Pisałam o tym dwa lata temu, kiedy film był w postprodukcji. Byłam przekonana, że będzie ważny, w końcu Wim Wenders to nie byle kto. Reżyser takich filmów jak Lisbon story i Niebo nad Berlinem czy świetnych dokumentów: Buena Vista Social Club, Sól ziemi i Pina. Reżyser z własną wizją autorskiego kina, raczej nie do wynajęcia. Tymczasem dał się wynająć chyba po raz pierwszy, tak samo zresztą jak na jego prośbę specjalną piosenkę do tego filmu napisała Patti Smith, też przedtem niedająca się namówić do pisania na zamówienie.
Pytanie nie brzmi, ile za to dostali pieniędzy, ale co ich do tego skłoniło. Raczej nie pieniądze, bo Wenders mówi w wywiadach, że film jest nakręcony jak najmniejszymi środkami, to obraz niskobudżetowy. Bo Watykanu nie stać? Bo wobec tego, co głosi Franciszek, mówiąc o Kościele ubogim i o stosunku do pieniędzy i dóbr materialnych, byłoby co najmniej niezręcznie wydawać miliony na produkcję filmu.
Premiera kinowa dokumentu Papież Franciszek i jego przesłanie miała miejsce w maju 2018 r., film był pokazywany na kilku festiwalach filmowych, w tym w Cannes (żartowano, że papież jako główny bohater filmowy powinien kroczyć po czerwonym dywanie z innymi gwiazdami), ale w Polsce nie był dystrybuowany i nie można go było zobaczyć w żadnym kinie, może z wyjątkiem kilku pokazów specjalnych. Został wydany jedynie w formie DVD, a od miesiąca jest dostępny na Netflixie.
Czy warto go obejrzeć? Zdecydowanie. Wobec Wendersa padało parę zarzutów z ust krytyków, że na przykład nie zadaje papieżowi żadnych pytań, że pokazuje go jednowymiarowo, że w związku z tym nakręcił film propagandowy, bo banalny i cukierkowy. Jest w tym trochę prawdy, ale Wenders nie jest dziennikarzem, nie jest publicystą, jest artystą, który zafascynował się pewnym człowiekiem i jego wizją. I tę wizję nam pokazał.
Uważność
To nie Franciszek wpadł na pomysł zaangażowania niemieckiego reżysera. On nawet nigdy nie widział żadnego filmu Wendersa, po prostu nigdy nie obchodziło go kino. Miał inne sprawy na głowie. Na pomysł wpadł ktoś inny, ks. Dario Viganò. Był dyrektorem Watykańskiego Ośrodka Telewizyjnego i miłośnikiem kina Wendersa, z którym miał okazję rozmawiać, gdy ten był kiedyś gościem jednego z rzymskich klubów filmowych. Kilka lat temu ks. Viganò zaangażował Wendersa do pracy nad transmisją z uroczystej inauguracji Roku Miłosierdzia, a potem przedstawił mu pomysł: Wenders miałby nakręcić film, w którym papież odpowiadałby na pytania wspólnoty Kościoła, na pytania zadawane przez ludzi żyjących dzisiaj, na pytania, które nurtują każdego z nas. Chodziło o znalezienie sposobu na dotarcie z przesłaniem Franciszka do jak największej liczby różnych odbiorców. Wenders gwarantował nie tylko wysoką jakość artystyczną filmu, ale pokazy na międzynarodowych festiwalach filmowych, artykuły i recenzje w najważniejszych periodykach.
Pomysł zainteresował Wendersa i kiedy otrzymał obietnicę pełnej swobody twórczej, możliwość korzystania z archiwów filmowych Watykanu i oczywiście możliwość rozmowy z papieżem, zgodził się. W oficjalnym komunikacie Wim Wenders mówił: „Staraliśmy się zrealizować dzieło otwarte dla wszystkich, bez względu na wiarę czy kulturę, właśnie dlatego, że przesłanie Franciszka ma charakter uniwersalny”.
I rzeczywiście tak się stało, bo problemy, które nurtują ludzi na całym świecie są takie same: wszyscy chcą godnie żyć, a nie mogą z powodu chciwości innych. Papież więc rozmawia z bezrobotnymi, z uchodźcami, z cierpiącymi, odrzuconymi, z więźniami, samotnymi matkami, robotnikami, z najuboższymi, ale też z najmocniejszymi i najmożniejszymi tego świata. Ma czas dla każdego, patrzy w oczy każdemu i rozmawia z każdym. Pochyla się nad problemami świata XXI wieku: nad Ziemią wyniszczoną bezduszną gospodarką, nad wykorzystywaniem ludzi, nad niesprawiedliwościami, nad cierpieniem również tym zadanym przez ludzi Kościoła. Mówi o rodzinie, o bezrobociu, o śmierci, o imigracji, o nierówności społecznej, o niesprawiedliwości, o ekologii. Mówi i słucha. Nazywa św. Franciszka „apostołem ucha”, świętym umiejącym słuchać.
Wenders powiedział w jednym z wywiadów, że jako dziecko wychowane w katolickiej rodzinie znał właściwie tylko jednego świętego: Franciszka z Asyżu. Był nim zafascynowany. Św. Franciszek jest też jednym z bohaterów tego filmu, który rozpoczynają zdjęcia z Asyżu. Życie i dzieło św. Franciszka towarzyszy nam przez cały film, sceny z nim Wim Wenders nakręcił sam z wykorzystaniem aktorów starą stuletnią kamerą w konwencji filmu niemego. Za pomocą przeszłości ukazuje teraźniejszość i przyszłość aktualnego pontyfikatu, przedstawia papieża, który idzie śladami Franciszka z Asyżu, reformatora Kościoła, tego, który usłyszał od Boga: „Franciszku, idź i napraw mój dom, bo popada w ruinę”.
Bliskość
To wizja Kościoła bliskiego ludzi tak urzeka w przesłaniu Franciszka. Wenders „śledzi” papieża, chcąc uchwycić ten sposób, dzięki któremu Franciszkowi udaje się tę bliskość stworzyć. Korzysta z archiwalnych nagrań z papieskich podróży i wizyt w takich miejscach, do których przywódca żadnego kraju nie wchodzi, bo zwyczajnie go nie interesują lub się ich boi. Są tu fragmenty jego przemówień do ludzi z faweli, do samotnych matek, do kryminalistów, do ludzi, którzy stracili pracę i do tych, którzy uciekli przed ubóstwem czy wojną. Są słowa pełne nadziei i ciepła. Ale są też słowa twarde skierowane do biskupów, w których Franciszek bez ogródek przestrzega ich przed „duchowym alzheimerem”, oraz te wygłoszone w Kongresie USA, gdy nawołuje do zakazu handlu bronią i otwarcia granic przed uchodźcami. Pomiędzy tymi archiwalnymi obrazami z różnych miejsc i spotkań Wenders kręci Franciszka w Watykanie.
Zrobię tu małą dygresję. Istnieje pojęcie „gadających głów” na opisanie filmu dokumentalnego, który ogranicza się do filmowania opowiadających ludzi. To częste i niestety nieatrakcyjne rozwiązanie. Właściwie nie ma nic nudniejszego niż film oparty na „gadających głowach”. Jak wybrnął z tego niebezpieczeństwa Wenders? Owszem, posadził papieża w fotelu i postawił kamerę naprzeciwko niego. Zrobił jednak to ujęcie w ten sposób, że zostajemy z Franciszkiem sam na sam. Franciszek patrzy w oczy i mówi. Jest tak blisko, jest w centrum ujęcia. Jest tylko on i widz.
Bliskość, o której mówi, dzieje się tu i teraz. Wenders stworzył coś, co można nazwać estetyką bliskości, poprzez którą zbliżamy się nie tyle do Franciszka, ile do problemów, o jakich mówi. Zaczyna być dla nas jasne, że to sprawa nie tego czy tamtego kraju, ale nasza, globalna. Wenders tak to komentuje: „Papież Franciszek ma niesamowitą zdolność do tworzenia bliskości. Dano mi szansę być blisko niego: cztery sesje, po dwie godziny każda byłem z nim oko w oko. Wiedziałem, że nie mogę zostawić tego doświadczenia tylko dla siebie. Próbowałem więc znaleźć sposób, żeby się tym doświadczeniem podzielić. To było całe zadanie: pokazać bliskość, przetłumaczyć ją dla widzów”.
Wenders nie ukrywa fascynacji postacią papieża. „Byłem zdumiony jego czułością”, „wydaje się, że w tej chwili jest jednym w niewielu ludzi na planecie, komu ludzie mogą zaufać” – mówi.
Na koniec ciekawostka o tym, jak Wim Wenders skłonił rebeliantkę rocka, Patti Smith, do napisania końcowej piosenki do filmu. Otóż Patti Smith opowiedziała mu taką historię. Na pół roku przed wyborem papieża przebywała w Asyżu. Codziennie jadała kolację z franciszkanami w ich klasztorze. Pewnego dnia powiedziała braciom, że ona jest przekonana, że następny papież przybierze imię Franciszka. Zareagowali śmiechem, że to niemożliwe, takiego nie będzie. A tymczasem stało się. Patti Smith mówiła Wendersowi, że kiedy po konklawe ogłoszono, że nowy papież wybrał imię Franciszek, razem z córką skakały z radości.
A film, pełen wzruszających scen, pełen piękna i dobra, obejrzeć należy koniecznie.