Logo Przewdonik Katolicki

Przyłbice z garażu

Łukasz Głowacki
W produkcję przyłbic włączyli się wolontariusze. Dzięki nim może być ona prowadzona przez całą dobę fot. fot. Fundacja Życie

Choć nigdy się tym nie zajmowali, kupili drukarki 3D i zaczęli drukować przyłbice. To właśnie od nich do DPS w Bochni przyjechał pierwszy transport środków ochrony. Rozmowa z prezesem łódzkiej Fundacji Życie Michałem Owczarskim

Czym zajmowaliście się przed wybuchem pandemii w Polsce?
– Jesteśmy przede wszystkim fundacją dla rodzin. Wspieramy rodzinę na każdym etapie rozwoju i na różnych płaszczyznach. Od wielu lat organizujemy konferencje o tematyce prorodzinnej, warsztaty dla rodziców i osób pracujących z rodzinami, wydarzenia kulturalne i sportowe dla całych rodzin. Ale prowadzimy też ośrodki pomocy dla osób, które ucierpiały na skutek przestępstwa, i w ogóle staramy się organizować wsparcie na miarę potrzeb w różnych trudnych sytuacjach.

Byliście gotowi na to, co zaczęło się dziać?
– Chyba nikt nie był gotowy, my też nie.

Skąd wziął się pomysł produkcji środków ochronnych? Przecież nie zajmowaliście się tym wcześniej?
– Taka była potrzeba, a my staramy się odpowiadać na potrzeby ludzi. Dotarła do nas wiadomość, że na oddziale zakaźnym w Szpitalu im. Biegańskiego w Łodzi potrzebna jest woda dla pacjentów, mydło, pasta do zębów, ręczniki itp. Takie zwykłe rzeczy, które w normalnych warunkach pacjent przynosi ze sobą do szpitala, albo które przynoszą mu najbliżsi.
Teraz sytuacja się zmieniła. Jeśli ktoś jest zarażony wirusem i trafia na oddział, to jest całkowicie odizolowany, a rodzina nic mu nie przywiezie, bo ma kwarantannę w domu. Wody z dystrybutora na korytarzu też się nie napije, bo nie wychodzi z sali. Potrzeba była więc taka, aby pacjent w szpitalu mógł dostać wodę i podstawowe rzeczy, których nie ma ze sobą.
Po kolejnej rozmowie z lekarzami okazało się, że jest też deficyt drobnego sprzętu: termometrów, pulsoksymetrów, reduktorów tlenu. Bardzo potrzebny był również bezprzewodowy stetoskop. Certyfikowane maski i przyłbice okazały się zupełnie niemożliwe do zdobycia. Personel szpitala nie  mógł używać środków ochrony bez certyfikatu, ale zwykłe, bawełniane maseczki, szyte przez lokalnego producenta, przydały się pacjentom, którzy oczekiwali na konsultacje lub przyjęcie na oddział.

Od czego zaczęliście?
– Zaczęło się od tego, że zadzwoniła do nas dobra znajoma, której siostra pracuje w szpitalu, i pożaliła się, że pacjenci nie mają papieru toaletowego, ładowarek do telefonów i żelu pod prysznic. To był 26 marca. Pojechałem do hurtowni, kupiłem te rzeczy i kilkadziesiąt zgrzewek wody mineralnej, po południu przyjechałem pod szpital. Nie mogliśmy oczywiście wjechać na jego teren, dlatego wszystko zostawiliśmy na portierni. Zadzwoniłem do znajomej lekarki z oddziału zakaźnego i powiedziałem, że jesteśmy.

A potem wyprodukowaliście pierwsze przyłbice...
– Znajomy powiedział, że praktyczne i dobrej jakości przyłbice można drukować na drukarkach 3D, a on trochę się na tym zna, ma oprogramowanie, może pomóc. Jeszcze tego samego dnia kupiliśmy dwie drukarki, a produkcja ruszyła w moim garażu. W ciągu paru dni dokupiłem kolejne dwie drukarki (były używane, więc tańsze), a Mariusz pracował na modyfikacją programu – żeby drukować szybciej i więcej. Zrobiliśmy to w dobrym momencie, bo potem kupno sprzętu było już dużo trudniejsze.

Do kogo trafiły te środki?
– Sprzęt medyczny, środki do dezynfekcji, woda i środki higieny osobistej trafiły na oddział zakaźny Szpitala im. Biegańskiego w Łodzi oraz do szpitala w Zgierzu, czyli do szpitali, do których trafiają pacjenci z COVID-19. Przyłbice były potrzebne przede wszystkim w domach pomocy społecznej, podobnie jak bawełniane maseczki. W sumie do DPS-ów i domów dziecka przekazaliśmy 2 tys. maseczek.

Byliście chyba pierwszą organizacją, która pomogła siostrom dominikankom, które zdecydowały się ratować ludzi w DPS-ie w Bochni...
– Zadziałały wieloletnie kontakty. W Wielką Sobotę wieczorem dostałem telefon z Krakowa, że w Bochni siostry dominikanki podjęły się opieki nad setką osób. Prawie jedna trzecia mieszkańców DPS-u jest zarażona wirusem, a siostry nie mają zupełnie żadnych środków ochronnych. Pytanie, czy mam jakiś zapas i czy mogę pomóc.
Miałem trzy paczki rękawiczek, kolejne dziesięć pożyczyłem od znajomych. Do tego kilkanaście przyłbic, których akurat nie zdążyłem jeszcze rozdać, i bawełniane maseczki, trochę na zasadzie, że lepsze takie niż żadne. Jeszcze karimaty i śpiwory dla sióstr, wszystkie, jakie mieliśmy w fundacji i w domu, ponieważ tam był problem ze zorganizowaniem miejsca do spania.
O godz. 20.00 nasza wolontariuszka Agata wyjechała z Łodzi i tuż przed północą dotarła do  Bochni. Cieszę się, że choć odrobinę przyczyniliśmy się do zorganizowania opieki dla mieszkańców tego DPS-u, że chociaż odrobinę mogliśmy pomóc siostrom, które podjęły się tego niezwykle trudnego zadania.

Do kogo teraz trafiają Wasze przyłbice?
– Wszędzie tam, gdzie jest praca z ludźmi i potrzeba ochrony: do domów pomocy społecznej, domów samotnej matki, domów dziecka i do rodzin zastępczych, a teraz również do żłobków i przedszkoli.

Jak wygląda teraz produkcja?
– Dzięki wolontariuszom nasze urządzenia pracują bez przerwy, przez całą dobę. Wymieniamy się przy obsłudze drukarek w fundacji, Wiktor drukuje w domu na swoim własnym sprzęcie. Ta część produkcji wymaga po prostu sprawdzania, czy wszystko idzie dobrze. W nocy robi to chłopak, który na skutek koronawirusa stracił pracę i mieszkanie wraz z dobytkiem. Teraz jest naszym podopiecznym – daliśmy mu dach nad głową, pomoc prawną i możliwość zarobienia na życie.
Ania i Maciek z rodzinami składają wydrukowane przyłbice, tzn. mocują szybkę i gumkę. Potem rozwozimy je potrzebującym. W sumie przekazaliśmy już ponad 700 przyłbic, ale na razie zapotrzebowanie nie maleje, bo tego typu sprzęt wprawdzie pojawił się na rynku, ale dla wielu instytucji, którym pomagamy, jest po prostu za drogi.

Skąd macie pieniądze?
– Wszelką pomoc związaną z epidemią finansujemy wyłącznie z darowizn. Ponad 30 tys. złotych zebraliśmy dzięki zorganizowanej zbiórce internetowej. Część darczyńców wpłaca pieniądze po prostu na nasze konto. Otrzymujemy wpłaty od wieloletnich przyjaciół Fundacji Życie, ale także od osób całkiem nam nieznanych, które właśnie teraz, w czasie epidemii, chcą solidarnie wspierać walkę z wirusem dla dobra nas wszystkich.
Bardzo poruszający był gest dwóch chłopców, 6- i 9-latka, którzy przekazali na zrzutkę całe swoje oszczędności, czyli 3 tys. złotych. To był najwyższy datek... Znalazłem ich na Facebooku i podziękowałem rodzicom. A oni odpowiedzieli, że sami siedzą w domu i bardzo chcą pomóc lekarzom. Wzruszyłem się tym, lekarze też...

Jesteście organizacją formalnie niezwiązaną z Kościołem, ale jesteście w Kościele. Czujecie, że realizujecie jego misję?
– Oczywiście. Sprzęt medyczny, który udało nam się zorganizować, maseczki, przyłbice – to wszystko służy ratowaniu zdrowia i życia ludzi. To ważne, żeby chorzy mieli dobrą opiekę i godne warunki. I ważne, żeby ci, którzy się nimi opiekują, też mieli godne warunki i zapewnione maksimum bezpieczeństwa.
Jeśli możemy pomóc, to jest to właśnie ewangeliczna miłość bliźniego, przynajmniej ja tak to rozumiem. Zresztą w ogóle całą naszą działalność odnosimy do chrześcijańskiej wizji człowieka i do zasady dobra wspólnego. Misja Kościoła jest też w pełni naszą misją.
Naszymi wolontariuszami są m.in. ludzie z Domowego Kościoła, którzy przychodzą na kilka godzin dziennie, żeby pilnować drukarek.

Co jest teraz dla Was największym wyzwaniem?
– Wyremontowanie kolejnego pokoju na potrzeby fundacji, bo w tej chwili produkcja przyłbic z prywatnego garażu przeniosła się do pokoju konferencyjnego. A poza tym jeszcze dostarczenie kolejnych przyłbic, teraz głównie do żłobków i przedszkoli. Zapotrzebowanie wciąż jest bardzo duże, a w chwili, w której rozmawiamy, właśnie te placówki przygotowują się do przyjęcia dzieci. Ich personel musi być dobrze zabezpieczony.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki