Logo Przewdonik Katolicki

Serca, usta i dłonie

Jacek Borkowicz
fot. Magdalena Bartkiewicz

„Pan z wami! I z duchem twoim!” – te słowa brzmią teraz o wiele mocniej

Niedzielna suma w Mariańskim Porzeczu napawa radością. Pogoda jak z obrazka, rozgrzane słońcem pachną drewniane belki świątyni, którą stawiał jeszcze święty Stanisław Papczyński. W kościele modli się przepisowych 35 wiernych, pozostali stoją na zewnątrz, każda rodzina w stosownej odległości od drugiej. Wszyscy w skupieniu słuchają księdza, odmawiającego porządek Mszy. To przecież powrót do normalności. „Pan z wami! I z duchem twoim!” – te słowa, doskonale nam znane, bo niedawno jeszcze powtarzane co tydzień, brzmią o wiele mocniej teraz, po dwumiesięcznym okresie kwarantanny. A przy wezwaniu: „W górę serca!” rzeczywiście coś w piersi się wyrywa.
Procesja do Komunii, kiedyś często zwana „kolejką” przez ludzi mylących świątynię Pańską ze sklepem mięsnym, teraz jakby godniejsza. Nikt się nie tłoczy, wszyscy idą powoli i w jednakowych odstępach. Ksiądz z większą niż dotąd ostrożnością rozdziela wiernym ciało Chrystusa. Rozdziela do ust. Podczas zamknięcia kościołów (tak faktycznie określić trzeba ograniczenie do pięciu liczby wiernych na nabożeństwie) miałem cichą nadzieję, że ubocznym skutkiem koronawirusa będzie upowszechnienie praktyki przyjmowania Pana Jezusa na rękę. Stało się inaczej. Zwyczaj przyjmowania Go do ust jest w polskim Kościele zakorzeniony tak silnie, że nie zdołał go obalić nawet strach przed zarazą. Więc skoro tak jest, niech już tak zostanie.
Nie sposób jednak nie podzielić się obawą o przyszłość pięknego gestu podania dłoni podczas przekazywania znaku pokoju. Z tym nawet przed pandemią nie było najlepiej – wielu wolało zdawkowe kiwnięcie głową niż fatygowanie się do ściskania ręki najbliższej osobie. Wielu innych, na odwrót, nie okazywało umiaru w tym ogólnym brataniu, co z kolei irytowało organistę, który zaczynał „Baranku Boży” jeszcze podczas wymiany znaku. A to przecież ważny symbol, zresztą jak każdy symbol w liturgii, która jest obcowaniem osoby z osobą, nie zaś osoby z anonimowym tłumem.
Teraz nadal nikt dłoni sobie nie podaje. I dobrze, jeszcze należy z tym poczekać. Ale co będzie, gdy znikną zakazy – widome znaki trwania pandemii? Czy powrócimy do tego osobistego gestu równie chętnie, jak chętnie wróciliśmy do kościoła? Wielu z pewnością będzie się obawiać: nie zaszkodzi jeszcze trochę poczekać. Drudzy nie będą chcieli się wychylać, skoro nie robią tego inni. A znajdą się zapewne i tacy, którzy po cichu cieszyć się będą, że mają z głowy jeszcze jedną mszalną fatygę.
Aż się prosi, by biskupi, korzystając z momentu zniesienia restrykcji, przypomnieli wiernym o znaczeniu podstawowych gestów wykonywanych podczas liturgii. Takiej katechezy mistagogicznej olbrzymia większość z nas, polskich katolików świeckich, nie słyszała przez całe lata. Odbiło to się smutno na poziomie liturgicznej wiedzy, tym słabszym, im o młodszym pokoleniu mówimy. Bo wiedzy o Kościele uczymy się nie tylko na lekcjach katechizmu, lecz przede wszystkim – w modlitewnej praktyce.
Teraz, po pandemicznej przerwie, wrócimy do świątyń jeszcze bardziej zdezorientowani. To będzie najwyższa pora na przypomnienie treści tego, co ukryte i przez to dla wielu niewidoczne.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki