Piękne, słoneczne popołudnie. Ostatni dzień maja. Na drodze dojazdowej do ośrodka rekolekcyjnego archidiecezji łódzkiej w Porszewicach co chwilę wzbijają się tumany kurzu, a do środka wjeżdżają większe i mniejsze auta z rejestracjami z całej Polski. Przy bramie siedzi Antoś i czegoś szuka między źdźbłami trawy. Antoś ma 12 lat i zespół Downa. A w samochodach siedzą jego koleżanki i koledzy z rodzeństwem i rodzicami. Tak zaczynają się rekolekcje ewangelizacyjne dla rodzin wychowujących dzieci z zespołem Downa „Strefa 21”. Każda rodzina przywitana jest przez kogoś z animatorów, którzy pomagają przy wyładowaniu bagaży i wniesieniu ich do pokojów. W samym pokoju na każdą rodzinę czeka owocowa niespodzianka-powitajka.
– Rekolekcje były dla mnie darem spotkania z Panem Jezusem i ludźmi. Były też czasem czerpania z tego spotkania radości, zwłaszcza że tuż przed rekolekcjami w moim sercu było dużo lęku, związanego z posługą innym rodzinom – mówi Joanna Bendkowska, animatorka kręgu żółtego, mama dorosłej Oli z zespołem Downa. – Bóg wlał w serce pokój i pokazał, że żywy Kościół objawia się w relacjach, dobrym słowie, geście przytulenia – dodaje.
Wyjątkowe chłopaki
Rekolekcje ewangelizacyjne, których celem jest głoszenie kerygmatu, to klasyczna forma aktywności Domowego Kościoła. Są organizowane od czasów ks. Franciszka Blachnickiego, trwają kilka dni, gromadzą od kilkunastu do kilkudziesięciu rodzin i często bywają dla małżeństw pierwszym krokiem do wejścia do wspólnoty. I może przyjechać na nie każde małżeństwo. W tym wypadku jest inaczej – żeby wziąć udział w spotkaniu w Porszewicach, trzeba mieć w rodzinie przynajmniej jedno dziecko z zespołem Downa. A w Porszewicach jest też jedna rodzina, która ma dwóch tak wyjątkowych chłopaków, w tym jednego adoptowanego.
– Nasz sześcioletni Jaś słuchał audiobooka Dzieci z Bullerbyn i stwierdził, że chce mieć więcej rodzeństwa. Tłumaczyłam mu, że miałam cięcie i już nie mogę mieć więcej dzieci. „No to adoptujmy…”. Jaś przez cały rok modlił się o to w naszej modlitwie rodzinnej i po roku podjęliśmy decyzję, że zaczynamy kurs przygotowujący do adopcji. A w jego trakcie zdecydowaliśmy, że adoptujemy dziecko z zespołem Downa – mówi Marta, mama czterech synów, w tym dwóch z zespołem Downa: Rafała i Grzegorza.
Pierwszy punkt programu to wspólna kolacja. Nie ma na niej jeszcze wszystkich, bo to jednak środek tygodnia i niektórzy mogli wsiąść w samochody dopiero po pracy. A dwie rodziny w ogóle złamały konwencję i przyjechały pociągiem. Grunt, że wieczorem, gdy spotykamy się w kaplicy, jesteśmy już (prawie) wszyscy. Zapalenie rekolekcyjnej świecy, pierwsza wspólna modlitwa, parę słów o sobie i spać. Trzeba nabrać sił, bo kolejne dni będą bardzo intensywne.
Tak wygląda Kościół
Dzień zaczynamy o 7.30, jutrznią. To skrócona forma tej coraz popularniejszej wśród katolików modlitwy porannej. Niektóre dzieci, te, które chodzą do szkoły, wykorzystują nieco sytuację i zamiast w kaplicy spędzają ten czas w łóżku. Większość jednak przychodzi razem z rodzicami. Nie – nie jest cicho. Nie – nie jest łatwo się skupić. Ale… Tegoroczne hasło formacyjne rekolekcji ruchu Światło-Życie to „Kościół żywy”. – Jeśli mielibyśmy komuś wyjaśnić, jak wygląda ten żywy Kościół, moglibyśmy go zaprosić tutaj. Nie potrzeba byłoby słów – mówi jeden z ojców, zdejmując córkę z pierwszego stopnia ołtarza. Nie – nie zawsze udawało się mu ją powstrzymać.
Śniadanie jest jednak dużo gwarniejsze. 100 osób, z czego połowa to dzieci, bez większego wysiłku produkuje tyle decybeli, by rozruszać niewielką elektrownię akustyczną (gdyby takie istniały). Ale „Pobłogosław Panie, z wysokiego nieba” ma jeszcze więcej energii. W każdym razie – co podkreślają uczestnicy – tego śniadaniowego czasu jest dużo, dzięki czemu nie trzeba się spieszyć: można spokojnie zjeść, porozmawiać z innymi (wszyscy staramy się przy każdym posiłku siadać przy innej rodzinie).
– Pierwszy raz widziałam rodziny dzieci z zespołem Downa, które się nie spinały, które nie musiały stresować się tym, jak zostaną odebrane ich dzieci, jak ktoś spojrzy na nie, bo w taki czy niewłaściwy sposób może się zachowają. Ten spokój mi się udzielił, za co jestem Panu Bogu wdzięczna, bo często się stresuję, a tutaj tego po prostu nie było – mówi Agnieszka, mama Franka.
Przede wszystkim Słowo Boże
Pierwszy, przedpołudniowy punkt formacyjny to konferencja wprowadzająca w spotkania kręgów. Ale zanim przejdziemy do kaplicy, musimy oddać dzieci do diakonii wychowawczej. Jej kwatera główna mieści się w dużej sali przy recepcji i tymczasowo przyjęła nazwę „Eden”. Sala podzielona jest na różne strefy, bo czym innym chcą zajmować się starsi chłopcy, czym innym młodsze dziewczynki, a niektórymi maluchami trzeba przecież opiekować się indywidualnie. Dzieci jest ponad czterdzieści, a opiekunów – w zależności od dnia – od ośmiu do dziesięciu. To prawdziwi bohaterowie tych rekolekcji. Ale rodzice też są odważni: zostawiają pod opieką diakonii nawet paromiesięczne maluchy!
Po konferencji rozchodzimy się do swoich kręgów. Są cztery, każdy ma swój kolor i swojego patrona – jednego z ewangelistów. Z rozpoznaniem „swoich” od początku nie ma problemu – na wizytówkach przyczepionych do drzwi i na identyfikatorach z kluczami każdy ma kolor własnej grupy. Animatorami kręgów są małżeństwa zaangażowane w Domowy Kościół, dwa kręgi prowadzą rodzice dzieci z zespołem Downa, dwa – małżeństwa, które nie mają swoich dzieci z trisomią, ale od wielu lat przyjaźnią się z takimi rodzinami.
Bardzo jednak ważne jest to, że z założenia część formacyjna dotyczy nie zespołu Downa, a kerygmatu. Oczywiście własne doświadczenie związane z niepełnosprawnością dziecka pojawia się podczas spotkań, bo przecież jest częścią naszego życia, ale nigdy nie dominuje. Dominuje Słowo Boże. I tak właśnie ma być.
Centrum – Eucharystia
Centralnym momentem każdego dnia jest Msza Święta. Uczestniczymy w niej w samo południe. Na rekolekcjach jest świetna ekipa muzyczna (złożona z animatorów kręgów), a uczestnicy są tak rozśpiewani, że wystarczy rozdać kartki z tekstami i chwilę przed Eucharystią się rozśpiewać, by liturgia była piękna. Jeszcze piękniejsze jest to, że poza ks. Janem Czekalskim, moderatorem rekolekcji, przy ołtarzu codziennie jest kilku ministrantów – w tym dwóch chłopaków z zespołem Downa w komżach: Franciszek uwija się pod czujnym okiem taty przy stole Pańskim, a Damian dba o efektowne wykorzystanie dzwonków.
– Nasz Franek służy już od trzech lat. Kiedy powiedzieliśmy, że chciałby być ministrantem, nasz ksiądz proboszcz bez żadnych ceregieli wyjął jakąś komeżkę i już. Na początku było wesoło, bo Franek próbował biegać po prezbiterium, trzeba go było łapać, ale teraz już wie, co trzeba robić. I czuje się potrzebny – mówi Andrzej z Lubina, tata Franka.
Kościół żywy, który tworzymy, jest jednocześnie głośny. Nikomu jednak nie przeszkadza raczkująca, także po prezbiterium, Ala (panie sprzątające kaplicę są jej z pewnością bardzo wdzięczne) czy przemierzająca ją rączo Laura. Oczywiście rodzice dbają o to, by maluchy zachowywały się spokojnie, ale to one wytyczają granice.
– Pierwsza noc była przepłakana, bo nastąpiło zderzenie z rzeczywistością, otworzyły się wszystkie szufladki z obawami, jakie noszę w swojej głowie. Ale te dzieci, ich rodzice, ich uśmiechy – napełniło mnie to spokojem – mówi Marta.
Jeszcze prościej
Pierwsza Msza rekolekcyjna ma wyjątkowo uroczysty charakter. Raz, że to uroczystość Jezusa Chrystusa, Najwyższego Kapłana, a dwa, że w odwiedziny przyjeżdża do nas abp Grzegorz Ryś. Podczas homilii zaprasza dzieci, żeby usiadły przy ambonie: „Będę widział, czy rozumiecie. A jak nie będziecie rozumieć, to będę próbował powiedzieć jeszcze prościej. Bo to jest najpiękniejsza bajka na świecie i jestem trochę zły, że ją przeczytałem, jak już byłem całkiem starym człowiekiem”. I opowiada historię o jaskółce i księciu.
Podczas każdej rekolekcyjnej Mszy św. do Komunii św. podchodzimy całymi rodzinami. I przyjmujemy ją albo na stojąco, albo na klęcząco. Wyjątkiem jest ostatnia, niedzielna Eucharystia, gdy Komunia była udzielana pod dwiema postaciami. Księdzu Janowi pomagał wówczas Andrzej, nadzwyczajny szafarz.
– Nasza córka jest osobą niezwykłą. Myślę, że ma w sobie coś tak szczególnego, że daje zawsze to, co otrzymuje. Ma taką szczególną wrażliwość na emocje, na piękno, na dobro. Zauważa, jeśli komuś dzieje się krzywda, gdy komuś trzeba pomóc. Zaczęła się teraz otwierać na taniec, na śpiew, bardzo lubi rysować. Tutaj, na rekolekcjach, bardzo cieszyła się byciem wśród dzieci takich jak ona. Największą radością było dla mnie patrzenie, jak ona się cieszy byciem tutaj – podkreśla Beata z Łomży.
Radość spotkania
Po Mszy idziemy na obiad. Tu też nie ma wymuszonego szybkiego tempa, bo po nim przewidziany jest czas dla rodziny. Można zatem spokojnie zjeść i porozmawiać. W czwartek gościmy abpa Grzegorza i jego sekretarza, ks. Łukasza. Rozsadziliśmy ich, żeby każdy miał okazję porozmawiać z inną rodziną.
Nie można oczywiście zapomnieć, że 1 czerwca to Dzień Dziecka. Dlatego na ten czas sprowadzamy do ośrodka trzy dmuchańce, które zachwycają dzieci. Dwie duże zjeżdżalnie przyciągają starszych, niższy labirynt – młodszych. – Dla Ali to pierwsza okazja do takiej zabawy. Zobaczcie, zupełnie się nie boi – mówi Tomasz. Nie boi się także abp Grzegorz, który – namówiony przez dzieci – wchodzi na najwyższą zjeżdżalnię i w sutannie zjeżdża na dół. Ale spokojnie – mamy na to zgodę właściciela dmuchańców, który zresztą czuwa w pobliżu. Nagrania z tego zjazdu szybko stają się wiralem. Potem, jak spod ziemi, pojawia się gitara, a abp Grzegorz gra i śpiewa parę piosenek. Na pożegnanie kto tylko może, robi sobie zdjęcie z gościem.
– Miałem takie uczucie, że wszyscy akceptują nasze dzieci, kochają je. To wszystko było takie tryskające radością, entuzjazmem, spokojem. Taką miłością. Te rekolekcje są od początku przepełnione miłością – mówi Gracjan, tata Anielki i Kornelii.
Po południu też jest czas na spotkanie w kręgach. Z wyjątkiem soboty, kiedy najpierw Dorota i Piotr Michnowscy, animatorzy kręgu czerwonego, tłumaczą, czym jest dialog małżeński, a potem pary rozchodzą się, z ozdobioną sercem świecą i dietetycznym ciasteczkiem, do swoich pokojów, żeby podialogować.
Strefa 21
Po kolacji zaczyna się „specjalistyczny” punkt programu rekolekcji – Strefa 21. To czas na rozmowy rodziców o sprawach, które są ważne dla ich wyjątkowych dzieci. Pierwszego dnia dotyczą wczesnej interwencji, czyli wkraczaniu na drogę terapii, drugiego dnia – etapu przedszkolnego i szkolnego, a trzeciego – wkraczaniu w dorosłość. To nie jest żaden wykład akademicki, ale bardziej Hyde Park, miejsce do swobodnej wymiany myśli. Ale pojawiają się konkretne kwestie, które mogą w przyszłości zaowocować np. szkoleniami na temat seksualności dojrzewającej młodzieży z zespołem Downa czy warsztatami o pracy z maluchami z zespołem Downa dla sióstr prowadzących przedszkola.
– Strefa 21 to był niezwykły czas, jak na rekolekcje. Niezwykły i wspaniały, bo był okazją do podzielenia się naszymi doświadczeniami – rodziców dzieci z zespołem Downa – mówi Tomasz.
Miłosierdzie i uwielbienie
Gdy zmierzcha, mamy czas na dłuższe spotkanie z Panem. W piątek jest to Wieczór Miłosierdzia, a w sobotę – Wieczór Uwielbienia. W piątek w kaplicy jest jednocześnie możliwość skorzystania z sakramentu spowiedzi i modlitwy wstawienniczej. Najpierw pięć par wstawienników modli się nad chętnymi małżeństwami, a potem wszyscy zebrani w kaplicy modlą się nad nimi. I dla wielu uczestników rekolekcji udział w tym wydarzeniu jest jednym z najmocniejszych duchowych punktów programu.
– Zachwyciło mnie to, że przychodziły pary, które chciały przedstawić Panu Bogu to, co je przerastało. Zwłaszcza myślę o parach, u których pojawił się dar proroctwa. Bóg najpierw działa w sercu człowieka, a dar proroctwa pojawia się później i tylko potwierdza to, co Bóg powiedział mu wcześniej, a czego czasem można nie zauważyć – mówi Anna Lasoń-Zygadlewicz, jedna ze wstawienniczek.
Na Wieczór Uwielbienia przyjeżdża do Porszewic małżeństwo Lena i Maciej Durlakowie, znani jako Jedno Ciało. I to oni nadają muzyczny i modlitewny charakter temu momentowi. Choć uwaga wszystkich skupia się w pewnym momencie na Oli, która podchodzi do mikrofonu i spontanicznie modli się najpierw w podziękowaniu za swoich rodziców, za swojego brata, za swoją pracę i za dzieci, którymi się opiekuje, za dzieci „którymi kieruje prawdziwa miłość i przede wszystkim dobre serca”.
---
Rekolekcje już za nami. Ale wspólnota, która się na nich zawiązała, istnieje nadal. Podstawowe pytanie, jakie padało przy pożegnaniu, brzmiało: „kiedy następne?”. Nie mamy jeszcze na nie odpowiedzi, ale nie zadajemy już pytania „czy”…
---
Piotr Michnowski, animator kręgu
Co było dla mnie odkryciem na rekolekcjach?
Jechałem na nie jako ten, który ma służyć innym rodzinom w dobrym przeżywaniu spotkania Jezusa na nowo – i choć nie znam historii ludzi, których spotkam na rekolekcjach ewangelizacyjnych i nie wiem, jak bardzo im do tej pory było po drodze z Panem Jezusem czy z Kościołem, to wiem, że mogę im powiedzieć, że Chrystus kocha mnie dziś – nie brzydzi się mną, nie kręci głową z niedowierzaniem, ale pragnie mnie pociągnąć jeszcze bardziej do siebie. I taką samą miłość ma dla każdego z nich.
Ważne jest, by dodać, że wraz żoną posługiwaliśmy na tych rekolekcjach jako animatorzy małej grupy – ale byliśmy „wyjątkami” – nie mamy dzieci z zespołem Downa. Mamy czwórkę zdrowych dzieci i czwórkę zdrowych wnuków, ale rodziny, które przyjechały, nie traktowały nas z tego powodu inaczej – przynajmniej ja tego nie odczułem. I choć nie wszystkie fachowe terminy dotyczące choroby, zabiegów, terapii były dla mnie zrozumiałe, mogłem czuć się tam jak w zżytej wspólnocie – czułem się przyjęty – nie tylko tolerowany, ale przyjęty jako dar.
Tego właśnie mogłem doświadczyć również patrząc na rodziców, którzy pokazywali, jak traktują swoje dzieci – i te z zespołem Downa, i te bez tego zespołu. Jednak mogłem również kilka razy usłyszeć wyraźnie, że te rodziny wcale nie są tak przyjmowane przez świat. Niekiedy są tylko tolerowane, czasem po prostu niezauważane, a w gorszych przypadkach wręcz szykanowane (czy to u lekarza, czy w urzędzie, czy nawet wśród sąsiadów, dalszej rodziny, itp.). To dla mnie było odkrycie – takie złe odkrycie, ale jak widać potrzebne.
Usłyszałem też wyraźnie o tym, jak dzieci z zespołem Downa nie są przyjmowane do dobrych (?) szkół (katolickich i nie tylko), bo będą zaniżać średnią. To już po prostu bardzo boli – jeśli to boli mnie, to jak mają się czuć rodzice? Ano, muszą być twardzi i właśnie tacy są – po prostu nie poddają się, ale zmieniają świat na lepsze dla swoich dzieci, ale nie tylko… Bo to, co robią te rodziny, aby poszerzyć przestrzeń akceptacji dla ich dzieci, to nie jest coś, co robią tylko dla swoich rodzin czy dla chorych dzieci. Przepraszam – to przecież jest rzecz, którą ci wytrwali ludzie podejmują, byśmy my – rodzice zdrowych dzieci – coś zrozumieli, byśmy zaczęli uważniej patrzeć na ludzi i ich potrzeby, byśmy faktycznie tworzyli przestrzeń, gdzie choroba nie jest przekreśleniem możliwości rozwoju, bycia we wspólnocie, bycia przyjmowanym jako dar.
Dobre rekolekcje ewangelizacyjne powinny przemieniać – i wiem, że to Jezus dokonuje w nas swoją mocą, swoją łaską tych zmian, które mają prowadzić do faktycznego nawrócenia. Te rekolekcje dla mnie były takim czasem, bo przecież to ja wymagam wciąż nawrócenia, by nie bać się być dla tych dzieci, być z nimi – nawet gdy tego po ludzku jeszcze nie umiem. Przecież to te dzieci i ich rodzice stanowią właśnie Kościół żywy.