Logo Przewdonik Katolicki

Po pierwsze miłość. Seksualność według Wojtyły

Ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny
Karol Wojtyla w otoczeniu przyjaciół, 1956 r. fot. REPORTER/East News

Teologia ciała to nic innego jak patrzenie na ludzką seksualność z perspektywy Bożych marzeń. Jan Paweł II potrafił te marzenia w sposób absolutnie oryginalny i fascynujący odczytywać.

Karol Wojtyła pisał o seksualności w czasach emancypacji obyczajowej. To przecież wtedy, w latach sześćdziesiątych, świat zachodni przygotowywał się do rewolucji ‘68, która postulowała seksualną wolność od tradycyjnych norm etycznych. Ciało miało zostać uwolnione od „opresyjnych” zasad, które narzucało mu państwo, ukształtowane w cywilizacji chrześcijańskiej. Rewolucja była więc ukierunkowana na tradycyjny model rodziny, który zakładał prokreację tylko w trwałym związku małżeńskim. Było to w istocie uderzenie w model ukształtowany pod wpływem Kościoła katolickiego. Taki był klimat kulturowy tamtego czasu. Można było się więc spodziewać, że ksiądz i etyk – świadomy współczesnych zagrożeń – wystąpi z krytyką tej kultury i obnaży jej błędne założenia moralne. Jasno pokaże, że taka droga prowadzi do nieszczęścia. Postawa jednak, jaką przyjął wówczas bp Karol Wojtyła, nie była jedynie, a nawet nie przede wszystkim, konfrontacyjna. Wojtyła pokazał, że jest człowiekiem dialogu.

Nadprodukcja twórczych myśli
Pozytywny stosunek przyszłego papieża do kontrowersyjnych pytań o seksualność był na pewno owocem ważnego dla Wojtyły doświadczenia. Będąc młodym wykładowcą etyki na Katolickim Uniwersytecie w Lublinie, zwrócił uwagę na studentów, którzy stawiali trudne pytania, ale jednocześnie szukali niebanalnych odpowiedzi. To, co niosła rewolucja seksualna, było dla nich kuszące, ale oni szukali czegoś więcej. Wojtyła był tego świadomy, dlatego utworzył grupę duszpasterską, nazywaną później „Rodzinka”. Studenci modlili się i dyskutowali z ks. Wojtyłą szczególnie na tematy filozoficzne związane z etyką rodzinną. Razem spędzali też wakacje, gdzie uniwersyteckie dyskusje znajdowały naturalne przedłużenie. Niektórzy świadkowie tych wydarzeń twierdzą, że Wojtyła mógł rozmawiać od rana do wieczora, a przerwy między kolejnymi konwersacjami były raczej pauzą w mówieniu niż rzeczywistą przerwą w myśleniu. Wojtyła nie potrafił nie myśleć, zmagał się intelektualnie, póki nie znalazł jakiegoś istotnego śladu, który mógł posunąć jego refleksję do przodu. Niektórych tym zresztą strasznie męczył. W czasie wakacji potrafił z tego powodu zupełnie wyłączać się z grupy i iść w pojedynkę na tyłach wycieczki. 
Wojtyła był więc zdecydowanie człowiekiem szukającym nieoczywistych odpowiedzi. Nie zadowalał się, i to szczególnie w kontekście nauk o rodzinie, aktualnym stanem wiedzy. Także w Kościele. Był otwarty na nowe uzasadnienia jego tradycyjnego nauczania. Potrafił słuchać i brać pod uwagę zarzuty krytyków etyki katolickiej. Stąd dzięki Wojtyle ukształtowało się w Krakowie środowisko intelektualne zajmujące się tematyką rodzinną, nazywane później grupą krakowską. To właśnie to środowisko odegrało istotną rolę w ostatecznym kształcie encykliki Humanae vitae papieża Pawła VI, poświęconej katolickiej etyce seksualnej.

Co wypisywał Wojtyła
Cechą charakterystyczną refleksji intelektualnej Wojtyły nad seksualnością było więc nieustanne przyglądanie się z bliska życiu. Wyprowadzał wnioski zarówno z lektury książek, ale też z obserwacji przeżyć osób żyjących w emocjonalnych relacjach. Nie było to podejście w tamtym czasie w Kościele modne. Przyjmowano raczej założenie, że etyka katolicka zna normy etyczne wyprowadzone z Pisma Świętego i tradycji Kościoła i że nie ma sensu szukać dodatkowych uzasadnień wypływających z analizy ludzkich emocji. Wydawało się to podejście Wojtyły tym bardziej kontrowersyjne, że sprawiało wrażenie, jakby naukę Kościoła musiało podpierać ludzkie doświadczenie, a nawet coś tak nietrwałego i naukowo niepewnego jak ludzkie przeżycia. Publikacja książki Miłość i odpowiedzialność (1960) – kiedy ks. Wojtyła był już biskupem – okazała się więc wydarzeniem bardzo ważnym, wywołującym dyskusję, a nawet oskarżenia adresowane pod adresem Wojtyły: „jak to możliwe, że takie świństwa pisze biskup”. Z młodym wykładowcą, a później krakowskim biskupem, nie zgadzała się także znaczna część kadry naukowej samego uniwersytetu w Lublinie.
Jakie to „świństwa” Wojtyła wypisywał? Przede wszystkim podjął się fenomenologicznej interpretacji popędu seksualnego. Metoda fenomenologiczna – mówiąc w wielkim uproszczeniu – była uważnym przyglądaniem się ludzkim emocjom, które ujawniają się w relacjach między mężczyzną a kobietą. Metoda ta wymagała więc wielu rozmów, bardzo głębokich, wręcz intymnych. W przypadku księdza było tym bardziej możliwe. Fenomenologia Wojtyły była bardzo dogłębnym analizowaniem na przykład takich uczuć jak wzruszenie: kiedy ono występuje i co ono ma do powiedzenia o tym, co w seksualności dobre, a co złe. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jedno nie ma za wiele wspólnego z drugim. Kiedy jednak opisuje się krok po kroku, co i kiedy odczuwają osoby będące w emocjonalnej i fizycznej zażyłości, okazuje się, że wzruszenie występuje tylko tam, gdzie jest wzajemny szacunek. Tam, gdzie ciało drugiego traktowane jest jak przedmiot użycia lub nawet „wyżycia”, tam wzruszenie zanika. Nie ma wówczas najważniejszego efektu seksualnego zbliżenia, którym jest pogłębienie jedności między mężczyzną a kobietą. W miejsce wzruszenia przychodzi raczej pustka i rozczarowanie. Wzruszenie mówi więc coś istotnego na temat sposobu, w jaki traktujemy ciało drugiego, a nawet swoje własne.
To uczuciowe uzasadnienie nauki Kościoła jest o tyle ważne, że tę naukę w kontekście współczesnej wrażliwości kulturowej potwierdza. Wzruszenie mówi bowiem o potrzebie trwałości związku, a nawet nierozerwalności małżeństwa, kiedy kultura cechująca się emancypacją te wartości wypiera. Na pytanie o przypadkowy seks Wojtyła nie odpowiedziałby tylko cytatem z nauczania Kościoła, ale pokazał pułapkę ludzkich uczuć, w którą wpadają ci, którzy ludzkie ciało traktują jak przedmiot, którzy przez używanie ludzkiego ciała drugiej osoby do samozaspokojenia nie znają już uczucia wzruszenia. Ich seks staje się coraz mniej ludzki, a związek coraz mniej trwały.

Odczarowanie nauki Kościoła
Zdaniem księdza, a potem biskupa Karola Wojtyły, ludzki popęd nie musi mieć więc tak negatywnych konotacji, jakie na jego temat budzi tradycyjne nauczanie Kościoła. Tak jakby popęd ukierunkowywał  jedynie na prokreację. Powszechne przekonanie było bowiem wtedy takie, że popęd seksualny należy ukierunkować jedynie na spłodzenie potomstwa. Natomiast współżycie, które miałoby służyć jedynie przyjemności, było widziane jako coś zbyt zwierzęcego, niegodnego człowieka. Wojtyła połączył interpretację fenomenologiczną popędu seksualnego z nauką Kościoła i kolejny raz pokazał zbieżność obu stanowisk. Jak to zrobił? Otóż popęd seksualny, kiedy ukierunkowany jest na miłość wobec drugiego, wywołuje odczucie wzruszenia. Popęd niejako pozwala na to, że w fizycznej jedności pojawia się to uczucie jako jednoczące mężczyznę i kobietę. Jest tylko jeden warunek: nawet jeśli popęd seksualny nie musi prowadzić do poczęcia dziecka, nie może być na to poczęcie zamknięty przez stosowanie antykoncepcji. Obserwując bowiem ludzkie przeżycia, Wojtyła przekonał się, że tam, gdzie stosowana jest antykoncepcja, szybko dochodzi do traktowania samej seksualności jako formy samozaspokojenia. A w efekcie dochodzi do traktowania ciała drugiej osoby jak przedmiotu. Popęd nie jest więc niczym złym. Jest dobry i bardzo ludzki, ukierunkowuje człowieka na drugą osobę, ale może też prowadzić do użycia innej osoby jak przedmiotu samozaspokojenia. W ten sposób niejako Wojtyła dokonał odczarowania negatywnej konotacji nauczania Kościoła związanego z ludzkim odczuwaniem pociągu seksualnego, a z drugiej strony pokazał, że sam popęd musi być ukierunkowany na miłość, a więc także na otwartość do poczęcia dziecka. Nie ma jednak niczego złego w tym, że ludzie współżyją, aby się do siebie bardziej zbliżyć, ale zarazem to ich emocjonalne zjednoczenie nie ma miejsca lub jest bardzo ograniczone, jeśli współżycie jest formą wzajemnego samozaspokojenia lub z góry zamknięte na poczęcie dziecka. Seks nie działa pozytywnie tam, gdzie nie ma prawdziwej miłości.

Źródłowe spotkanie pragnień
Na gruncie tak przemyślanej ludzkiej seksualności Karol Wojtyła, już jako papież, pokazał ostateczne źródło takiego porządku etycznego. Komentując pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju, zwrócił uwagę na słowo „początek”: „Na początku Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę”. Nie jest to jednak – jego zdaniem – tylko pewien punkt w czasie, coś co się wydarzyło na początku czasu. To jest „początek” zawsze aktualny i obecny w każdym z nas. „Początek” to pragnienie Boga, by ludzie tworzyli komunię osób na wzór Osób w Trójcy Świętej. Jeśli tak rzeczywiście jest, to pragnienie to ludzie noszą w sercach, zostali przecież przez Boga stworzeni właśnie dla tej miłości. „Początek” to źródło dobrych pragnień, zapisanych w ludzkich sumieniach. Wojtyle udało się więc naukę Kościoła, która mówi o nierozerwalności małżeństwa, o niezamykaniu się na poczęcie dziecka przez antykoncepcję, o szacunku wobec ciała drugiej osoby… odczytać jako pragnienie Boga dotyczące szczęścia człowieka, a zarazem jako pragnienie człowieka, które Bóg wpisał w jego najgłębsze pragnienia. W ten sposób zamknął niejako koło: od ludzkich uczuć – związanych wprost z przeżyciami seksualnymi – do teologii, która mówi o Bogu, pragnącym dokładnie tego samego co te ludzkie uczucia podpowiadają. To zamknięte koło jest niczym innym jak Karola Wojtyły teologią ciała.

Odtrucie erosa
Wojtyła był człowiekiem dialogu, ponieważ wierzył, że jest on skutecznym narzędziem poznawania prawdy. Dialog prowadził także z tymi, którzy z nauką Kościoła się nie zgadzają lub jej nie rozumieją. Od nich także czerpał inspiracje do swoich przemyśleń. Dzięki takiemu podejściu w kontekście etyki seksualnej dokonał w nauce Kościoła więc ogromnego kroku naprzód. Był początkowo z tego powodu bardzo krytykowany, ale ostatecznie okazało się, że jego podejście jest nie tylko poprawne, ale ewangelizacyjnie bardzo skuteczne w epoce powszechnej emancypacji seksualnej. 
Kiedy Benedykt XVI wrócił do tej tematyki w encyklice Deus caritas est, miał już przygotowany grunt. Widział, że znany zarzut Friedricha Nietzschego, że chrześcijaństwo „dało erosowi do picia truciznę”, dawno stracił już na ważności, a pytanie, „czy Kościół swymi przykazaniami i zakazami nie czyni gorzkim tego, co w życiu jest najpiękniejsze?”, znalazło już solidną odpowiedź.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki