Gdy się Pani modli i przychodzi moment modlitwy „Ojcze nasz”, to w którym języku Pani wtedy myśli?
– Jeśli jest to osobista modlitwa – to po polsku. Chyba że jestem na nabożeństwie, podczas którego wspólnota modli się w innym języku, który znam.
Pani życie potoczyło się tak, że miała okazję mówić i słuchać wielu języków. Myślałem, że może w modlitwie też zmienia się język?
– Nie, prędzej coś mi się śni po arabsku. Rozmawiając z mężem, mieszamy wiele języków. W mojej codzienności jest sporo arabskiego.
A Yousef, Pani mąż, chętnie nauczył się polskiego?
– Chętnie, ale ze sporymi trudnościami. Pracujemy oboje w Caritas. Nie pomaga to, że realizując tam różne projekty międzynarodowe, porozumiewamy się po angielsku. A najlepiej przecież nauczyć się języka, gdy musimy go używać.
Zatem – „Ojcze nasz” po polsku, ale na swojej płycie chce nam Pani przybliżyć język oryginału, czyli aramejski. W Betlejem i Syrii słyszała Pani go na żywo. Jaki jest jego odbiór?
– Jest dosyć podobny do arabskiego i hebrajskiego, bo to jednak języki z tej samej rodziny. Kiedy więc na przykład śpiewam modlitwę „Ojcze nasz”, nie jest to dla mnie ciąg niezrozumiałych słów. Uwielbiam brzmienie języków semickich, ono wybitnie pasuje do tego miejsca. Jest w tym coś starożytnego.
Czyli jest to język pasujący do tamtej kultury – kolorów, zapachów, klimatu? Do sposobu bycia tych ludzi?
– Tak, chociażby w warstwie brzmieniowej, są tam takie głoski, których nie mamy w językach europejskich, np. takie głębokie „h”. One nadają temu językowi orientalnego brzmienia. Jeśli zaś chodzi o semantykę, to język jest „nabity” cały kulturą. Są to choćby wyrażenia religijne. Niektóre z nich są wspólne dla chrześcijan i muzułmanów.
Biblia jest skarbnicą tekstów poetyckich. Mamy psalmy i hymny, a Pani wybrała „Ojcze nasz”. Dlaczego?
– Ma to związek z tym, jak odkryłam tę muzykę. Kiedyś nie było to dla mnie takie oczywiste, a teraz zastanawiam się, czemu nie wpadłam na to, żeby zrobić muzykę w takim klimacie, już pięć lat temu. Nauczyłam się akurat tej pieśni i gdy bywałam w Polsce, prawie zawsze proszono mnie, by na przykład po Mszy zaśpiewać coś w języku Jezusa. Śpiewałam więc „Ojcze nasz” i reakcje były bardzo pozytywne. Słuchacze często zwracali się do mnie, mówiąc, że są bardzo poruszeni.
Co ich poruszało?
– Po pierwsze fakt, że jest to język Jezusa, że brzmi orientalnie. Druga rzecz to melodia, odmienne skale, które brzmią dla nas egzotycznie. W muzyce zachodniej skale zbudowane są na sekwencji półtonów i całych tonów. W tamtej kulturze są skale, które wykorzystują też inne dźwięki – sekwencję z ćwierćtonami lub półtorej tonu – i właśnie to nadaje im ten orientalny charakter.
To jest chyba w ogóle bardzo muzyczna kultura. Oni wiele momentów codzienności okraszają śpiewem, nie tylko modlitwę.
– Jak najbardziej. Zresztą muzyka, którą wykonuję, wywodzi się z nurtu muzyki chrześcijańskiej, ale przecież kultura arabska ma bardzo rozbudowaną muzykę „świecką”. Powiedziałabym nawet, że wyrażają się śpiewem i poezją. Byłam tym zadziwiona. Pracowałam kiedyś jako wolontariuszka w centrum młodzieżowym, przychodziły tam dzieci w wieku od 14 do 17 lat. Proszę pomyśleć, co mają w głowach ich rówieśnicy na przykład w Polsce…
Smartfony, internet – tego typu rzeczy…
– Otóż to. Zapytałam więc jednego chłopaka, dla żartu, czy umie wyrecytować jakiś wiersz, a on z pełną powagą to zrobił. Mieszkańcy Bliskiego Wschodu mają taki rodzaj wrażliwości na poezję i muzykę. Co prawda spotkałam kilka takich osób, które do muzyki podchodziły z dużym dystansem, twierdząc wręcz, że Koran zabrania słuchania muzyki i jedyny kontakt z nią to recytowanie Świętej Księgi. Niemniej jednak tworzy się tam różnorodne kompozycje. Arabowie zwracają ogromną uwagę na melodyjność. Szczególnie cenione są różne melizmaty i ozdobniki wokalne. Widać to nawet w programach talent show – w Europie w podziw wprawiają nas ludzie operujący mocnym głosem i uderzający w wysokie nuty. Na Bliskim Wschodzie ważniejsze jest to, że artysta swoim głosem potrafi zrobić koronkowe wręcz ozdobniki, minimalne, ale bardzo szybkie. Mam nadzieję, że się kiedyś tego nauczę.
Czyli możemy powiedzieć, że Pani wrażliwość Polki spotkała się z wrażliwością bliskowschodnią, z poetycką modlitwą „Ojcze nasz” i na jej bazie prowadzi Pani swoją medytację, swoją poezję.
– Różnie bywa u mnie z weną i twórczością, ale tutaj teksty powstały akurat całkiem szybko. Sporo jest w nich cytatów z Pisma Świętego. Zależało mi na znalezieniu i pokazaniu w Biblii takich miejsc, które korespondują z „Modlitwą Pańską”.
W utworze Kielich to połączenie słów „Bądź wola Twoja” ze słowami Jezusa z Ogrójca – „Twoja wola niech się stanie”.
– Pisząc teksty pieśni na płytę, rozmyślałam kolejne części modlitwy „Ojcze nasz”, a wówczas przychodziły mi do głowy różne fragmenty Pisma Świętego, które w jakiś sposób nawiązują do tej modlitwy. Samą mnie to poruszyło, że Jezus nie tylko uczył nas modlitwy, ale sam potem modlił się tymi słowami, np. wtedy, gdy był w Ogrójcu. Było to dla mnie odkrywcze i inspirujące.
Moc tych słów podkreśla muzyka – użycie prostych, perkusyjnych instrumentów. Czy tak właśnie brzmi Ziemia Święta?
– Tak i nie, bo jak wspomniałam, muzyka Bliskiego Wschodu bywa świecka i rozrywkowa. Ale jeśliby wziąć pod uwagę aspekt wiary, to tak: dla mnie Ziemia Święta właśnie tak brzmi. Powiem więcej – chrześcijańska muzyka Bliskiego Wschodu ma jeszcze wiele do zaproponowania i na pewno będę dalej się jej uczyć i tworzyć w tym nurcie.
Opowiadając o swojej płycie i tej muzyce, odnosi się Pani często do obrazu świątyni wypełnionej kadzidłem, może z jakiegoś kościółka z Ziemi Świętej. Jak oddać w muzyce ten klimat?
– Moim zdaniem jest to muzyka bardzo obrazowa – działa na naszą wyobraźnię. Wydaje mi się też, że mamy w siebie jakoś wpisany ten klimat. Ta muzyka uwalnia w nas coś, co jest głęboko obecne w nas poprzez kulturę. Zawsze mnie jednak cieszy, gdy ludzie zwracają mi uwagę, że to odczuwają. Dla mnie to ważne też na poziomie wiary, o której dyskusja często sprowadza się do kwestii polityczno-światopoglądowych. Z kolei osobom niewierzącym często nie mieści się w głowie, dlaczego wiara jest dla nas tak ważna i dlaczego mamy taką właśnie perspektywę na życie, dlaczego rezygnujemy z jakiejś naszej wygody, by osiągnąć coś większego. Dlatego chcę pokazać bogactwo i głębię wiary – to coś nieuchwytnego, tę tajemnicę, która porwała nasze serca. Czuję, że bardzo często to właśnie na tym poziomie, a nie na poziomie światopoglądowych dyskusji, odbywa się nawrócenie.
Nasza rozmowa ukaże się w wielkanocnym numerze „Przewodnika”. Chwilowo jesteście w Polsce, ale co by było, gdybyście byli w Betlejem? Spędzacie całe Triduum za murem?
– Tak się składa, że już raz przeżyłam Wielkanoc w Betlejem. Wtedy dopiero poznawaliśmy się z Yousefem. Święta spędza się tam bardzo rodzinnie, a więc podobnie jak u nas. Generalnie pewnie pojechalibyśmy do Jerozolimy, o ile rodzina Yousefa dostałaby na to pozwolenie. Wynika to z tego, że mieszkańcy Autonomii Palestyńskiej muszą ubiegać się o pozwolenia na wjazd na teren Izraela. Chrześcijanie mają o tyle łatwiej, że o te pozwolenia aplikuje Kościół. Później pocztą pantoflową podajemy sobie informację, że są już dostępne. Samą liturgię Triduum chrześcijanie z Betlejem spędzają jednak najczęściej w swojej parafii, a więc właśnie w Betlejem. Dla mnie to zawsze pełne ducha, wspaniałe śpiewy. Muszę jednak dodać, że jest to sprawa drugorzędna, bo dla Boga nie ma znaczenia, gdzie kto spędza Wielkanoc. W Jego oczach najważniejsze jest nasze serce i to jak jesteśmy przygotowani. Ważniejsze jest to, by ktoś się w tym czasie wyspowiadał, a nie spędził święta w Jerozolimie.
Sylwia Hazboun
Autorka bloga Dzisiaj w Betlejem, którego prowadzi wraz z mężem Yousefem, który urodził się i wychował w Betlejem w Autonomii Palestyńskiej. Właśnie wydała płytę Ojcze nasz. Otwiera ją śpiewana modlitwa „Ojcze nasz” po aramejsku. Pozostałe 10 pieśni jej autorstwa to muzyczne rozważania, medytacja kolejnych części modlitwy – każda z pieśni jest jednak również zamkniętą całością