Słyszałem porównanie, że z nastrojami nastolatka jest jak z pogodą nad Bałtykiem: czasem słońce, czasem groźny sztorm.
– Okres nastoletni nie jest jednolity. Pierwsza faza to wczesna adolescencja przypadająca na wiek 10–13 lat. Druga to czas dojrzewania właściwego: 14–17 lat. Trzecia – późnej adolescencji, lub jak mówią niektórzy, wczesnej dorosłości: 18–23 lata. Domyślam się, że pyta pan o środkowy okres, czas, w którym psychika młodego człowieka podlega burzliwym zmianom. Skutkiem tego jest zmienność nastrojów, pobudliwość, skłonność do ryzyka.
To, że nastolatek jest arogancki, wiecznie niezadowolony, impulsywny, to normalne?
– Trudno nam się z tym pogodzić, ale ta emocjonalna huśtawka jest normalna. Młody człowiek bywa arogancki i wybuchowy, ale też bardzo czuły i wrażliwy. Układ limbiczny nastolatka, który odpowiada za emocje i instynkty, jest bardzo aktywny, bo jest w ciągłej przebudowie. Tymczasem rodzice wciąż się zastanawiają, gdzie popełnili błąd, i obwiniają się za to, że źle wychowali dziecko.
Jako ojciec siedemnastoletniego syna regularnie się nad tym zastanawiam.
– Nie ma żadnego błędu. Przecież trudno walczyć z naturą. Możemy natomiast pomóc naszym nastolatkom – i przy okazji sobie samym – przejść przez ten czas chaosu emocjonalno-poznawczego. Trzeba więc, bez względu na wszystko, być przy nim. Nie oceniać, nie krytykować, nie dawać rad. Tylko być obecnym, akceptując wszystkie zmiany, które zachodzą u młodego człowieka. I nie marnować żadnej szansy na rozmowę.
Nastolatek trzaska drzwiami, jest uparty i leniwy, rzuca obraźliwymi słowami, czasem manipuluje. Rodzic musi to znosić?
– To jest trud wychowania, który jako rodzice musimy udźwignąć. Nagroda przyjdzie w swoim czasie. Nawet pan się nie obejrzy, kiedy zbuntowany siedemnastolatek stanie się odpowiedzialnym, dorosłym człowiekiem.
Specjaliści mówią o pięciu obszarach, o które musi zadbać rodzic, budując relacje z nastoletnim dzieckiem. Pierwszy obszar to zdrowy dystans. Kiedy nastolatek mówi do nas: „wynoś się”, „nienawidzę cię”, czujemy się zranieni. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę zmiany, które zachodzą w jego mózgu, uświadomimy sobie, że on do końca nie ma wpływu na to, co się z nim dzieje. Trzeba więc zachować dystans do emocji naszego dziecka. Nie krytykować, nie oceniać, nie karać. Bo to może przynieść odwrotny skutek.
Młody człowiek mówi takie rzeczy, a rodzice mają udawać, że nic się nie stało?
– W żadnym wypadku. Trzeba dać do zrozumienia, że widzę jego zachowanie i że się na nie nie godzę. I nazwać je czytelnie krótkim komunikatem: „nie godzę się na takie słowa z twojej strony”, „czuję dużą przykrość”, „chcę, żebyś mówił do mnie inaczej”. Rodzice tymczasem często reagują krzykiem, krytykują, obrażają się, pielęgnują urazy. A młody człowiek staje się jeszcze bardziej pobudzony: zamęt, który ma w głowie, jest potęgowany przez chaos, który pojawia się na zewnątrz. W rezultacie nie potrafi odzyskać równowagi. W tym „starciu” jedna ze stron musi wykazać się większym opanowaniem.
Dlatego tak ważny jest drugi obszar: zrozumienie i empatia. Rodzic musi rozumieć to, co dzieje się z jego nastoletnim dzieckiem, mieć świadomość skutków, jakie przynoszą zachodzące w nim zmiany biologiczne. Powinien wiedzieć, że mózg nastolatka musi zostać przebudowany po to, by w wieku 25 lat mógł panować nad emocjami, świadomie podejmować decyzje i umieć przewidywać ich konsekwencje.
Trzeba rozumieć to, co czuje młody człowiek i być przy nim, towarzyszyć jego zmianom i mądrze je akceptować. Nie można stawiać wygórowanych oczekiwań i na tym właśnie polega trzeci obszar. Oczekujemy od naszych szesnasto- czy siedemnastolatków, że się zmienią, zmądrzeją, nabiorą wyobraźni. Ten czas przyjdzie, ale musimy jeszcze trochę poczekać. Trzeba więc zejść z oczekiwań.
Chce Pani powiedzieć, że nastolatkowi nie można stawiać wymagań?
– Wręcz przeciwnie. Wymagajmy tyle, ile – według naszej orientacji – młody człowiek na swoim etapie życia jest w stanie wykonać. Stawiane wymagania powinny być racjonalne, realne. Powinniśmy pamiętać, że nastolatek nie będzie funkcjonował tak, jak sobie wymarzyliśmy. Jego kora mózgowa jest niedojrzała, układ limbiczny jest w przebudowie, emocje nie znalazły jeszcze równowagi. On sam nie wie, jak ma funkcjonować. Przecież my też kiedyś przez to przechodziliśmy.
Potrzebny jest mu więc wyważony, spokojny dorosły, który identyfikuje się z jego stanem i ze spokojem wskazuje to, co mu przeszkadza. To czwarty obszar: umiejętna komunikacja. Nie oceniam nastolatka, nie próbuję za niego decydować, nie mam wiecznych pretensji, nie krzyczę, nie naciskam. Spokojnie komunikuję swoje odczucia, mówię o tym, co mnie cieszy, a co mi nie opowiada. Ważna uwaga: nie wygłaszam długich zdań. Młodzi nie chcą słuchać wykładów. Jeśli ze spokojem, prostymi, jasnymi zdaniami będę komunikować się z dzieckiem, to myślę, że zyska więcej spokoju i zacznie inaczej mnie postrzegać. A ja w ten sposób zbuduję osobisty autorytet, który stanowi ostatni, piąty obszar dobrych relacji z nastolatkiem.
Tyle że młodzi gdzie indziej szukają autorytetów. Rodzice przestają nimi być.
– To prawda. Często nastolatkowie zaczynają identyfikować się z innymi dorosłymi, których podziwiają. To może być trener, uwielbiany muzyk albo aktor czy nauczyciel, z którym młody człowiek ma dobrą relację. W tej sytuacji rodzice muszą się starać, by przynajmniej nie stracić zaufania nastoletnich dzieci, muszą dbać o zgodność słów i czynów. Młodzi są dobrymi obserwatorami, szybko wychwytują fałsz w postępowaniu dorosłych, a wtedy są bardzo krytyczni. W takiej sytuacji odbudowanie zaufania, nie mówiąc już o autorytecie, jest bardzo trudne.
Wychowanie nie jest łatwe w normalnych warunkach. W sytuacji kiedy trwa pandemia, a młodzi długo byli zamknięci w domach, jest to podwójnie trudne. Ten czas da się nadrobić?
– Większość młodych ludzi radzi sobie ze skutkami izolacji. Nie mają kłopotów z nawiązywaniem kontaktów, wrócili do aktywności, odnajdują się w grupie rówieśniczej. Nawet nie uświadamiamy sobie jednak, jak wielu jest takich, u których ujawniły się różne zaburzenia: stany depresyjne, lękowe. Jest dość liczna grupa nastolatków, którzy uciekli w uzależnienia.
Nie można było wychodzić z domu, więc o jakich uzależnieniach mowa?
– To ucieczka w wirtualny świat: uzależnienia od telefonu i komputera. Młodzi długo byli w izolacji. A kiedy człowiek czuje się osamotniony, układ nagrody w jego mózgu domaga się przyjemności. W takiej sytuacji bierzemy to, co jest najłatwiej dostępne. Komórka czy laptop były w zasięgu ręki, wymagano tego przy zdalnym nauczaniu.
Czym grozi takie uzależnienie?
– Człowiek nie jest w stanie odpocząć. Jego mózg jest w ciągłym czuwaniu, nie może przegapić żadnej wiadomości. Taka mobilizacja jest groźna dla organizmu.
Uzależnienie zagraża też relacjom z otoczeniem. Nastolatek mógł tak zasmakować przebywania w wirtualnej rzeczywistości, że już nie wyobraża sobie, że można funkcjonować inaczej. On może już nie odczuwać potrzeby życia w realnym świecie. Mam pacjentów, którzy mówią, że poznali 10 czy 20 nowych kolegów. Jak często się spotykacie? – pytam. I słyszę, że codziennie. Tyle że oni nigdy swoich kolegów nie widzieli, „spotykają” się tyko wirtualnie. Mają ogromny problem z nawiązywaniem kontaktów, z wejściem w nową relację. Ba, pójście na zakupy do tradycyjnego sklepu staje się dla nich zadaniem nie do wykonania.
Co można z tym zrobić?
– Ważne by dorośli potrafili wskazać inną formę aktywności, która skutecznie odwróci uwagę młodych, pozwoli im wyjść z wirtualnej rzeczywistości. Przy czym wbijanie do głowy „zrób coś ze sobą” nie ma sensu. Znam ojca, który zaczął zabierać syna na squasha. Chłopak tak się wciągnął, że świetnie teraz gra. Są osoby, które zabierają dzieci na basen, jeżdżą na wycieczki, każdy może wybrać rodzaj działania.
Często dzieje się jednak tak, że rodzic, mając niepisany konflikt z nastolatkiem, odsuwa się od niego. Młody źle się zachował, trzasnął drzwiami, był wulgarny. Dorosły wymierza karę, zrywa kontakt. To jedna z najgorszych postaw. Rodzic wysyła dziecku sygnał, że je odrzucił, że nie jest dla niego ważne.
Lato to czas, kiedy zaufanie rodziców do nastoletnich dzieci jest poddane wyjątkowej próbie. Samodzielne wyjazdy, imprezy z kolegami, pierwszy kontakt z alkoholem… Jak przygotować młodego człowieka do pierwszych kroków w dorosłość?
– To niełatwy czas dla obu stron. Rodzicom wyobraźnia podpowiada najtragiczniejsze scenariusze, a nastolatkowie nie potrafią jeszcze właściwie oceniać ryzyka, nie umieją przewidywać skutków. Pojawiają się gwałtowne emocje: nerwowość, porywczość. Młodzi mają potrzebę większej autonomii, próbują zaimponować otoczeniu. Zdarzają się więc ryzykowne zachowania: sięganie po alkohol, kąpiel po alkoholu, jazda na motorze z zawrotną prędkością, pierwsze kontakty z używkami. Na różne inicjacje trzeba młodego człowieka przygotować. A potem starać się być blisko, nie tracić kontaktu, nie obrażać się. Pytać, rozmawiać, na spokojnie wyjaśniać.
Nawet wtedy, kiedy wróci do domu pijany?
– Trzeba zachować wyjątkowy spokój. No bo co pan zrobi? Zbije pan pijanego nastolatka? Trzeba spokojnie rozmawiać o fatalnym wpływie alkoholu na zdrowie, szczególnie ludzi, którzy dorastają. O tym, jak alkohol zmienia świadomość, w wyniku czego ludzie zachowują się w taki sposób, w jaki nigdy nie zachowaliby się na trzeźwo. Należy też mówić o dramatach, jakie są np. skutkiem jazdy samochodem pod wpływem alkoholu.
Jak przygotować dziecko do spotkań towarzyskich, podczas których mogą pojawić się bardziej niebezpieczne używki?
– Rozmawiać i uświadamiać młodemu człowiekowi, że mimo presji grupy rówieśniczej – bo narkotyki zwykle pojawiają się tam, gdzie jest grupa – ma prawo odmówić. Ważne jest też to, co wyniosło się z domu. Jeżeli dziecko wychowało się środowisku, w którym styl przywiązania był bezpieczny, wspierający, mocny, to w dorosłość wejdzie w sposób stabilny. Być może z ciekawości sięgnie po mocniejszą używkę, najprawdopodobniej uzna jednak, że to nie jest jego, że w to nie wchodzi.
Są jednak nastolatkowie, którzy wychowali się w stylu pozabezpiecznym. W ich dzieciństwie dorośli byli nieobecni. Wobec czego budowali świat tak, jak umieli, według własnego systemu wartości. W ich przypadku istnieje ryzyko, że identyfikując się z grupą rówieśniczą, będą dostarczać sobie przyjemności chaotycznie, nie do końca zrozumiale, w sposób zachłanny.
Może się zdarzyć, że na pomoc będzie za późno?
– Na wychowanie nigdy nie jest za późno. W ostateczności, kiedy nastolatek zbyt mocno wejdzie w świat używek – a młodzi, jeśli już wchodzą w ten świat, to robią to szybko i głęboko – trzeba uruchomić pełną kontrolę i zacząć ratować. Są psychoterapie, ośrodki leczenia uzależnień. To jednak sytuacje skrajne.
A może właściwa jest postawa rodzica, który zawczasu chce mieć wszystko pod kontrolą?
– Nie. Odpowiedzialny rodzic to osoba empatyczna, otwarta, słuchająca i bardzo interesująca się losem swojego dziecka. W żadnym razie nie policjant. Amerykański psychoterapeuta Gary Chapman sformułował koncepcję pięciu języków miłości, które pomagają ludziom okazywać uczucia. Polecam tę koncepcję tym dorosłym, którzy wychowują nastoletnie dzieci.
Pierwszy język to fizyczna bliskość, dotyk. Przytulajmy swojego syna czy córkę. To pozwoli zachować dobre relacje. Drugi to afirmacja: ważne są miłe, czułe słowa, jakie dziecko od nas usłyszy. Wypowiadajmy je bez względu na to, jak bardzo nas zraniło. Trzecim językiem miłości jest czas, jaki możemy z młodym człowiekiem spędzić. Nie ma chyba piękniejszej chwili niż ta, gdy ojciec siedzi obok siedemnastoletniego syna i słyszy od niego: tato, cieszę się, że jesteś. Ta miłość powinna być bezwarunkowa. Czwarty język to mądre prezenty. Nie daję dziecku pieniędzy, nie spełniam jego zachcianek. Prezentem powinno być wprowadzenie go w ciekawą przestrzeń: ciekawy wyjazd, pasjonująca dyscyplina sportu, intrygująca książka. Prezent to rodzaj aktywności, która skupia uwagę, buduje więź i zachęca do poznawania świata. Wychwytujmy talenty młodego człowieka i próbujmy je rozwinąć. I piąty język: bycie przy problemach dziecka na tyle blisko, na ile ono pozwoli nam być. Nie ma mowy o rozwiązywaniu problemów za nastolatka. On powinien mieć świadomość, że potrafi podjąć decyzję i poradzić sobie z kłopotami. My natomiast powinniśmy mu towarzyszyć tak, by jeśli będzie potrzebował pomocy, wiedział, że jesteśmy obok.
Niektórzy rodzice próbują być kolegami swoich dzieci. Próbują zniwelować różnicę wieku: ten sam żargon, fryzura, styl ubierania się, sposób myślenia. To dobra metoda na zbliżenie się do swojego dziecka?
– Rodzic musi mieć autorytet, a dziecko musi znać granice. Nie może być wątpliwości, kto pełni rolę ojca, a kto syna czy córki. Kumpla można mieć w grupie rówieśniczej. Rodzic to osoba, przy której czuję się bezpiecznie, a z drugiej strony – wiem doskonale, co mogę, a czego nie mogę powiedzieć i zrobić. Pomieszanie ról nikomu nie wychodzi na dobre.
No i temat, który w wakacje rodzicom spędza sen z powiek: inicjacja seksualna.
– Należy uświadamiać, że seks to ważna sfera życia i że nie trzeba się z nim spieszyć. Tu ważne są wzorce, które wyniosło się z domu. Dziecko obserwuje swoich rodziców od urodzenia. Widzi, jak się buduje miłość, gdy przytulają się, całują, czule do siebie mówią. Od zachowań rodziców będzie zależało to, z czym młodemu człowiekowi będzie kojarzyła się miłość i w jaki sposób będzie przekazywać ją dalej. Dom to jest fundament, paszport w dorosłość.
Nasze domy mają solidne fundamenty? Pędzimy z pracy do pracy, dorabiamy się, budujemy coraz większe domy, w których tylko się mijamy. Nie słuchamy się nawzajem, nie rozmawiamy...
– A młodzi są odstawieni na bok. Mamy rodziny, które żyją w rozdarciu: w jednym państwie mieszka ojciec, w drugim matka, a dziecko wychowuje babcia. Czy takie dziecko może mieć poczucie ciepła i bezpieczeństwa? Matka mówi przez telefon, że wysyła mu pieniądze, a ono woli, by siadła obok, przytuliła, pogadała. Ojciec przyjeżdża raz na trzy miesiące, więc nawet wtedy nie rozmawia z dzieckiem, bo brakuje wspólnych tematów. Trudno w tej sytuacji zbudować autorytet mocnego ojca.
Mam bardzo dużo młodych pacjentów, którzy czują się samotni. Rodzice są wycofani, wydaje im się, że jeśli syn czy córka mają już 17 lat, to sobie poradzą. Ci młodzi wyglądają jak dorośli, ale w głębi duszy są jeszcze dziećmi, które wciąż potrzebują dużo ciepła, bliskości, opieki.