nie śmiał wypowiadać. Imię święte, transcendentne i niedostępne. Imię tak odległe, jak odległy był sam Bóg. Imię budzące trwogę, bowiem spotkanie z Panem Wszechrzeczy przyprawiało człowieka o drżenie serca i kolan. W tradycji żydowskiej imię przywołuje obecność tego, którego imię wypowiadam. Wezwać imienia to stanąć przed obliczem tego, którego przyzywam. A któż może oglądać oblicze Boże i jednocześnie pozostać przy życiu? (por. Wj 33, 20). Z wypowiadaniem imienia Jahwe w Izraelu związany był lęk zderzenia się z innością i transcendencją Boga. Albowiem w zderzeniu naszego grzesznego życia ze świętością Boga wpisana była śmierć. Po takim spotkaniu życie tu, na ziemi, nie jest już możliwe. Dlatego święci prorocy za każdym razem, gdy zbliżał się Pan, zasłaniali swoją twarz. Eliasz skulił się, chowając swoją głowę między kolana, gdy Pan przechodził w delikatnym wietrzyku. Wybrańcy Boży woleli oglądać Jego plecy, tak jak Mojżesz, i pozostać przy życiu, zadowalając się Jego dystansem i odwieczną tajemnicą. Trwało to do momentu, aż Bóg postanowił rozciągnąć pomost między naszym kruchym człowieczeństwem a swoją boskością. Dystans został zniesiony bliskością. Transcendencja przybrała szaty immanencji. Imię stało się widzialne i przystępne dla ludzkiej egzystencji.

Jehoszua
A słowo ciałem się stało (J 1, 14). Logos – odwieczne słowo Ojca, zstąpiło na ziemię i oto Bóg stał się człowiekiem. Wcielając się, dokonał radykalnej zmiany. Oto Bóg, który do tej pory był tak odległy, stał się teraz dramatycznie bliski. Zapragnął, abyśmy wpatrywali się od teraz i na wieki nie w Jego plecy, lecz w samą twarz. Wraz z ludzką naturą przyjął również ludzkie imię. Jedno z wielu i dość powszechnych w Izraelu, a jednak pełne znaczenia, a przede wszystkim możliwe do wypowiedzenia dla każdego człowieka. Gdy nadszedł ósmy dzień i należało obrzezać Dziecię, nadano mu imię Jehoszua (Łk 2, 21). Imię, które znaczy, że Jahwe jest zbawieniem. Od tej chwili, przyzywanie imienia Bożego nie wiąże się z ryzykiem śmierci, lecz jest obietnicą życia. Od tego momentu lęk przed innością Boga został zastąpiony tęsknotą za Jego bliskością. Od teraz wypowiadanie Jego imienia wiąże się z stawaniem w Jego miłującej obecności, która zbawia i przemienia. 

Emmanuel
Święty Piotr w Dziejach Apostolskich dokonuje laudacji na część Imienia Jezusa: I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4, 12). Wypowiadając każdorazowo imię Jezus, przyzywamy tego, którego wzywamy. Odpowiedź Syna Bożego jest zawsze taka sama. Kiedy słyszy On swoje imię, momentalnie staje przy nas z ręcznikiem oraz miednicą niczym sługa, gotowy do tego, aby umywać nam stopy. Albowiem Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć (Mk 10, 45). Jest bowiem Emmanuelem, to znaczy Bogiem z nami, a nie przeciwko nam. Bogiem bliskim na wyciągnięcie ręki oraz szept języka.

Modlitwa imieniem Jezus
Pierwsze pokolenia chrześcijan umiłowały imię Syna Bożego. Od początku imię to stało się rdzeniem każdej modlitwy: liturgicznej, słownej, wewnętrznej. W kręgach monastycyzmu egipskiego wykształciła się praktyka modlitwy monologicznej, polegającej na prostym i wytrwałym powtarzaniu krótkiego wezwania zaczerpniętego z Pisma Świętego, w którym centralnym momentem stawało się wypowiadanie imienia Jezus. Po wielu wiekach rozwoju życia duchowego ugruntowała się praktyka modlitwy ustnej, w której kamieniem węgielnym stało się imię Zbawcy. Na bizantyjskim Wschodzie przyjęła się forma modlitwy jezusowej, która posługiwała się wezwaniem Bartymeusza spod Jerycha: Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną (por. Łk 18, 38). Natomiast na naszym rzymskim Zachodzie modlitwa ta przybrała formę znanego nam wszystkim różańca świętego. Niezależnie od zewnętrznej formy, jaką te praktyki modlitewne przybrały, wspólnym pozostaje to, iż zmierzają one do Świętego Imienia Jezus, z którego czerpiemy łaskę.
Przepiękną definicję tej kontemplacyjnej praktyki modlitewnej znajdziemy w niewielkiej powieści anonimowego autora Opowieści pielgrzyma. Pisze on tak: „Nieustanna wewnętrzna modlitwa Jezusowa to nieprzerwane, nigdy nieustające wzywanie Boskiego imienia Jezusa Chrystusa ustami, umysłem i sercem, ze świadomością stałej Jego obecności, z prośbą o zmiłowanie, podczas wszelkich zajęć, na każdym miejscu, w każdym czasie, nawet we śnie. Wezwanie to brzmi tak: Panie, Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną! Kto przywyknie do takiego wzywania, znajdzie wielką pociechę i doświadczy potrzeby, by zawsze tak się modlić, i to takiej, że już bez modlitwy nie będzie mógł żyć, a ona sama będzie się wylewać w jego wnętrzu”.
Modlitwę Jezusową (czy święty różaniec) możemy praktykować w każdym miejscu i w każdym czasie, niezależnie od okoliczności życia czy naszego stanu zdrowia. Zawsze i wszędzie mamy przystęp do Bożej Obecności. Obecności, w którą jesteśmy nieustannie zanurzeni, tak jak podpowiada nam św. Paweł: w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17, 28). Obecność ta jest źródłem naszej przemiany oraz świętości. Najpierw bowiem jest spotkanie z kochającym Bogiem w Jego Synu, a dopiero z tego spotkania, poznania oraz pokochania Syna Bożego wypływa nasza przemiana, nawrócenie oraz moralne przeobrażenie. Taki jest chrześcijański kerygmat. Przeobraża nas miłość urzeczywistniona w Człowieku, któremu na imię Jezus, a nie odgórny i bezduszny imperatyw.
Odkąd Nicola Tesla oraz Guglielmo Marconi podarowali ludzkości radio, jesteśmy zanurzeni w wędrujących po świecie falach radiowych. Jednak aby móc je odczytać, potrzebujemy radioodbiornika. Prawosławny mnich z Góry Athos, święty Starzec Paisjusz Hagioryta, używał tego obrazu, aby ukazać nam sens nieustannego przyzywania imienia Jezus. Ono jest bowiem naszym radioodbiornikim, dzięki któremu mamy przystęp do miłującej obecności samego Boga. Czyż Jezus nie powiedział Filipowi podczas ostatniej wieczerzy: Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca (J 14, 9). Kto więc wypowiada imię Chrystusa, staje w Jego obecności, a tym samym staje w obecności samego Ojca. Chrystus wcielił się i przyjął ludzkie imię dla „ustanowienia sakramentu” dramatycznej bliskości z człowiekiem. Przez święte i ludzkie imię Jezus możemy wchodzić w nieustanną, pełną miłości i bliskości obecność, która ma moc przemiany naszych utrudzonych egzystencji. Prawosławny teolog Paul Evdokimov pisał: „Przy modlitewnym wypowiadaniu słowa Jezus mamy do czynienia z quasi-sakramentalną mocą obecności Chrystusa w Jego imieniu”. Tak jak sakramenty Kościoła są pewnym znakiem relacyjnego spotkania się z Chrystusem, tak samo przez święte imię Jezusa wchodzimy w obecność Bożą, w której możliwa jest relacja z Tym, o którym wiemy, że nas kocha, jak podpowiada nam św. Teresa z Ávila. Panie, jak masz na imię? Jestem Jezus z Nazaretu. Gdzie mieszkasz? Chodź i zobacz. Jego życie stało się od tej pory moim domem. Kluczem zaś do niego jest Jego imię.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki