Kiedy wiele lat temu zamieszkałam w Warszawie, nie interesowała mnie historia. Byłam młoda, żyłam dniem dzisiejszym, głównie sprawami towarzyskimi. Dopiero po roku zdałam sobie sprawę z tego, że mieszkam nad trupami. Pod moim oknem stał mur getta, moja kamienica należała przed wojną do dzielnicy żydowskiej, handlowano tam wszystkim. Dziwiłam się pagórkom i wzniesieniom, na jakich stały bloki Muranowa, gdzie mieszkała moja koleżanka. Odwiedzałam ją, siedziałyśmy na podwórkowej ławce, paliłyśmy papierosy, pies hasał, a pod nami gruz i trupy. Nie, skąd – nie mówiło się o tym na co dzień, ale to dziwne uczucie mam do dziś. Albo szło się ulicą Anielewicza i myślało się o nim. Szczególnie po lekturze książki Anki Grupińskiej Ciągle po kole.
Bo Hanna Krall i jej Zdążyć przed Panem Bogiem mi umknęła, tak samo jak kompletnie wyparłam z pamięci Miłosza i jego Campo di Fiori i Biedny chrześcijanin patrzy na getto. Gdzieś tam, w otchłani pamięci, odgrzebałam wspomnienie książki czytanej dawno, dawno temu i oczami wyobraźni widziałam to, co młoda bohaterka stojąca w oknie: ogień z oddali. Płonące getto.
Może dziś to sobie trudno wyobrazić – także mnie – ale przed rokiem 1989 w szkołach nie mówiono o powstaniu wiosną 1943 r. A potem tylko o tym, że nikt nie kręcił się na karuzeli, gdy za murem Żydzi walczyli. I ginęli. Oczywiście, mieszkańcy Warszawy trzymali za nich kciuki i modlili się za nich, siedząc wokół podwórkowych kapliczek. Co do jednego. Miłosz to zdrajca. A jednak… a jednak wyglądało to trochę inaczej. Ginęli oni, my byliśmy jeszcze bezpieczni.
Książka Ciągle po kole wstrząsnęła mną dokumentnie. Do kina „Muranów” dojeżdżałam dwa przystanki tramwajem, na muranowskie osiedle patrzyłam teraz inaczej. Tak jak na plac Bankowy i wieżowiec na miejscu wysadzonej przez Niemców synagogi. Szerokie ulice, nowe budynki tak typowe dla powojennej Warszawy, a ja widzę getto. Nie zawsze, ale czasem przemknie i myśl, że pod asfaltem, pod piwnicami leżą trupy. Dzielnica zbudowana na gruzach, których nikt nie miał siły uprzątnąć, ani wydobywać spod nich zmarłych. I tak nikt ich już nie szukał.
Dziewczynka kuca na pustyni, wojna się skończyła, jest lato. Kamienna pustynia gruzowiska rozciąga się wokół niej, tylko w oddali widać jeden ocalały budynek, kościół. To, co na zdjęciu, to dzieło Jurgena Stroopa, który bardzo dokładnie i sumiennie wykonał rozkaz zrównania getta z powierzchnią ziemi. Był z tego dumny. Opowiedział o tym swojemu współwięźniowi, Kazimierzowi Moczarskiemu, kapitanowi AK, a ten, obdarzony genialną pamięcią, wszystko to spisał. Wystarczy zajrzeć do Rozmów z katem.