Logo Przewdonik Katolicki

Warstwy tego miejsca

Natalia Budzyńska
Brygada kobieca budująca blok mieszkalny. Widoczna robotnica przewożąca cegły na taczkach fot. Siemaszko Zbyszko/NAC/materiały prasowe

Ściany gmachów okalające Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN tylko na pozór są monotonne i nudne. Kryją podziemne tajemnice. Nowa wystawa „Tu Muranów” jest opowieścią o pewnym miejscu na mapie miasta.

Tożsamość Muranowa jest odkrywana na nowo od dekady. Przedtem zdarzało się, że nawet mieszkający w tej dzielnicy warszawiacy zapominali o losach tego miejsca. A może ta niezwykła historia stała się taka bardzo zwykła, że przywykli do niej, nie widząc w niej nic dziwnego? Czasem tylko ktoś się zastanowił, błądząc po podwórkach i szukając mieszkania znajomego, skąd tutaj te pagórki? Najczęściej był to przyjezdny, student pochodzący z innego miasta, turysta, albo ktoś, kto po prostu chciał tu budować nowe życie. Byłam świeżo po studiach, gdy zamieszkałam w Warszawie i odwiedzając przyjaciół mieszkających na Muranowie, gubiłam się wśród bloków, ale zazielenione pagórki zawsze mnie zastanawiały. Nagle z takich zakątków wychodziło się na ruchliwe główne ulice, z tramwajami, kilkoma pasami ruchu i wąwozem kilkupiętrowych gmachów ciągnących się wzdłuż identycznych, monumentalnych, nieciekawych, przytłaczających. Ktoś opowiadał o klątwie rabinów, która powodowała utrudnienia podczas budowy Błękitnego Wieżowca na placu Bankowym, bo tam właśnie stała Wielka Synagoga, którą Niemcy wysadzili w maju 1943 r. A więc tam mieszkali Żydzi. Ale skąd te wzniesienia?
Historię miejsca wystawa w POLIN pokazuje tak jakby od końca. Bo przecież w tę historię właśnie POLIN się wpisuje, jako jeden z ostatnich jej elementów, jeśliby przyjąć, że historia ta kończy się dzisiaj. Ale ona przecież wciąż trwa. Podczas prac archeologicznych, które poprzedzały budowę muzeum, spod powierzchni wykopano wiele przedmiotów codziennego użytku. Były to skarby dawnego życia, zmiecionego z powierzchni ziemi, warstwa przysypana. Muranów to dzielnica powstała na gruzach dawnej, wybudowana na kolejnej warstwie, przysypująca nieekshumowane zwłoki warszawskich Żydów, przedmioty, którymi się posługiwali: butelkę, z której nalewali mleko, kubek, z którego pili kawę, widelec, którym jedli, grzebień, którym się czesali. Nie ma takiego drugiego miejsca na Ziemi, a wystawa „Tu Muranów” odkopuje korzenie dzisiejszej dzielnicy, pokazuje metamorfozę topografii miejsca.

Nalewki
Architekt Jana III Sobieskiego, Simone Giuseppe Bellotti, pochodził z Murano, weneckiej wyspy słynącej z hut szkła. Ożenił się z Polką i zapragnął wybudować sobie rezydencję. Wybór padł na północne przedmieścia Warszawy, pastwiska służące mieszkańcom. Swój pałacyk nazwał „Murano”. Po jego śmierci budynek przechodził z rąk do rąk, kurczył się ogród, wokół budowano coraz to nowe domy, raczej mało wystawne, głównie drewniane.
Na początku XIX w. „Murano” jest ruderą, za to wokół wyrasta dzielnica pełna nowych mieszkańców, z których większość to Żydzi. Zanim o tej części miasta mówiono Muranów, używano innych określeń: północna dzielnica, dzielnica nalewkowska lub po prostu Nalewki. To tutaj było centrum życia żydowskiego Warszawy, a trzeba pamiętać, że przed wojną mieszkała tu największa społeczność żydowska Europy. Większość warszawskich Żydów związanych było z Muranowem. I rzeczywiście było to miejsce inne, różniło się od reszty miasta: budownictwem, tkanką miejską i żywotnością. To było miasto w mieście. Obok dużych kilkupiętrowych kamienic bogatych kupców stały niewielkie domki, mnóstwo sklepików wszelkiej maści, rudery z minimalnymi ciemnymi podwórkami, gęsta zabudowa. W niektóre uliczki lepiej się było nie zapędzać („Ulica Miła wcale nie jest miła” – pisał w wierszu Władysław Broniewski), inne wręcz przeciwnie: słynęły z dobrych sklepów. Dziennikarz Bernard Singer, który swoje dzieciństwo spędził na Nalewkach, tak ją opisał: „Cała ulica biegła”. I dalej: „Nie wiem, ile sklepów było na Nalewkach. W każdym razie w ciągu pierwszych lat naszego stulecia liczba ich wzrosła dziesięciokrotnie. Duży lokal dzielono na części, a w każdej z nich inny kupiec urządzał swój sklep, czasem było ich pięciu, sześciu”. Atmosferę przedwojennych muranowskich ulic próbuje oddać ekspozycja stała w Muzeum POLIN. Ale nie odda się jej bez tego ruchu, ludzkiego ruchu.

Getto
Potem wybudowano mury, przedzielono ulice, a nawet domy, i Muranów stał się gettem: jeszcze bardziej ludnym niż kiedyś, bo zagoniono tutaj nie tylko wszystkich Żydów z całej Warszawy, ale także z okolic. Muranów getta też ma swoją historię, która skończyła się dramatycznie powstaniem. A powstanie zakończyło się śmiercią całej dzielnicy. Kiedy Niemcy wysadzają Wielką Synagogę, w getcie oficjalnie nie ma żywych ludzi. Himmler rozkazuje, żeby dzielnica została całkowicie zrównana z ziemią. Marzył mu się w tym miejscu park. Rozkaz wykonuje Juergen Stroop, z którym po wojnie w celi będzie siedział Kazimierz Moczarski i na podstawie jego wspomnień napisze Rozmowy z katem. W listopadzie 1943 r. to już tylko morze ruin, uwiecznione na fotografiach, wstrząsające.
Wśród ruin strzela w górę samotna świątynia: kościół św. Augustyna. Jest jedną z niewielu budowli, która przetrwała po tamtym świecie. Resztę przykryły gruzy. Pod gruzami trupy. Najpierw stanął na nich pomnik Bohaterów Getta. Potem przyszli szabrownicy. Potem inni, po budulec, bo przecież trzeba było odbudować domy, a na Muranowie leżały półtorametrowe hałdy gruzu. Wśród nich znaleziono wejście do piwnicy, w której ukryto w bańkach po mleku Archiwum Ringelbluma, opisujące życie w getcie. Warszawie potrzebne są nowe mieszkania, jest oczywiste, że gruzową pustynię w środku miasta trzeba wykorzystać. Powstanie tu nowa dzielnica, dla nowych ludzi, bo przecież dawni nie żyją.

Muranów
Jeśli nałożyć na siebie mapę przedwojennego Muranowa i tego, który powstał po wojnie, od razu widać, że niemal nic się nie zgadza. Wyznaczone zostały nowe ulice, zasypano stare, zaprojektowano zupełnie nową tkankę miejską. Z wykorzystaniem starej, bo odgruzowywać teren po prostu się nie opłacało. Trwałoby to latami, kosztowało krocie, a przecież kraj jest biedny. Budynki mają zostać postawione na skarpie, wokół ma być dużo przestrzeni i zieleni.
Bohdan Lachert, główny architekt nowego Muranowa traktował gruz symbolicznie. Widział to osiedle powstające niczym Feniks z popiołów, w sensie dosłownym. Gruz był nie tylko pod domami, składał się z niego także budulec: gruzobeton. Wspominałam, że ciał zabitych w powstaniu Żydów nie ekshumowano? Nie było jak. Lachert pisał o tym, że chciałby, aby „pokłady geologiczne” Muranowa ujawniały kolejne warstwy okresów zniszczeń i odbudowy. To miało być osiedle-pomnik, żywy pomnik zamieszkały przez żywych ludzi.
Jak podchodzili do tej idei mieszkańcy? Nie przeszkadzały im te pagórki usypane z ludzkich losów? Nie mieli wątpliwości? Te pagórki, o których poeta Jerzy Ficowski pisał: „Muranów góruje na warstwach umierania”. Co myślą o tym mieszkańcy dzisiaj, po tylu latach? Czym jest tożsamość tego miejsca i jak ją budować?
Wystawa w POLIN próbuje odpowiedzieć na te pytania i zachęca do poszukiwana własnych odpowiedzi. Pokazuje kilkanaście konkretnych miejsc dzielnicy i opowiada ich historię poprzez historię mieszkańców, sięgając głęboko do korzeni miejsca. Co więcej, ta wystawa skierowana jest nie tylko do mieszkańców Warszawy, ale do każdego, kogo interesuje historia miejsca, a w szczególności własnego miejsca. Zachęca do budowania tożsamości także poprzez miejsce, do którego się należy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki