Logo Przewdonik Katolicki

Widziałam Pana!

ks. Henryk Seweryniak
fot. almasdelpurgatorio.com

Maria nie od razu rozpoznała Zmartwychwstałego. Aby Go zobaczyć, patrzenie, a nawet uczucie czy szukanie, nie wystarcza.

Mimo wszystko, dzięki Bogu, znów mamy Wielkanoc. I znów w liturgii słyszymy opowieści, które tyle razy słyszeliśmy, o spotkaniach Piotra, Marii Magdaleny, uczniów z Emaus czy Szawła z Tarsu ze Zmartwychwstałym. Opowieści, które współtworzyły naszą kulturę, kształtowały sens życia, wiarę tylu pokoleń. Mniej więcej wiemy już dzisiaj, jak mogły powstawać. Że najpierw opowiadano je z ust to ust, potem szlifowano jak bezcenne kamienie, a w końcu zapisywano. Chodziło przy tym głównie o to, żeby żadnej nie zagubić, żeby niczego nie uronić. Nie zawsze więc zważano, czy zgadzają się z sobą, czy da się z nich stworzyć jasną chronologię czy topografię wydarzeń wielkanocnych. Raz ewangeliści zaznaczają, że pewne spotkanie ze Zmartwychwstałym dokonało się „pierwszego dnia po szabacie”, innym razem, że „po upływie szabatu”, jeszcze innym „tego samego dnia”. I niekoniecznie chodziło o dzień w znaczeniu fizycznym, tylko o to, co wyśpiewano wieki wcześniej w Psalmie 118: „Oto jest dzień, oto jest dzień, który dał nam Pan, radujmy się, radujmy się i weselmy się w nim”. Ile ten jedyny w swoim rodzaju dzień spotkań ze Zmartwychwstałym trwał? Św. Łukasz ujmie interwał objawień w symboliczne „40 dni” i tak to pozostało w liturgii.  Ale może o miesiące, a nawet kilka lat, aż do doświadczenia Szawła z Tarsu pod bramami Damaszku?  

Piotr
W ewangelijnych przekazach o Zmartwychwstaniu powtarza się, że pierwszym, który doświadczył spotkania ze Zmartwychwstałym, był Piotr. W najstarszym wyznaniu wiary, zapisanym przez św. Pawła w Liście do Koryntian, pierwszy Kościół każe przystępującym do niego wyznawać m.in.: „Wierzę, że Chrystus zmartwychwstał i że dał się ujrzeć Kefasowi”. Gdy dwaj uczniowie wracają z gospody w Emaus, słyszą od zgromadzonych w Jerozolimie: „Pan (Kyrios) rzeczywiście zmartwychwstał i dał się widzieć Szymonowi”. A u św. Marka kobiety, które przyszły do grobu „po upływie szabatu”, słyszą od młodzieńca, ubranego w białą szatę: „Idźcie i powiedzcie Jego uczniom i Piotrowi: Idzie przed wami do Galilei, tam go ujrzycie”.
Jak wyglądało to spotkanie Piotra ze Zmartwychwstałym? Zapisano je późno, ale bez wątpienia uznawano tradycję o nim za tak autentyczną i cenną, bo po jej długim, misternym oszlifowaniu w „szkole Janowej” nie wahano dodać do Ewangelii. A opowiadano tak: pewnej nocy Piotr zebrał nad Jeziorem Galilejskim sześciu towarzyszy i wyruszył z nimi na połów. Nic jednak tej nocy nic nie złowili. O świcie dojrzeli na brzegu ledwie widoczną postać i żarzące się na ziemi węgle. Nie rozpoznali jednak, że to Jezus. Nie rozpoznali także Jego głosu, gdy zawołał do nich: „Dzieci…, macie coś do zjedzenia?”. A potem kazał im zarzucić jeszcze raz sieć, tym razem po prawej stronie. I jak kiedyś, znowu z powodu mnóstwa ryb, nie mogli jej wyciągnąć. W tym momencie uczeń, którego Jezus miłował, doznaje olśnienia. „To jest Pan!” – woła. Słysząc to, Piotr przywdziewa wierzchnią szatę i rzuca się w morze. Reszta uczniów płynie łodzią za nim. Na brzegu Pan sam przygotowuje śniadanie: smaży ryby i podaje każdemu z kromką chleba. „Żaden z uczniów – wtrąca ewangelista – nie odważył się zadać Mu pytania: «Kto Ty jesteś?», bo wiedzieli, że to jest Pan”. „Wiedzieli od wewnątrz – nie z racji Jego wyglądu, ani dlatego że uważnie Mu się przyjrzeli” – podpowie Benedykt XVI. Co oznacza to „od wewnątrz”? Na razie możemy powiedzieć tyle: do wiedzy, że „to jest Pan”, nie prowadził ani Jego wygląd zewnętrzny, ani ich spostrzegawczość. 
Po śniadaniu ma miejsce fascynująca rozmowa, coś na podobieństwo rozmowy kwalifikacyjnej. Zmartwychwstały pyta: „Szymonie, czy miłujesz Mnie (agapas me) bardziej aniżeli ci?”. Benedykt XVI w jednej ze swoich katechez zauważy, że przed doświadczeniem zdrady apostoł niewątpliwie odpowiedziałby: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię miłuję (agapó-se)”. Teraz jednak, gdy zaznał gorzkiego dramatu zdrady, odpowiada z pokorą: „Panie, kocham Cię (filó-se)”, to znaczy: „Kocham Cię moją zwykłą ludzką bliskością”. Zmartwychwstały nalega dalej: „Szymonie, czy miłujesz Mnie tą całkowitą miłością, jakiej pragnę?”. A Piotr znowu powtarza odpowiedź pokornie: „Kyrie, filó-se” – „Panie, kocham Cię tak, jak po ludzku potrafię”. Za trzecim razem Jezus poddaje się i pyta: „Fileis-me?” – „Wystarczy mi Twoja biedna miłość, jedyna, do jakiej jesteś zdolny. Czy kochasz Mnie taką miłością?”. Piotr: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham (filó-se)”. W tle tych trzech cudownych, ale i bolesnych pytań, znajduje się świadomość ludzkiej słabości Piotra i jego zdrady. Apostoł poznaje moc miłosierdzia i przebaczenia ze strony Jezusa. Miarą jego posługiwania w Kościele („Paś owce moje”) ma być miłość – miłość człowieka, którego dotknęła moc przebaczenia. Od naiwnego entuzjazmu początkowego przylgnięcia – powie dalej Benedykt XVI – przez bolesne doświadczenie zaparcia się i płacz nawrócenia apostoł doszedł do powierzenia się temu Jezusowi, który dostosował się do jego ubogiej zdolności kochania. 

Maria Magdalena
Maria z Magdali najpierw doznała wyzwolenia ze strony Jezusa, a potem stała się jedną z Jego najgorliwszych uczennic. Podczas Męki będzie wiernie trwać pod krzyżem, a w dzień po szabacie powędruje do grobu, „gdy jeszcze było ciemno” 
(J 20, 1). Powtórzy w ten sposób gest oblubienicy z Pieśni nad pieśniami: „Na łożu mym nocą szukałam umiłowanego mej duszy, szukałam go, lecz nie znalazłam. Wstanę, po mieście chodzić będę, wśród ulic i placów, szukać będę umiłowanego mej duszy”. Po odkryciu, że grób jest pusty, pobiegnie do apostołów i przekaże im tę wiadomość, a potem tak jak płacząc, trwała przy krzyżu, tak będzie trwać przy grobie. W pewnym momencie nachyli się i dozna wizji aniołów, którzy strzegą grobu jak przebłagalni na arce, jeden z jednej, drugi z drugiej strony. Usłyszą oni skargę Marii, którą wcześniej wyraziła wobec apostołów: „Zabrali mojego Pana i nie wiem, gdzie Go położyli”. Jak uczniowie z Emaus skarżyli się, że Jezus zawiódł ich nadzieje, tak ona skarży się, że nie wie, co stało się z Jego ciałem. W tym momencie odwraca się i widzi Pana, ale nie rozpoznaje Go, kojarząc stojącą w promieniach wschodzącego słońca postać z ogrodnikiem. Skojarzenie zdaje się naturalne: „A na miejscu, gdzie Go ukrzyżowano – zapisał św. Jan – był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób, w którym jeszcze nie złożono nikogo. Tam więc ze względu na żydowski dzień Przygotowania złożono Jezusa…”. Mógł więc tam być ogrodnik i przenieść zwłoki. Ale ewangelista chce powiedzieć coś jeszcze: Maria nie rozpoznała Zmartwychwstałego, bo aby odkryć, zobaczyć żyjącego Pana, patrzenie, a nawet uczucie czy szukanie nie wystarcza. Potrzebna jest łaska, otwarcie się na Jego łaskę. Dlatego tak często powtarza się w świadectwach o „dniu” Zmartwychwstania słowo ófthe, które Biblia Tysiąclecia przekłada jako „ukazał się”, choć można było to oddać lepiej: „pozwolił się zobaczyć”, „dał się widzieć”. 
„Ogrodnik” podejmuje wcześniejsze pytanie aniołów: „Niewiasto, czemu płaczesz”. I dodaje swoje: „Kogo szukasz?”. Warto sobie uświadomić, że pierwsze słowa w tej Ewangelii Jezus skierował do dwóch uczniów Jana Chrzciciela, którzy poszli za Nim. Brzmiały one: „Czego szukacie?” (1, 38). Ci odpowiedzieli pytaniem: „Rabbi, gdzie mieszkasz?”. Maria pyta podobnie: „Panie, gdzie Go położyłeś?”. I dwaj uczniowie, i Maria pytają o to, gdzie On jest; gdzie pozostaje na tym świecie. Jezus na tym świecie „nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”. Nie jest ogrodnikiem, lecz Dobrym Pasterzem, który zna swoje owce po imieniu. Mówi więc: „Mario! Miriam!”. Imię, rzadko wypowiadane przez semitę w rozmowie, zwłaszcza z kobietą, dotyka samej głębi człowieczeństwa. Ale Maria nie doszła jeszcze do wiary Tomasza, który wyzna: „Pan mój i Bóg mój”. Wykrzyknie: Rabbuni, „Mistrzu”, być może rzucając się do stóp odnalezionego na nowo Nauczyciela. Słyszy jednak: Me mou haptou (J 20, 17), co najlepiej chyba przetłumaczyć: „Mario, nie chciej mnie dotykać, nie szukaj mnie tu, na ziemi, w rzeczywistości zmysłowej. W Twoich oczach wciąż jestem Nauczycielem, wciąż jeszcze nie wstąpiłem do Ojca... Jest inaczej! Idź i powiedz dawnym uczniom, a teraz braciom: «Wstępuję do Ojca mojego i Ojca waszego oraz do Boga mojego i Boga waszego». Ten, który wyszedł od Ojca, dopełnił wszystkiego... Ojciec mój jest także ich Ojcem”. Maria, umocniona łaską ófthe, biegnie do uczniów. Nie mówi już: „Widziałam naszego Nauczyciela!”, lecz: „Widziałam Pana! Eoraka ton Kyrion!”. Staje się „Apostołką Apostołów” – naucza ich, że dzieło zbawienia dokonało się, a Jezus Chrystus jest teraz obecny jako Pan i Zbawiciel. Jego obecność ma być odtąd doświadczana w Kościele, który apostołowie będą kształtować jako żywe ciało Zmartwychwstałego. 

Szaweł z Tarsu
Wciąż dyskutuje się, kiedy dokonało się spotkanie Pawła ze Zmartwychwstałym. Przyjmijmy najprostszą, najbardziej się narzucającą odpowiedź – miało to miejsce pod Damaszkiem. Aż trzy razy opowiada o tym Łukasz w Dziejach Apostolskich  (Dz 9, 1–20; 22, 4–16; 26, 9–18). Pierwsza relacja pochodzi od niego samego: „Szaweł ciągle siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich. Udał się do arcykapłana i poprosił go o listy do synagog w Damaszku, aby mógł uwięzić i przyprowadzić do Jerozolimy mężczyzn i kobiety, zwolenników tej drogi, jeśliby jakichś znalazł. Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: «Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?». «Kto jesteś, Panie?» – powiedział”. Dalej dobrze znamy tę opowieść. Według Benedykta XVI jej sedno jest takie: Chrystus zmartwychwstały, który jawi się niczym zachwycające światło, zwraca się do Szawła, przemienia jego myślenie i całe jego życie. Blask Zmartwychwstałego oślepia prześladowcę: „jawi się więc także zewnętrznie to, co stanowiło jego wewnętrzną rzeczywistość, jego zaślepienie na prawdę, na światło, którym jest Chrystus. A później jego ostateczne «tak» dla Chrystusa w chrzcie otwiera na nowo jego oczy, pozwala mu rzeczywiście przejrzeć. (…)”. 
Sam św. Paweł nie przedstawił szczegółowo tej sceny. Prawdopodobnie zakładał, że wszyscy znali jej istotę, wiedzieli, dlaczego z prześladowcy stał się gorliwym apostołem Chrystusa. Nie w wyniku długiego procesu nawracania się, refleksji intelektualnej, lecz spotkania ze Zmartwychwstałym. Dlatego w Liście do Kościoła w Galacji uroczyście ogłosi: „Spodobało się Temu, który wybrał mnie jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją, aby objawić Syna swego we mnie, bym Ewangelię o Nim głosił poganom”. A w Drugim do Koryntian zestawi nawet to, czego doświadczył pod Damaszkiem, ze stworzeniem światła w pierwszym dniu stworzenia: „Bóg, Ten, który rozkazał ciemnościom, by zajaśniały światłem, zabłysnął w naszych sercach, by olśnić nas jasnością poznania chwały Bożej na obliczu Jezusa Chrystusa”. 
Kilkanaście lat temu Benedykt XVI poświęcił odrestaurowaną kaplicę Paulińską, jedną z prywatnych kaplic papieskich na Watykanie. Renowacji poddano w niej przede wszystkim dwa wielkie freski, namalowane w latach 1542–1550 przez Michała Anioła: Nawrócenie Szawła i Męczeństwo św. Piotra – ostatnie dzieła malarskie geniusza renesansu. Nawrócenie Szawła, fresk ukończony w 1545 r., to zadziwiający obraz.  W jego centrum widnieje… pędzący koń, z którego przed chwilą spadł Szaweł. Nieco z boku, niebo nad syryjską pustynią rozrywa nieregularna bruzda światła. Źródłem tego światła nie jest ani słońce, ani inne ciało naturalne. Wydobywa się ono i spływa z potężnej postaci Jezusa, raz jeszcze przychodzącego z nieba. Zmartwychwstały wskazuje ręką miasto, do którego ma się udać, aby dawać świadectwo o Bogu już nie w granicach jednego narodu, nie w Jerozolimie, lecz we wszystkich narodach i ich stolicach: Damaszku, Atenach, Rzymie... W kontraście do dynamiki postaci Zmartwychwstałego artysta przedstawia sylwetkę Szawła. Trzydziestokilkuletni mężczyzna jest wątłym starcem z siwą brodą, „starym człowiekiem”, o którym potem wiele razy będzie pisał, że trzeba się go wyzbyć, żeby odrodzić się na nowo. Dotąd pewny siebie, swojej wiary, młodości, sił i inteligencji prześladowca chrześcijan, leży na piasku pustyni i przysłania oczy, jakby broniąc się jeszcze przed promieniami, które za chwilę obrócą w perzynę całą pewność jego życia. 

Czasy pędzącego rumaka 
Jak zaznaczyłem, jednym z zadziwiających motywów fresku Nawrócenie Szawła jest pędzący koń, z którego przed chwilą spadł młody faryzeusz Szaweł z Tarsu. Nie daje się okiełznać, pędzi, nie wiadomo dokąd... Czy to nie symbol rozpoczynającego się wraz z renesansem czasu emancypacji człowieka, społeczeństwa? Czasów, które trwają do dziś? Które mają ogromny problem z rozpoznaniem i przyjęciem Zmartwychwstałego jako Pana historii, biografii. W opowieściach, na których zatrzymaliśmy się, ten moment braku rozpoznania czy trudności z Jego rozpoznaniem również jest wyraźnie obecny. W końcu jednak rozpoznanie dokonuje się. Ci, którzy go doświadczyli, zostawili jednak wyraźne zastrzeżenie: doświadczenia spotkań ze Zmartwychwstałym nie były zwykłymi doświadczeniami. Zmartwychwstały nie był już kimś, kogo znali z galilejskich i judzkich ścieżek: nauczycielem, rabinem, prorokiem, uzdrowicielem czy wyrzucającym Szatana egzorcystą, jakim chciałoby Go widzieć dzisiaj tak wielu. Owszem, za kogoś takiego byliby gotowi Go uznać. Ale Bóg-człowiek? Zmartwychwstały, prowadzący wszystko, co jest, do zmartwychwstania? Za dużo, „za duży wiatr na moją wełnę”, jak chciał Gałczyński. 
Tamci jednak zostawili jednoznaczne świadectwo. Jezus – opowiadali – to „Pierworodny spośród umarłych”. To był ten Jezus, ale nie przychodził już jako ktoś stąd. Przychodził jako Pan, przychodził jako Syn Ojca, zasiadający po Jego prawicy. Spotkania z Nim, przez które zsyłał Ducha, tworzył Kościół, a także przekazywał misję Piotrowi, Pawłowi i Magdalenie (tej może nasza wspólnota wciąż jeszcze nie potrafiła odkryć?) były już spotkaniami z takim właśnie Bogiem. 
Świadkowie zastrzegali nadto, że do rozpoznania-doświadczenia-spotkania nie doprowadziła ich własna spostrzegawczość, wiedza o Nim, ale znaki: przebaczenia, miłosierdzia, powierzenia misji, udzielenia mocy zrzucenia z siebie „starego  człowieka”. Zdrajca, który zapłakał, a potem szybko uciekł do swoich codziennych zajęć, doznał przebaczenia. Uczennica, która chciała pozostawać na poziomie pierwszych, neofickich porywów została wezwana do ewangelizowania. Brutalny prześladowca chrześcijan, który mógł liczyć na karierę w służbie Sanhedrynu, otrzymał łaskę uznania za „stratę” i „śmieci” wszystkich  dotychczasowych ideałów. 

To się może zdarzyć. To się zdarza. W życiu Frossardów, Chestertonów, Kaczmarskich, Kijowskich, Salvadorów Dalich… Tylu, którzy łaskę przyjęli. Choćby przez zastosowanie na sobie „zakładu Pascala” – podjęcie stylu życia tak, „jakby Bóg istniał” (etsi Deus daretur). Podjęcie tej „ubogiej zdolności kochania”, którą Benedykt XVI w 2005 r. zaproponował Orianie Fallaci. 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki