Logo Przewdonik Katolicki

W „Zeszytach Literackich”

Natalia Budzyńska
fot. Materiały prasowe

„Zeszyty” nie wychodzą już od dwóch lat. Taki los elitarnych pism literackich, że bez dodatkowych pieniędzy nie utrzymają się, potrzebują dotacji, żeby istnieć.

Paczki, które do mnie przychodzą zawierają w zasadzie dwie rzeczy: książki albo oliwę z Peloponezu (najlepsza na świecie odmiana oliwek rośnie w okolicach Kalamaty) w pięciolitrowych puszkach. Tym razem odebrałam paczkę z książkami, rozcięłam zaklejające papier taśmy, porozdzierałam folie. To właściwie nie były książki, a kilka archiwalnych numerów „Zeszytów Literackich”.
„Zeszyty” nie wychodzą już od dwóch lat. Taki los elitarnych pism literackich, że bez dodatkowych pieniędzy nie utrzymają się, potrzebują dotacji, żeby istnieć. Powstały w 1982 r., w czasie politycznie trudnym, w którym jednak kultura wysoka miała się świetnie. Teraz w czasie dzikiego kapitalizmu i jedynie słusznej polityki kulturalnej zostały pozbawione finansowej pomocy. Najpierw swoje wsparcie finansowe odebrała im Agora, potem Ministerstwo Kultury. Efektów nie przyniosły pomysły wsparcia społecznego. Może czas „Zeszytów Literackich” już minął? Wiosną ogłoszono decyzję o likwidacji Fundacji Zeszytów Literackich, wyprzedawane są ostatnie egzemplarze pisma i książek wydawanych przez „Zeszyty”. I właśnie na takiej wyprzedaży kupiłam kilka numerów.
Wyciągam je, rozpakowuję, biorę do ręki, przeglądam. I przepadam na długie godziny. Ile czytania! Jakie nazwiska! Jakie teksty! Drobnym drukiem, niewygodnym, ale co tam, to absolutnie nieistotne. Od kilku miesięcy fundacja prowadziła wydanie internetowe pisma zatytułowanego „Palimpsest”, w którym publikowane były teksty powstałe współcześnie. Ale czy teraz, kiedy ostatecznie jesienią fundacja przestanie istnieć, to „Palimpsest” będzie trwał? Smutne to, ale pewnie nieuniknione.
Ale dlaczego nieuniknione? – burzę się. Dlaczego nie ma nikogo, kto chciałby wspierać literaturę? Pytam siebie, czytając kolejne numery „Zeszytów”, które, można powiedzieć, wyspecjalizowały się w kulturze eseju. Ale także zawsze znalazł się w nich jakiś fragment dziennika, listów, poezja. Książki wydane przez fundację można było kupować w ciemno, prowadziły przez labirynty kultury europejskiej, poszerzając horyzonty i dając uczucie obcowania z ważnym dziedzictwem i pięknem sztuki. Muratow, Brodski, Miłosz, Sandor, Herbert i zmarły niedawno Wojciech Karpiński. Lubiłam jego „prozę podróżną”. Związany z paryską „Kulturą” i z „Zeszytami” był mistrzem eseju. Jako historyk sztuki wprowadzał w kulturę, pięknie i trafnie opisywał pejzaż miasta. Amerykańskie cienie, Obrazy Londynu, Pamięć Włoch. Pisał o Czapskim i van Goghu w fascynujących biografiach artystycznych. W czasie trwającej izolacji opisał najciekawsze publikacje paryskiej „Kultury”. I dlaczego mam wrażenie, że odchodzi – a może już dawno odeszła – fraza literacka, lekka, a jednocześnie piękna, zgrabna, ważna?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki