Logo Przewdonik Katolicki

Sześć Aniołów od eboli

Anna Druś
Siostry Ubogie prowadziły w Afryce szpitale, ośrodki zdrowia i ochronki dla osieroconych dzieci. Odbierały porody, były pielęgniarkami, uczyły higieny fot. Le Suore delle Poverelle dell'Istituto Palaz

W 1995 r. zostały w Afryce, choć mogły wracać do Europy, ratując się przed zarażeniem nieznanym wówczas dobrze wirusem. Zostały, bo w swoich chorych widziały umierającego Jezusa. Dziś są kandydatkami na ołtarze.

Niedziela 14 maja 1995 roku. W Kikwicie, dotychczas sennej miejscowości w zachodniej Afryce, widok niezwykły. Przez środek miasta pięciu tragarzy w kosmicznych strojach prowadzi szpitalne łóżko na kółkach, na którym złożono trumnę. Mają na sobie długie zielone fartuchy, na nogach gumowe buty, szczelnie przylegające rękawice na rękach, głowy osłonięte białymi hełmami, oczy zabezpieczone goglami, twarze zakryte maskami. Choć to pogrzeb, pozbawiony jest typowej pogrzebowej oprawy. W trumnie spoczywa biała siostra zakonna, Włoszka o nazwisku Belleri, zwana w zakonie siostrą Dinarosą, która zmarła w męczarniach kilka godzin wcześniej. Tragarze składają jej ciało w świeżo wykopanym grobie nieopodal tutejszej katolickiej katedry. Po niej w sąsiednich grobach składane są następne ciała ofiar tajemniczej choroby zabijającej mieszkańców od kilku tygodni.

Siostry od ubogich
Siostra Dinarosa miała w chwili śmierci 60 lat i znali ją tu wszyscy. Była jedną z kilkunastu białych sióstr Zgromadzenia Sióstr Ubogich Instytutu Palazzolo, które od kilkudziesięciu lat w tej i innych miejscowościach Demokratycznej Republiki Konga (DRK) prowadziły szpitale i ośrodki zdrowia. Pomagały wszystkim, również tym, którzy od nikogo innego pomocy by nie otrzymali. Odbierały porody, prowadziły ochronki dla osieroconych dzieci, były pielęgniarkami, uczyły higieny. Nie zmieniło się to nawet wtedy, gdy wiosną 1995 r. zaczęli w okolicznych wioskach umierać na dziwną chorobę kolejni ludzie. Objawy były początkowo grypowe: dreszcze, wysoka gorączka, słabość, ale potem dochodziły nowe: krwotoki wewnętrzne i zewnętrzne, szybko prowadzące do śmierci. Dziś wiemy, że powodował je panoszący się w Afryce wirus ebola.
Gdy z Afryki zaczęły dochodzić niepokojące wieści, przełożona generalna zgromadzenia pisała do sióstr w DRK z propozycją powrotu do Włoch dla ochrony życia przed nieznanym wirusem. Odmówiły. „Zostajemy na swoim miejscu, nawet kosztem życia, bo ci ludzie, ci chorzy, są w sytuacji przerażającego niedorozwoju całego państwa i potrzebują wszystkiego” – pisały do Bergamo.
Rzeczywiście, bardzo szybko w miejscach, gdzie posługiwały, rosła liczba chorych na gorączkę krwotoczną. Szpital w Kikwicie, gdzie pracowały trzy z nich, obsługiwał nawet tysiąc pacjentów naraz. Siostry również jeździły do oddalonych o setki kilometrów wiosek z prowizorycznymi lecznicami dla chorych na gruźlicę czy na trąd. Zaczynało być trochę jak na wojnie, ponieważ brakowało wszystkiego, zwłaszcza rąk do pracy i wiedzy, jak walczyć z nieznaną chorobą. Bardzo szybko siostry zaczęły między sobą zmieniać miejsca posługi zależnie od tego, gdzie w danym czasie potrzeba była większa.

Anioł pierwszy: najstarsza siostra
Nieuchronne nadeszło 10 kwietnia. Tego dnia licząca już 72 wiosny s. Floralba Rondi, jedna z najstarszych pracujących tu misjonarek, asystowała przy ratowaniu chorego z krwotokiem – ufając, że zabieg jest dobrze zabezpieczony przed ewentualnym zarażeniem. Jednak właśnie wtedy do jej organizmu wdarł się wirus ebola. Jego droga przenoszenia jest w zasadzie taka sama jak wirusa AIDS, czyli następuje przez kontakt z krwią lub innymi płynami ustrojowymi zarażonej osoby.
Siostra Floralba znana była wśród wszystkich ze swojej niezgody na biedę ludzi w Afryce. Potrafiła po kieszeniach chować część swojego śniadania czy kolacji, aby tylko móc podzielić się tym z głodnymi, których spotykała na każdym kroku. Całe godziny spędzała przed tabernakulum, często po całym dniu ciężkiej pracy pielęgniarskiej. „Skąd mam czerpać siłę, jak nie stąd?” – pytała, gdy się dziwili.
Gorączka dopadła ją już 20 kwietnia. Początkowo myślano, że to dur brzuszny, ale stan ciągle się pogarszał, pojawiły się omamy oraz pierwsze krwawienia. Na zmianę zajmowały się nią młodsze współsiostry, same zarażając się wirusem.
Siostra Floralba odeszła 25 kwietnia, a jej pogrzeb dwa dni później ściągnął do katedry w Kikwicie tłum okolicznych mieszkańców, którzy chcieli pożegnać mama mbuta – starszą matkę, jak ją z szacunkiem nazywali. Siostra Floralba pracowała wśród nich ponad 40 lat.
 
Anioł drugi i trzeci
Już wtedy wiadomo było, że na chorobę zapadały kolejno następne siostry. Druga w kolejności była  s. Clarangela Ghilardi, lat 64, do końca posługująca innym zarażonym. Wszystkim mówiła, że „prawdziwym lekarzem jest Jezus” i że to Jego samego, poniżonego i ukrzyżowanego, widzi w każdym cierpiącym. Odeszła do Niego 6 maja.
Następna była Anna, czyli siostra Danielangela, najmłodsza z Sióstr Ubogich, posługująca na początku przy siostrze Floralbie. Annę w zakonie nazywano „trapistką” z powodu jej mistycznego usposobienia. „Czas płynie szybko dla każdego i musimy być przygotowani, ponieważ nie znamy godziny ani dnia, kiedy Pan może nas wezwać. Ale zostań z radością w sercu, bo miłość prosi o miłość” – pisała w liście do domu zaledwie półtora miesiąca wcześniej.  W chwili śmierci miała 49 lat. Zmarła 11 maja.

Anioł czwarty, piąty i szósty
Trzy dni później zmarła s. Dinarosa Belleri – to ta, której trumnę wieziono na wózku szpitalnym. Siostra Dinarosa podczas misji w Afryce posługiwała głównie trędowatym oraz chorym na AIDS. Znano ją jako siostrę od poczucia humoru: aby rozweselić cierpiących, potrafiła przebierać się za klauna czy inne zabawne postaci i odgrywać dla chorych skecze. Do końca czuwała przy siostrze Danielangeli, choć jej to odradzano, gdyż wkrótce miała wracać do Włoch. „Jestem tu, by służyć biednym, jestem w rękach Boga, mój Mistrz zrobił to samo” – odpowiadała. 14 maja nad ranem zapadła w śpiączkę i zmarła sześć godzin później. Tego samego dnia ją pochowano.
Jako dwie ostatnie zachorowały siostry s. Annelvira Ossoli oraz s. Vitarosa Zorza, obie po 50. roku życia i z kilkudziesięcioletnim stażem pracy misyjnej. Annelvira całe życie posługiwała w Afryce jako położna, stąd miejscowi nazywali ją „matką życia”, asystowała przy tysiącach porodów. Od kilku lat pełniła również funkcję przełożonej generalnej całej prowincji, co zmuszało ją do nieustannego przemierzania tysięcy kilometrów między domami sióstr w DRK, na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Malawi. Na wieść o chorobie pierwszej zarażonej siostry nie wahała się wsiąść w jeepa i na łeb na szyję pędzić 500 kilometrów wyboistymi drogami, by być blisko niej i pomóc innym siostrom. 13 maja zwierzyła się jednej z sióstr, że źle się czuje. „Myślę, że nadeszła moja kolej” – powiedziała wtedy. Po gorączce na ramionach pojawiły się czerwone plamy, wyraźny objaw trwającej choroby. Zmarła 23 maja po wielogodzinnej agonii.
Ostatnia odeszła słynąca z nieustannego uśmiechu siostra Vitarosa Zorza. Do DRK przybyła w pierwszych dniach maja zaalarmowana przez przełożoną, że siostry z Kikwitu chorują na nieznaną chorobę. Przywiozła ze sobą 42 kg lekarstw na dur brzuszny i malarię, wierząc, że właśnie one panują w Kikwicie. Ją również przed wyjazdem pytano, czy nie boi się jechać i zarazić tą dziwną chorobą. „Czego mam się bać? Przecież tam są inne siostry, które też pracują. Jestem im potrzebna” – mówiła. Długo opierała się chorobie, ale gdy umierała przełożona, czyli s. Annelvira – u siebie również zaobserwowała objawy. Odeszła jako ostatnia 28 maja 1995 r.

Męczennice miłosierdzia
„Śmierć naszych sióstr, męczenniczek miłosierdzia, skłoniła nas do głębokiej medytacji, aby zrozumieć, zebrać i zachować tajemnicę ich świadectwa. Ich śmierć była zwieńczeniem życia ofiarowanego dzień po dniu z miłością, radością, pokorą i całkowitą dyspozycyjnością wobec Boga i braci. To jest prawdziwe «proroctwo»! Jesteśmy przekonani, że życie oddane Kikwitowi z miłości i z miłości przez nasze Siostry jest ziarnem, które zrodzi życie dla Afryki, dla całego Kościoła, a także dla naszego zgromadzenia” – napisała z Bergamo na wieść o ich śmierci przełożona generalna zgromadzenia Gesualda Paltengh.
Wszystkie zmarłe na ebolę siostry pochowano przed katedrą w Kikwicie, do dziś ich groby otaczane są wielką czcią. Tu także w 2013 r. rozpoczął się ich proces beatyfikacyjny. Sława ich świętości rośnie również w zgromadzeniu i we Włoszech, zwłaszcza teraz – w dobie panującej pandemii koronawirusa. W lutym i marcu 2021 r. papież Franciszek zatwierdził dekrety o heroiczności cnót sześciu „sióstr od eboli”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki