Jak pojąć to, co czuje nastolatek?
– Proszę sobie wyobrazić brzeg morza. Spokojna, łagodna toń, czasem tylko pojawia się nieco większa fala. I nagle, jakby za pstryknięciem palca zrywa się sztorm, który jest nie do opanowania. Taka nagła burza dzieje się w mózgu młodego człowieka.
Gruboskórny, niegrzeczny, opryskliwy – to obraz nastolatka zgodny z rzeczywistością czy fałszywy stereotyp?
– To jest zasłona, którą młodzi nieświadomie nakładają na siebie. Dzieciaki generalnie są serdeczne, przyjacielskie, oddane, dbające o innych. Tylko czasem gruboskórne, chamskie i bardzo egoistyczne. Szukają sposobu na siebie, swojego miejsca w życiu. W ich głowie jest burza, dlatego na zewnątrz także widzimy burzę.
Kiedyś słyszałem, że bałagan w pokoju nastolatka odzwierciedla zamieszanie, które następuje w jego głowie…
– Nastolatek nie widzi bałaganu w pokoju, nie dostrzega też tego i nie rozumie, co przeżywa. A nawet gdy czasem go ujrzy, nie wie, od czego zacząć sprzątanie. Szybko też traci zapał. Zacznie sprzątać, pojawi się jakaś bardzo ważna sprawa i zmieni zajęcie. Tak funkcjonuje w swoim życiu.
My, dorośli, chyba tego nie rozumiemy.
– Bo jesteśmy zaskoczeni. Zaczyna się niepozornie: dziecko odpyskuje, powie coś niegrzecznego. Z czasem odburknięcia, lekceważące obracanie się plecami, trzaskanie drzwiami stają się codziennością. Rodzice dziwią się, że z grzecznego synka czy córki zrobił się ktoś butny, naburmuszony, niezadowolony, żądający, wciąż skoncentrowany na sobie i często pomijający potrzeby innych. Nie radzimy sobie z tym jako rodzice.
I wtedy pojawia się myśl o tym, jakie błędy popełniłem w wychowaniu, że moje dziecko jest tak aroganckie, samolubne, a czasem też bezmyślne…
– To jest pułapka, w którą wpada wielu rodziców. Zaczynamy się obwiniać i szukać sposobu, który przywróci dziecko do stanu poprzedniego. A powrót do tego stanu już jest niemożliwy. To proces, który nastolatek musi przejść. Dziecko musi się od nas uwolnić, usamodzielnić i dzięki temu znaleźć swoje miejsce w świecie.
Uwalnia się już w wieku 13–14 lat?
– Tak. Musi się nauczyć dokonywać wyborów. A my możemy tylko stać obok, dyskretnie mu towarzyszyć i słuchać. Często robimy błąd, bo chcemy rozmawiać wtedy, gdy mamy taką potrzebę. Tymczasem młody człowiek chętnie rozmawia, kiedy sam czuje taką potrzebę. Jeśli zatem nastolatek mówi: „Tato, chcę z tobą porozmawiać”, warto od razu znaleźć czas, by go wysłuchać. Nie można przy tym krytykować, nie można wyśmiewać, lepiej też nie żartować. Zresztą nie wiem, czy pan wie: zdaniem nastolatków dorośli nie umieją żartować.
Wiem. Od szesnastoletniego syna słyszę prawie codziennie, że jestem ze średniowiecza.
– Nastolatek szuka swojej tożsamości, stąd atakowanie świata dorosłych, który jest dla niego staroświecki, bo jest racjonalny, oparty na zasadach. My dorośli mamy wyobraźnię i doświadczenie, potrafimy przewidzieć skutki postępowania. Młody człowiek tego nie akceptuje, on chciałby iść na skróty.
Dlatego przechodzi przez ulicę, głośno słuchając muzyki przez słuchawki, siada na rower i w żadnym razie nie nałoży kasku, skacze do wody w zupełnie nieznanym miejscu…
– Bo wierzy, że jest niezniszczalny. Zazwyczaj już siedmiolatek uczy się myślenia przyczynowo-skutkowego. W głowie nastolatka jest jednak tak duży mętlik, że nie umie przewidzieć skutków postępowania. On żyje w ciągłym napięciu, w jego głowie wciąż rodzą się nowe pomysły. Wewnętrzny głos wciąż mu podpowiada: „Tyle rozumiem, tak dużo mogę”. Dziś nastolatkowie są dodatkowo stymulowani. Kiedy my mieliśmy 17 lat, marzeniem był walkman. Teraz oko nastolatka cały czas śledzi ekran smartfona, by nic mu nie umknęło.
Poprosiłem syna, żeby zadzwonił do kolegi, i usłyszałem, że to wstyd. Dziś nikt już do nikogo nie telefonuje.
– Bo wydaje im się, że trzeba być w ciągłym kontakcie. Młody człowiek jest w stanie gotowości. Jego mózg wciąż pracuje: ciągle czeka na informację w sieci, sprawdza, czy ktoś się nie odezwał. Nie ma chwili odpoczynku. To tak, jakby pozbawić kogoś snu. Taka czujność niesie ryzyko zmian w myśleniu, w koncentracji uwagi. Może utrudnić uczenie się. Powoduje nerwowość i wybuchowość. Nastolatek, który sam z siebie jest spięty, niezadowolony i zdenerwowany, ma do czynienia z kolejnym źródłem bodźców. Nie da się zbyt długo tak funkcjonować. Stąd często biorą się stany lękowe i depresyjne, ponieważ to pozwala się wyłączyć.
Można coś z tym zrobić?
– Umówić się na zdrowe korzystanie z internetu w telefonie, że np. o godz. 22.00 aparat zostaje w innym pokoju. Wiem, że pandemia trochę pomieszała szyki, bo musieliśmy dbać o to, by młodzi mieli jak najlepszy dostęp do sieci. I tu okazaliśmy się hipokrytami, bo z jednej strony zakazywaliśmy, z drugiej nakazywaliśmy.
Prof. Marek Kaczmarzyk mówi, że nastolatek chce rodzica odepchnąć na odległość rzutu kamieniem. Radzi jednak, by nawet z oddali mu towarzyszyć.
– To jest naturalna potrzeba, żeby mieć w kimś oparcie. A dla rodziców szansa, by nawiązywać fajne relacje z dziećmi. Dzieci jednak czasem potrafią nam dopiec. Kiedy przychodzą z problemem, wpadamy w złość, a w najlepszym razie mówimy: „Ostrzegałem cię”. W ten sposób tracimy kontakt. Lepiej by było usiąść i porozmawiać.
Tyle że i tak zrobi, jak będzie uważać…
– Ale będzie miało dodatkową wskazówkę, która pozwoli mu podjąć decyzję. A przede wszystkim nawiąże się relacja, czyli coś, czego nastolatkom najbardziej brakuje. Relacja ma największą moc terapeutyczną. Walka stawia nas w pozycji przegranego.
Sam łapię się na tym, że aby osiągnąć cel, czasem bezwiednie próbuję udowodnić sobie i synowi, że siła i racje wciąż są po mojej stronie.
– To błąd. Rywalizacja z naszym dzieckiem niczego go nie nauczy. Może tylko spowodować, że odwróci się od nas i gdzie indziej zacznie szukać autorytetów. Zacznie słuchać kogoś, kto mu wrzuci do głowy jeszcze głupsze pomysły niż te, na które sam mógłby wpaść.
Często o moim dorastaniu opowiadam starszemu, osiemnastoletniemu synowi, oczywiście wtedy kiedy on ma czas i ochotę. Jasne, że słyszę, że prawo jazdy robiłam na dinozaurze i że nie rozumiem młodzieży. Ale to, że go nie pouczam, nie moralizuję, powoduje, że wchodzi ze mną w dialog. I czasem w nagrodę słyszę: „Mamo, wszystkim mówię, że mam najlepszą matkę na świecie”.
Mojemu też raz na miesiąc wymsknie się, że ma dobrego ojca…
– To powód do radości. Powinniśmy dbać o dobry kontakt z dziećmi. Żeby tak było, trzeba rozmawiać, ale wcześniej należy zrobić krok do tyłu. My rzeczywiście mamy więcej doświadczenia, umiemy przewidywać, potrafimy ocenić ryzyko. Ale musimy naszemu dziecku też pozwolić na zdobycie tej wiedzy. Ono musi nauczyć się popełniać błędy, to muszą być jego błędy.
Jak ta nauka powinna wyglądać? Dorastające dzieci powinniśmy otaczać taką opieką, na jaką nam pozwolą, czy też rzucać na głęboką wodę?
– Raczej rzucać na głęboką wodę i stać na brzegu z pomocną dłonią. Trzeba nastolatka puścić w świat i jednocześnie dać szansę powrotu, kiedy poczuje zbyt duże zagrożenie. Bez prawienia kazań, bez moralizowania, bez „a nie mówiłam”.
Tyle że niektóre zagrożenia mogą mieć nieodwracalne skutki. Boję się niebezpieczeństw, które wiążą się z różnymi inicjacjami: alkohol, papierosy, wspólne wyjazdy.
– Trzeba rozmawiać, bez taniego dydaktyzmu. Nastolatek może trafić na imprezę, na której będą też narkotyki. Trzeba mu uświadamiać, że ma prawo odmówić, że może mieć własne zdanie i to wcale nie będzie wstyd. Podobnie jest z seksem.
Powód stresu i nieprzespanych nocy dla wielu rodziców.
– Rozmawiam o tym otwarcie z moim synem. Tłumaczę, że seks to ważna sfera życia, z którą nie warto się spieszyć. We wszystkich inicjacjach jest element nacisku, presji społecznej, której młody człowiek powinien umieć się oprzeć.
Młodzi są atakowani natłokiem informacji. Widzę to po moim synu. Na tydzień-dwa zniewoli go jakaś myśl, np. rzeź wołyńska i relacje Polaków z Ukraińcami albo problem drastycznej różnicy w poziomie życia między Bawarią a jakimś regionem w Polsce. To nie pozwala mu zasnąć. Nie ma powodu do niepokoju?
– Zainteresowanie wybranymi tematami, graniczące czasami z obsesją, jest naturalne. Poszukiwanie wiedzy, prawdy, poszukiwanie sensu życia to cecha młodości. Bo okres nastoletni to czas wielkiego zamieszania w głowie, ale też niesamowitego przyrostu możliwości poznawczych. Pomiędzy 15. a 20. rokiem życia mamy największe możliwości zdobywania wiedzy. Mózg człowieka działa jak świetnie chłonąca gąbka. W tym wieku pojawiają się też dylematy egzystencjalne: czy cierpienie ma sens, czy warto żyć, skoro i tak umrzemy.
Lęk przed umieraniem w wieku 15–16 lat jest normalnym zjawiskiem?
– To naturalny proces związany z dojrzewaniem. Młody człowiek widzi chorujących bliskich, bywa, że musi zmierzyć się ze śmiercią. Dociera do niego, że jego rodzice też kiedyś odejdą. A ponieważ ma świadomość, że sam w życiu jeszcze sobie nie poradzi, ogarnia go panika. Osobę, która weszła w wiek dojrzewania, można porównać do kogoś, kto niedowidząc, nagle zakłada świetnie dopasowane okulary. Jest pod wrażeniem szczegółów, które teraz zauważa. Więcej widzi, więcej rozumie, ale bardziej też się boi.
W którym momencie lęk staje się niebezpieczny?
– Kiedy zaczyna utrudniać codzienne funkcjonowanie i destrukcyjnie wpływa na całe życie. Jeśli nastolatek bez żadnego uzasadnienia popada w smutek i jest to stan trwały, ciągły, to mamy powód do niepokoju. W przypadku zaburzeń depresyjnych pojawia się niechęć do jakiejkolwiek aktywności: wstania z łóżka, mycia, wyjścia z domu. Bywa też nadmierna koncentracja na temacie śmierci, odchodzenia, sensu istnienia. Jeśli to trwa kilka tygodni, to konieczny jest kontakt ze specjalistą.
Zdarza się, że rodzice nie umieją zareagować na czas. Wtedy dochodzi do dramatów. Słyszę, że przypadków samobójstw wśród młodych ludzi jest coraz więcej.
– Wśród moich młodych pacjentów jest dużo dzieci, które są po – na szczęście – nieudanych próbach samobójczych. Niestety, kilka osób, które znałam, odebrało sobie życie. To byli młodzi ludzie wypełnieni wewnętrznym cierpieniem, poczuciem, że nikt ich nie rozumie i że nie ma nadziei na zmianę.
Czym to jest spowodowane?
– To wina świata, w którym żyjemy, choć z reguły nie ma jednej przyczyny. Trzeba wymagać, ale kiedy jest za dużo wymagań, nie jest dobrze. Nadmiar miłości też nie jest zbyt dobry, bo wtedy na wszystko się pozwala. Przesadna wolność też szkodzi.
Problem jest w otoczeniu. Są rodzice, którzy niby są razem, ale już nawet lubić się nie potrafią. Są rodziny, w których jest dużo udawania i dużo bezduszności, apodyktyzmu. Niesłuchania tego, co mówi dziecko, nieliczenia się z jego potrzebami.
Mamy być blisko, mamy poświęcać czas, a przecież gonimy. Spychamy odpowiedzialność na szkołę, klub sportowy, klub tańca. Marzymy o coraz większych domach, w których pozamykamy się w pokojach. Sami siebie nie zapędziliśmy w kozi róg?
– Młodzi to widzą. Pytają: po co to wszystko? Patrzą na matkę, ojca. Oni są ciągle niezadowoleni, ciągle narzekają, stale są w pracy, a jak już są razem w domu, to wciąż się kłócą. Rodzice przynoszą pracę do domu, potem siadają przed komputerem lub telewizorem. Dzieci są świetnymi obserwatorami. Jak im wytłumaczyć, że życie ma sens, kiedy widzą dookoła fałsz, zło i złośliwych ludzi. Często przychodzą rodzice i pytają, jak odzyskać kontakt z dzieckiem. Rada jest jedna: żyć wolniej i poświęcać mu jak najwięcej czasu. Nigdy nie jest za późno.