Marek Edelman biegał po dachach w czerwonym swetrze – pięknym, wełnianym swetrze, bardzo widocznym dla tych, którzy mogli w niego wycelować lufy swoich karabinów. Właśnie taki obraz zapamiętałam po pierwszej lekturze reportażu Hanny Krall Zdążyć przed Panem Bogiem. Dzisiaj to lektura obowiązkowa, tekst kultowy, poprzez który kolejne pokolenia budują sobie wyobrażenie powstania w warszawskim getcie. Jak wspomniałam wyżej, młodziutki Edelman znalazł w rzeczach jakiegoś Żyda puszysty czerwony sweter. Podobał mu się, więc włożył go – chyba każdy młody mężczyzna lubi wyglądać efektownie – a po drugie, wieczorami w kwietniu bywało chłodno. W tym czerwonym swetrze i jeszcze z dwoma rewolwerami przeciwko skierowanym w jego stronę śmiercionośnym karabinom w ogromnej liczbie – bo przecież zastrzelić go chciało zorganizowane wojsko niemieckie, które wkroczyło w tym celu do getta ze śpiewem na ustach – wyglądał raczej na bohatera filmu przygodowego. On biegnie, ratuje koleżanki, krzyczy na załamanych kolegów, przywołuje ich do pionu, znowu biegnie, trochę piwnicami, trochę strychami, czasem zeskakuje z dachu wyższego budynku na dach poniżej, a w tle groźne płomienie, bo Niemcy już podpalają dom po domu, kamienicę po kamienicy. Systematycznie. Właśnie tak chcieli umierać żydowscy powstańcy – w filmie przygodowym. Nie wiem, czy tak mogę napisać, więc postaram się posługiwać cytatami. Na przykład Kazik Ratajzer w wywiadzie z Anką Grupińską, zamieszczonym w książce Ciągle po kole, mówi tak: „Ja wiem, że Marek dla wszystkich jest Panem Bogiem, szczególnie w Polsce, taki król żydowski” – a mówi to w związku z tym, jak Edelman przedstawiał fakty.
Tych szczegółowych wersji jest wiele, bo każdy pamięta coś innego, na inne rzeczy zwrócił uwagę, przefiltrował swoją pamięć przez siebie, poza tym mijały lata. Kiedy wiele lat temu Anka Grupińska rozmawiała z żołnierzami z powstania w getcie warszawskim, pozostało ich przy życiu kilkoro. Dzisiaj możemy opierać się na ich zapisanej pamięci: Edelmana, Szmuela Rona, Pniny Grynszpan-Frymer, Maszy Glajtman-Putermilch, Aharona Karmiego, Luby Gawisar, Chajki Bełchatowskiej, Bronka Szpigla, Adiny Blady-Szwajger i Kazika Ratajzera.
Na oczach świata
Choć niektóre chwile pamiętają inaczej, a czasami nawet sobie przeczą, to jednak zgadzają się co do jednego: do sposobu umierania. Że wybrali sobie rodzaj śmierci. Edelman mówił Hannie Krall: „My wiedzieliśmy, że trzeba umierać publicznie, na oczach świata”. I: „Chodziło przecież o to, żeby się nie dać zarżnąć, kiedy po nas z kolei przyszli. Chodziło tylko o wybór sposobu umierania”. Mówił też o różnych pomysłach, jakie mieli przed powstaniem na ten rodzaj śmierci „na oczach świata”, bo rozmawiali na ten temat często.
Na przykład, żeby wszyscy, te trochę ponad dwieście osób należących do Żydowskiej Organizacji Bojowej, rzuciło się na mur, pokonało go i na stronie aryjskiej, na wałach Cytadeli usiadło rzędami i dało się po kolei wystrzelać. Czyż nie działoby się to wtedy na oczach świata? Każdy by to przecież zauważył, nie można by było nie zauważyć! Inni mówili, żeby podpalić getto i dać się spalić, a popioły spadłyby na miasto i też każdy by widział, co się dzieje. Że tyle ludzi umiera naraz. W każdym razie chodziło o to, że „należało umrzeć z fajerwerkiem”, jak mówił Edelman. Mieli dosyć śmierci zwykłej, niegodnej, niewidzialnej, cichej i zwyczajnej, do jakiej świat się przyzwyczaił albo jej nie widział – czy może raczej nie chciał widzieć. Śmierci z głodu, z wyniszczenia, śmierci brzydkiej, brudnej i śmierdzącej, nieestetycznej, w strachu, w ukryciu, w milczeniu. Najwięcej z nich (a mieli po osiemnaście lat, najstarsi dwadzieścia cztery) zgodziło się na powstanie, choć broni mieli tyle, co kot napłakał.
Masza Glajtman-Putermilch: „Chciałabym tu zaznaczyć: myśmy szli do walki, ale nikt nie miał nadziei zostania przy życiu. Tylko jedno hasło łączyło wszystkich: zemsta – uratować honor żydowski, honor narodu żydowskiego. I z tym hasłem szliśmy do walki. Wiedzieliśmy, że czeka nas śmierć. Powstaliśmy przeciwko armii regularnej, przed którą trząsł się cały świat. Śmierć była dla nas zupełnie jasna”.
Kazik Ratajzer: „Nikt nie myślał, że można zrobić powstanie i przeżyć! (…) Wszyscy byli pewni, że zginiemy i już”. I tylko Ratajzer się zastanawia po latach – a może inni też, ale on jedyny formułuje tę myśl – „czy mieliśmy moralne prawo podejmować decyzję za innych?”. Bo może inni, zwykli mieszkańcy getta, woleliby umrzeć z głodu, a nie od kuli? Może z choroby, a nie od ognia? Kazik Ratajzer, który po stronie aryjskiej załatwił kanalarzy i zorganizował trasę wyjścia kanałami dla kilkudziesięciu bojowników getta, ponieważ miał dobry wygląd i mógł poruszać się po aryjskiej stronie bez strachu przed szmalcownikami, powiedział, że wtedy on w ogóle nie myślał w ten sposób, o prawie moralnym. „Ja myślałem o sobie i o tym, jak umrę. Nie chciałem dusić się w komorze gazowej. Łatwiej jest umrzeć w walce, szybciej po prostu. Całe to mówienie: powstanie było dla historii, dla narodu, honoru żydowskiego, i tak dalej – mało mnie przekonuje. Te wszystkie ładne słowa dobre są na akademie. Kto o tym wtedy myślał?”.
Trzeba jednak wspomnieć o prawdzie Maszy Glajtman-Putermilch, choć nie wiemy, czy to była prawda dziewiętnastolatki, czy późniejszej mieszkanki Tel Awiwu, która mówiła Grupińskiej o tym, że szli na kidusz haSzem, czyli na śmierć w imię wiary. „Chcieliśmy dożyć tego momentu, kiedy będziemy mogli się bronić, dożyjemy mitat kavod (śmierci z honorem). I każdy czekał na ten dzień”.
Karuzela pod murem
Mieszkałam na ulicy Franciszkańskiej w Warszawie przez dwa lata. Pod moim oknem przebiegał mur getta. Kawałek dalej, tam, gdzie chodziłam na spacer z psem, do parku Krasińskich, stała karuzela opisana przez Czesława Miłosza w wierszu Campo di Fiori. Jak mógł pisać, że grała muzyka, polskie dziewczyny i chłopcy, też polscy, śmiali się głośno, ciesząc się z wiatru we włosach. „Rozwiewał suknie dziewczynom/ Ten wiatr od domów płonących,/ Śmiały się tłumy wesołe/ W czas pięknej warszawskiej niedzieli”. Więc jak mógł? W Wielkanoc 1943 r.
Należała do wesołego miasteczka, postawiono ją krótko przed Wielkanocą, działała przez pierwsze dni powstania, kiedy getto już płonęło.
Pnina Grynszpan-Frymer razem z innymi wycofywała się do getta centralnego: „Okropnie dusiliśmy się od dymu i włosy nam się paliły”. Luba Gawisar: „Za murem zdjęłam opaskę i od razu miałam szmalcowników koło siebie”. Szmuel Ron: „Najbardziej bałem się Polaków, między nami mówiąc”. Masza Glajtman-Putermilch: „Niebezpieczni byli dla nas i Niemcy, i Polacy”. Pnina Grynszpan-Frymer: „Nie chciałam być przechowywana po aryjskiej stronie; ja nie miałam zaufania”.
„Jakie to ma dzisiaj znaczenie”
Śmierć okazała się nie taka pewna dla wszystkich. Niektórzy przeżyli beznadzieję w bunkrze na Miłej 18, gdzie Mordechaj Anielewicz i inni popełnili zbiorowe samobójstwo (Aharon Karmi: „Każdy z nas wiedział, co ma z ostatnią kulą zrobić”). Uwierzyli Edelmanowi, że może być jeszcze ciąg dalszy, jakaś nadzieja. Potem były jeszcze 48 godziny w kanałach. Las, a właściwie zagajnik w Łomiankach. Partyzantka. Powstanie warszawskie przy oddziałach AL (akowcy niechętnie przyjmowali Żydów, nie ufali im). Miesiące przeżyte w ruinach Warszawy.
W Zdążyć przed Panem Bogiem Marek Edelman mówił: „W getcie za czterdzieści tysięcy ludzi – tylu było w kwietniu 1943 roku – podjęliśmy decyzję. Postanowiliśmy, że nie pójdą dobrowolnie na śmierć”. Ale kiedy Hanna Krall chce od niego różnych szczegółów, albo przedstawia mu inne wersje wydarzeń, te zapamiętane inaczej przez jego kolegów, odpowiada zawsze: „Jakie to ma dzisiaj znaczenie”. Jakie to ma znaczenie, że byli młodzi ludzie, którzy chcieli zdążyć przed Panem Bogiem?
Cytaty pochodzą z książek: Hanny Krall Zdążyć przed Panem Bogiem i Anny Grupińskiej Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego