Stare powiedzonko głosi, że w polityce kandydat startujący z innej partii, nawet tej, z którą toczy się największy bój, jest mniejszym wrogiem niż kolega z tej samej listy wyborczej. Weźmy kandydatów z listy Platformy i PiS. Każda z partii ma własny elektorat, a wyborców, którzy raz głosują za jedną partią, a raz za drugą, jest na lekarstwo. Natomiast na przykład kandydaci z list PO czy PiS walczą o głosy swych wyborców między sobą. Ten na drugim miejscu listy marzy o tym, by uszczknąć trochę głosów temu na pierwszym. Z kolei ten na drugim bardziej boi się, że ten z trzeciego miejsca zrobi lepszą kampanię i go przegoni, niż tego, ile głosów dostaną kandydaci z innych partii. Prawdziwym wrogiem jest więc kolega z tej samej listy partyjnej.
Ta logika może być kluczem do zrozumienia zjawiska, które zaczęliśmy obserwować ostatnio, czyli niemal otwartych konfliktów członków rządu pochodzących z różnych ugrupowań koalicyjnych. Coraz częściej, szczególnie w mediach społecznościowych, wiceministrowie z PiS wyzłośliwiają się nad wiceministrami z Solidarnej Polski (SP) Zbigniewa Ziobro. Gdy SP ogłosiła swój program gospodarczy, przedstawiony przez odwołanego niedawno wiceministra skarbu, na Twitterze skrytykował go wiceminister spraw zagranicznych, związany z premierem Mateuszem Morawieckim. Odpowiedział mu wiceminister sprawiedliwości, związany ze Zbigniewem Ziobrą. Najkrócej rzecz ujmując, politycy PiS zarzucali SP, że wcale nie jest solidarna, jak głosi nazwa partii, lecz jej członkowie odwołują się do liberalnych wzorców, a ich mentorem powinien być – bardzo nielubiany na prawicy, Leszek Balcerowicz. Gdy inny wiceminister sprawiedliwości (prawa ręka Zbigniewa Ziobry) prowadząc kampanię samorządową w Rzeszowie, spacerował po tym mieście bez maseczki, rzecznik prasowy premiera (a zarazem jego bliski współpracownik) oświadczył, że jest mu wstyd, a kojarzony z twardym starym jądrem PiS wiceminister spraw wewnętrznych zapowiedział, że zachowanie w stolicy Podkarpacia ukarane zostanie mandatem i wysłane podległej mu policji celem wypisania stosownego formularza.
Te twitterowe połajanki były odpowiedzią na wywiad, którego wcześniej udzielił minister Ziobro tygodnikowi „Sieci”, w którym oskarżył Morawieckiego o to, że zawalił „reformę” sądownictwa, wstrzymując ją, by dogadać się z Brukselą, że na kolejnych szczytach UE wyrzekł się polskiej suwerenności i że zachęca PiS do wyrzekania się swego programu wyborczego. Problem w tym, że krytykując tak ostro premiera, minister sprawiedliwości uderza w samego Jarosława Kaczyńskiego.
Wyborcy prawicy mogą być zaskoczeni tak ostrym sporem wewnętrznym. Koalicjanci mówią do siebie językiem, który dotychczas był zarezerwowany do mówienia o politycznych przeciwnikach. Tak było, gdy dwa miesiące temu Jarosław Kaczyński oskarżył tych, którzy rozbijają prawicę, o szkodzenie Polsce. A właśnie to mówienie o tym, że szkodzi się Polsce, było głównym zarzutem wobec opozycji.
Nic jednak nie wskazuje na to, by te napięcia w koalicji miały minąć. Im bliżej będzie wyborów, tym spory pomiędzy PiS, SP czy Porozumieniem będą rosły. A to dlatego, że trzy te partie walczyć będą o tych samych wyborców.