Jena, 13 października 1806 r. Przez miasto, w otoczeniu kilku marszałków czy po prostu gwardzistów, na wspaniałym białym koniu ciągnie Napoleon. Z jednego z okien pozdrawia go kilku mężczyzn. Wyglądają na plądrujących kamienicę żołnierzy. Po ulicy walają się jakieś bezużyteczne przedmioty, które być może przez chwilą wyrzucili na bruk. Cesarz spogląda jakby mimochodem na stojącego na pierwszym planie wyprostowanego mężczyznę. Ten pozdrawia wodza, uchylając szerokim gestem kapelusz. Pod ręką trzyma przewiązaną sznurkiem i owiniętą w papier paczkę. Na jego twarzy odmalowuje się admiracja. Jeszcze tego samego dnia w liście do jednego z przyjaciół nazwie Napoleona „duszą świata”.
Scena, której z pewnością Napoleon nawet nie zauważył, rzeczywiście rozegrała się na ulicy Jeny w przededniu słynnej strasznej bitwy, w której poległo ponad 30 tysięcy żołnierzy. A mężczyzna to Georg Friedrich Hegel z dopiero co ukończonym dziełem Fenomenologia ducha pod pachą. Filozof chciał je mieć przy sobie, żeby nie wpadło w dłonie rabujących żołnierzy. Tak właśnie wiele lat później naszkicuje to wydarzenie ilustrator amerykańskiego „Harper’s New Monthly Magazine”. I tak wejdzie ono do legendy o Heglu, którego 250-lecie narodzin Niemcy, i nie tylko oni, w tych dniach obchodzą.
Niezwykła trójka
W rzeczy samej, filozof urodził się 27 sierpnia 1770 r. w Stuttgarcie, w rodzinie protestanckiego urzędnika skarbowego. Uważany wśród bliskich za cudowne dziecko, już w wieku 6 lat dobrze władał łaciną, której nauczyła go matka. Także w szkole był zawsze prymusem. W 1778 r. rozpoczął studia teologiczne i filozoficzne na uniwersytecie w Tybindze. Tam zamieszkał wspólnie z rozsławionym potem przez Heideggera poetą Hölderlinem i filozofem Schellingiem. Całą trójkę łączyła pasja zdobywania wiedzy, czytania, dyskutowania. Wstawali więc o czwartej nad ranem i prowadzili systematycznie obowiązkowe debaty. Wszyscy trzej zostali przyjęci do tzw. Tübinger Stift, rodzaju konwiktu, w którym przy wsparciu Kościoła ewangelickiego przygotowywano późniejszych duchownych i nauczycieli gimnazjalnych. Żaden z wielkiej trójki nie został jednak pastorem. Zresztą lata ich studiów wcale temu nie sprzyjały: wybuchła właśnie rewolucja francuska, ogłoszono deklarację praw człowieka i obywatela, wszędzie zdawał się wiać duch wolności, równości i demokracji, a w ówczesnych Kościołach raczej nie upatrywano rzecznika tych wartości. Stypendyści Tübinger Stift dobrze wiedzieli o terrorze rewolucyjnym, o zbrodniach i gilotynie. Nie przeszkadzało to jednak Schellingowi przełożyć na niemiecki Marsylianki, a pozostałym, przezywanym na uniwersytecie „jakobinami”, szerzyć jej idee.
Pisał i pisał…
Młody Hegel szybko zrobił magisterium z filozofii i licencjat z teologii. Doktorat z filozofii przyjdzie później, już w Jenie. Na razie jakiś czas będzie guwernerem czy prywatnym nauczycielem dzieci wysokich oficerów, handlowców. Potem zostanie docentem w Jenie, gdzie ukończy wspomnianą Phänomenologie des Geistes. Wykłady młodego filozofa nie cieszyły się specjalnie zainteresowaniem, na początku brało w nich udział 15 studentów, potem niewiele więcej. Względy finansowe i „bujne życie”, które prowadził (skłonność do wina, nieślubny syn, gra w karty), zmusiły młodego filozofa do szukania kolejnych posad: dyrektora gimnazjum (Norymberga), redaktora (Bamberg), wreszcie profesora (Heidelberg, Berlin). W Heidelbergu da o sobie znać „encyklopedyczny geniusz” myśliciela – jego słuchacze będą często skłonni sądzić, że mistrz potrafi wyjaśnić, wytłumaczyć wszystko. I rzeczywiście zajmował się wszystkim: teologią, filozofią prawa, filozofią dziejów, historią filozofii, estetyką, logiką, matematyką. W Berlinie, w sali nr 6, gdzie wykładał, prowadził tygodniowo po dziesięć godzin zajęć. Ale teraz – jak z satysfakcją wspominał – ciągnęły na nie tłumy. Nie tylko studenci. Także urzędnicy, inni wykładowcy, kobiety z bogatych domów. A retorem nie był: często powracał do tych samych myśli, pochrząkiwał, kasłał, posługiwał się szwabskim dialektem. I pisał, bez końca pisał… Zmarł w 1831 r., w czasie epidemii w Berlinie – zdaniem jednych na cholerę, innych – na chroniczną chorobę żołądka.
Mówi się: wielki filozof, może nawet największy wśród Niemców… Co jednak pozostało po nim w pamięci potomnych? Najczęściej parę dykteryjek. Dla ośmieszenia idealizmu Hegla przytaczana bywa pewna historia o studencie, który ośmielił się zwrócić profesorowi uwagę, że papuga amazońska w rzeczywistości wygląda inaczej, niż ten ją przedstawił. Na to filozof: „Tym gorzej dla rzeczywistości”. Jeden z moich uczniów, popularny dzisiaj polski etyk, lubi powtarzać słowa Hegla, że sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu. Oznacza to tyle, że dopiero gdy pewien okres dziejów się zamknie, ukazują się wyraziście najważniejsze rysy przeszłości, dobrze widać całość. Z kolei ks. Tischner rozpropagował opowiastkę filozofa o lokaju, zawartą w jego rozważaniach o panu i niewolniku. Lokaj niekoniecznie zachowuje szacunek dla swojego pana, bo co wieczór ściąga mu z nóg buty i czuje banalny i nieprzyjemny zapach jego stóp. Znana jest wreszcie opowieść o Heglu, przekazana przez Heinego. Od leżącego na łożu śmierci filozofa poeta miał usłyszeć: „Tylko jeden student mnie zrozumiał, ale i ten zrozumiał mnie źle”.
Rozum wypiera żywego Boga
Gdy próbuję zrozumieć istotę myśli Hegla jako teolog (pewnie także źle), widzę jedno – filozof niemiecki to wciąż jeszcze reprezentant oświecenia. Czasem wraca u niego słowo „Bóg”, ale jakby tylko z przyzwyczajenia dawnego studenta teologii. Ten Bóg to nie Bóg Biblii, pełna miłości istota, pochylająca się nad światem, dziejami, człowiekiem. To Absolut, oświeceniowy Rozum, Stwórcza Myśl – Duch Absolutny. Przenika on dzieje, wnika w nie, formuje, prowadzi do szczęśliwego końca. Oto, jak Hegel rozpoczyna niedokończoną, młodzieńczą pracę Żywot Jezusa (1795): „Czystym rozumem, niezdolnym do jakichkolwiek ograniczeń, jest sam Bóg – Zgodnie z rozumem więc został uporządkowany plan świata w ogóle, dzięki rozumowi człowiek uczy się poznawać swe przeznaczenie, bezwarunkowy cel swego życia; rozum często ulegał wprawdzie zaciemnieniu, ale nigdy nie wygasł całkowicie, nawet w ciemności zawsze utrzymywał się jego słaby promyk”.
Logika dziejowych zmian
Hegel to na pierwszym miejscu filozof dziejów. Historia świata jest jego zdaniem historią rozwoju Absolutnego Ducha, który stopniowo dochodzi do urzeczywistnienia siebie w świecie. Duch działa za rzekomo bezsensowną historią. Jak się to dokonuje? Drogą dialektyki przeciwieństw, sprzeczności. Tak rozwija się wszystko: natura, człowiek, historia. Absolutny Duch urzeczywistnia się przede wszystkim w woli, działaniach swoich wielkich nosicieli, do których Hegel zalicza: Peryklesa, Aleksandra Macedońskiego, Cezara i właśnie Napoleona. Wiodą oni dzieje ku ich spełnieniu. Duch rodzi się i wciąż odradza w wolności świadomych ludzi. W pełnym niewolników świecie greckim i rzymskim (Hegel to znakomity znawca myśli i kultury starożytnej) wiedziano, że wolnymi są tylko niektórzy. Dopiero chrześcijaństwo skończyło z tą koncepcją wolności – każdy człowiek jest z natury wolny. Droga do urzeczywistnienia tej prawdy była jednak długa. Najważniejsze jej etapy, zdaniem Hegla, to reformacja i oświecenie ze swoim hasłem: „wolność, równość, braterstwo”. Nawet jeśli w realizacji dzieła wolności, postępu ducha potrzeba ofiar, wielu ofiar, jak choćby tych z Wandei, były one, są konieczne dla osiągnięcia celu. Może dlatego obraz Hegla, kłaniającego się w Jenie Napoleonowi, jest tak adekwatny dla wyrażenia istoty jego filozofii dziejów: z jednej strony myśliciel niemiecki będzie upatrywał w cesarzu „duszę świata”, z drugiej reprezentanta nihilistycznej przemocy. Prawda, że w rzeczywistości to sprzeczność? „Tym gorzej dla rzeczywistości”.
Jezus odsunięty
Tylko śladowo, głównie we wspomnianym niedokończonym piśmie z 1795 r., w twórczości Hegla pojawia się postać Jezusa. Jest to przede wszystkim Jezus, który potrafił zerwać z faryzejskim ciemnogrodem. Który nauczał, że w człowieku „jest również duch, również iskra boskiej istoty”. Który „nawoływał ludzi, by odmienili swe usposobienie i dokonali poprawy, starał się ich obudzić z drzemki i z bezowocnej, bezczynnej nadziei […]”. Który w obliczu nieuchronnej śmierci mówił do uczniów: „Pozostawiam wam przewodnika w was samych; obudziłem w was ziarno dobra, posiane w waszej duszy przez rozum, a pamięć o mych naukach, o mej miłości do was, będzie w was podtrzymywać tego ducha prawdy i cnoty, któremu ludzie tylko dlatego nie hołdują, że go nie znają i że go nie szukają w sobie”. Niestety, później Hegel filozof nie potrafił już ani dla Jezusa – nauczyciela, mistrza moralności, ani dla Jezusa Chrystusa – Boga-Człowieka znaleźć miejsca w swoim uniwersalnym zarysie filozofii dziejów.
Beznadziejne przedsięwzięcie
Czy Hegel optymista, który wierzy w postęp Absolutnego Ducha, ma rację? Pierwszym – co biorąc dużo z niego, bo przecież i pojęcie alienacji, i dialektyki, i relację niewolnik–pan, i całościowe ujęcie dziejów, kompletnie mu zaprzeczył, był Karol Marks. W Manifeście komunistycznym odwołał się nawet do pojęcia ducha, ale była to już tylko zjawa, widmo, Gespenst. „Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu” – woła ojciec komunizmu w quasi-prorockim uniesieniu w pierwszych słowach manifestu. Będzie go realizował on sam i jego następcy, głęboko wierząc w rozwój. Nie ducha przecież, ale materii. A także w konieczność ofiar dla realizacji szczytnych ideałów postępów rewolucji. To dlatego dla Karla Poppera Hegel będzie ojcem totalitaryzmów, przede wszystkim właśnie komunistycznego. Coś jednak pozytywnego z Hegla pozostaje. Będzie on aktualny dla wszystkich, którzy wbrew postmodernistycznemu bełkotowi uważają, że pytanie o sens życia, świata, dziejów jest ważne. I wciąż będzie ostrzeżeniem. Ostrzeżeniem, że szukanie sensu w postępie: rozumu, wolności, demokracji czysto ludzkimi siłami, bez zwrócenia się do Boskiego światła i miłości, pozostanie przedsięwzięciem beznadziejnym. Warto o tym 250 lat po Heglu pamiętać.