Logo Przewdonik Katolicki

Nakręcił film z Papieżem

Natalia Budzyńska
FOT. JAVIER ETAXEZARRETA/PAP/EPA

Po pierwsze: to nie będzie kolejny film o papieżu, a po drugie: reżyseruje go jeden z najważniejszych twórców współczesnego kina. Czy film Wima Wendersa Pope Francis: A Man of His Word to sygnał powrotu Kościoła do świata sztuki?

Filmów dokumentalnych, w których pojawia się papież Franciszek nakręcono już kilka, a doliczając te, które powstały o Janie Pawle II i Benedykcie XVI wyjdzie z tego całkiem długa lista. Wszystkie łączy jedno: są przeciętne; nawet jeśli sprawnie wykonane, to przewidywalne w formie i treści. Nie chcę krytykować wszystkich dotychczasowych twórców papieskiego kina dokumentalnego, ale prawda jest taka, że dobre chęci nie wystarczą. Dokument rządzi się swoimi prawami. Nie wystarczy popularny i ważny dla świata bohater, by film dokumentalny stał się sztuką, a nie tylko zwykłym reportażem.
 
Od Berlina do Hawany
Dlaczego jestem spokojna o film Pope Francis: A Man of His Word? Z powodu jego reżysera. Wim Wenders, twórca takich filmów jak Niebo nad Berlinem (1987 r.), Lisbon Story (1994 r.), Buena Vista Social Club (1999 r.) czy Pina (2011 r.) pokazał właśnie trailer swojego nowego dokumentu, którego bohaterem jest papież Franciszek.
Chciałoby się powiedzieć: nareszcie. Nareszcie Kościół zaczyna współpracować z największymi artystami naszych czasów. Lub: nareszcie wielcy artyści zaczynają interesować się Kościołem. Podoba mi się już to, co Wenders mówi o swoim filmie: „nie będzie to film «o» papieżu, będzie to film «z» papieżem”. Już samo to podejście przewraca o 180 stopni zamierzenia dotychczasowych twórców filmów dokumentalnych, którym udało się przekroczyć progi watykańskich pokoi.
Wenders nie porzucił kina fabularnego, w wywiadach powtarza jedynie, że każdy reżyser powinien od czasu nakręcić dokument. Taki przeskok z produkcji o sporym budżecie do filmu dokumentalnego to jak zdjęcie maski. Dokument to wolność i prawda – mówi Wenders.
Jego filmy można wielbić, a można ich nie znosić. Niektóre mają prawdziwych fanów i otoczone są kultem. Na przykład Niebo nad Berlinem. Dwa anioły wędrują po Berlinie, mieście przygnębiającym, ciemnym, pustym, po którym snują się samotni ludzie, szukając bliskości. Patrzymy na miasto i życie ludzi oczami aniołów, którzy niewidoczni starają się pomagać. Berlin, miasto, w którym wciąż widoczne są powojenne blizny, wydaje się symbolem kogoś, kto żyje obciążony winą. Tak jak cała ludzkość. Tylko niewinne dzieci widzą anioły, tylko one są jeszcze zdolne zobaczyć świat w całości. Niebo nad Berlinem to również film o wielkim uczuciu i o wyrzeczeniu. No i jeszcze występują w nim Peter Falk w roli samego siebie (choć nie do końca) oraz Nick Cave podczas koncertu w jednym z berlińskich klubów. Bo i muzyka dla Wima Wendersa jest bardzo ważna, o czym można przekonać się, oglądając niemal każdy kolejny jego film.
Na przykład Lisbon Story. Znam osoby, które po obejrzeniu tego filmu pokochały Lizbonę, a po premierze zespoły grające tradycyjną portugalską muzykę fado zaczęły coraz częściej być zapraszane na międzynarodowe festiwale. Wim Wenders z pewnością przyczynił się do rozpowszechnienia fado, a z zespołu Madredeus stworzył światową gwiazdę. Lisbon Story to traktat o sztuce i artyście. Niby nic się nie dzieje: dźwiękowiec zaangażowany przez reżysera do wspólnej pracy nad filmem przyjeżdża na umówione miejsce i nie znajduje reżysera, chodzi więc po mieście i nagrywa jego dźwięki. Przypadkowe spotkanie obu panów jest pretekstem do rozważań na temat sensu sztuki i hołdem złożonym kinu, bo wytrawny widz i miłośnik kina zauważy tu mnóstwo odniesień do sztuki filmowej i dawnych jej twórców.
Po drodze było jeszcze kilka filmów fabularnych, niektóre nawet nagradzane, jak na przykład Paryż, Teksas (1984 r.), który otrzymał Złotą Palmę w Cannes oraz główną nagrodę Jury Ekumenicznego, aż wreszcie Wim Wenders nakręcił słynny dokument Buena Vista Social Club.
 
Od muzyki do tańca…
Wenders uwielbia podróże, tak jakby rodzinne Niemcy były dla niego za ciasne. A poza tym kocha portretować miasta. Wtedy trafił aż do Hawany i wszedł z kamerą w środowisko wiekowych muzyków kubańskich, którzy tworzyli charakterystyczną kubańską muzykę, grając ją kilkadziesiąt lat temu w klubach Hawany. Więc znowu muzyka! I znowu Wenders z niebytu wyciąga ludzi, którzy wracają do źródeł i znowu zaczynają ze sobą grać i to tak, że stają się sławni i koncertują na całym świecie. Świetna muzyka, rewelacyjne zdjęcia starej Hawany, ale przede wszystkim portrety ludzi, na których twarzy wypisane jest całe bogactwo życia, wszystkie radości i rozczarowania, śmiech i łzy. Ten film to najlepszy dokument muzyczny, jaki kiedykolwiek powstał.
I teraz jest ten moment, kiedy trzeba wspomnieć o Pinie (2011 r.). Dokument o wieloletniej przyjaciółce Wendersa, choreografce Pinie Bausch, przełamywał schematy pokazywania w filmie tańca. Bo jak to zrobić, używając statycznego sprzętu, jak wejść w świat tańca i ruchu, nie siedząc na miejscu widza? Wenders zaczynał pracę razem z Piną, kończył po jej śmierci, z tancerzami z jej zespołu. Udało mu się oddać poezję tańca, ruchu w przestrzeni, piękna ciała. Ten film to majstersztyk, dzięki któremu możemy wejść w świat myśli i ducha fenomenalnej Piny Bausch.
W swoim kolejnym dokumencie Sól ziemi (2014 r.) Wim Wenders razem z brazylijskim fotografem Sebastião Salgado najpierw zagląda do jądra ciemności, a potem odpowiada na to pięknem stworzenia. Salgado, który słynął z cykli fotografii ukazujących problemy trawiące naszą cywilizację: głód, niesprawiedliwość społeczną i całe zło ludzkości, pod koniec życia odczuł pragnienie skonfrontowania ludzkiej upadłej kondycji z czystym pięknem Ziemi. Czy sztuka może zmienić świat? – pyta Wenders w ślad za Salgado.
 
…i do Watykanu
Jeśli najnowszy dokument Wima Wendersa będzie trzymał poziom jego wcześniejszych filmów, to możemy się cieszyć. Bardzo dobre zdjęcia, świetny montaż, pełne ciekawości spojrzenie oraz dojrzałość twórcza za tym przemawiają.
Źródła współpracy Wendersa z Watykanem sięgają 2015 r., kiedy to reżyser brał udział w pracy nad transmisją z uroczystej inauguracji Roku Miłosierdzia. Wtedy powstał pomysł stworzenia filmu dokumentalnego, w którym papież Franciszek odpowiadałby na pytania wspólnoty Kościoła: kobiet i mężczyzn. Na potrzeby filmu Watykan dał reżyserowi całkowitą wolność poruszania się, możliwość rozmów z papieżem, przebywania w jego towarzystwie, jednym słowem: nieograniczony dostęp do miejsc zwykle niedostępnych.
Franciszek odpowiada ludziom z różnych stron świata i różnego pochodzenia na nurtujące ich problemy. Mówi więc o imigrantach i uchodźcach, głodzie, nierównościach społecznych, ekologii, roli rodziny. Mówi do robotników, samotnych matek, więźniów, dzieci i starców. „Staraliśmy się zrealizować dzieło otwarte dla wszystkich, bez względu na wiarę czy kulturę, właśnie dlatego, że przesłanie Franciszka ma charakter uniwersalny” – mówi Wim Wenders.
Prace nad filmem trwały dwa lata, reżyser zapewnia, że Watykan w ogóle nie ingerował w scenariusz, dając mu całkowitą wolność twórczą. Trzy długie rozmowy z papieżem, archiwalne zdjęcia z różnych miejsc i wiele miesięcy pracy nad montażem podobno sprawiły, że odnosi się wrażenie osobistej rozmowy z Franciszkiem.
Film ma mieć premierę w Stanach Zjednoczonych w maju i zostanie zaprezentowany podczas festiwalu w Cannes. Wenders dodaje: „Papież Franciszek jest żywym przykładem człowieka, który dotrzymuje słowa, w naszym filmie mówi wprost do widza, uczciwie i spontanicznie”. Dlatego tytuł filmu brzmi Papież Franciszek. Człowiek słowa.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki