Logo Przewdonik Katolicki

Obecność budująca mosty

Łukasz Głowacki, liban
Abp Grzegorz Ryś przygląda się elewatorowi zbożowemu w bejruckim porcie. Następnego dnia silos zaczął się rozpadać, fot. Łukasz Głowacki

Zniszczony elewator zbożowy w bejruckim porcie przez dwa lata był symbolem wybuchu z 4 sierpnia 2020 r. I teraz, w drugą rocznicę tragedii, równie symbolicznie zaczął się rozpadać. – Nie możemy tych ludzi zostawić samym sobie – mówi abp Grzegorz Ryś, który przyglądał się akcji pomocowej prowadzonej przez łódzką Domus Orientalis i Caritas.

Samolot z Warszawy do Bejrutu ląduje w środku nocy. Nocy, która uderza gorącem nawet w czasie polskich upałów. Uderza też swoją głębokością, bo całe miasto jest w tym czasie ciemne. Wyłączone są wszystkie latarnie, jedynie w pojedynczych oknach widać ślady użycia elektryczności. O ile rok temu co jakiś czas zdarzały się wyłączenia prądu, o tyle teraz jedynie w określonych godzinach można z niego skorzystać. Pochodzi z prywatnych generatorów, zasilanych paliwem. A ono w ciągu 12 miesięcy zdrożało dwudziestokrotnie! Jeśli zatem kierowca wyłączy oświetlenie samochodu, otacza nas ciemność. Chyba że znajdujemy się w dzielnicy chrześcijańskiej – wtedy co jakiś czas zobaczymy podświetloną figurę św. Szarbela, która energię czerpie z baterii. Rozwiązaniem, jeśli chodzi o ciemność na ulicach, byłyby pewnie panele słoneczne, bo tej energii w kraju cedrów nie brakuje, ale przy jednej z ulic pojawiły się ostatnio takowe i po pewnym czasie ktoś ukradł umieszczone w nich akumulatory…

Zaczęło się od spaceru
Tania Moushian nie pamięta, co wydarzyło się dwa lata temu w porcie w Bejrucie. Z jej pamięci zniknął zarówno sam wybuch, jak i późniejsze godziny. Obudziła się w szpitalu, pod opieką swojej cioci. Nie mogła się ruszać, straciła wzrok. Wie, że tuż przed potężną falą uderzeniową, która zgniatała, co mogła, otworzyła okno w swoim mieszkaniu. Chciała zrobić lepsze zdjęcie tego, co działo się wtedy w porcie (wybuchł pożar, początkowo niezbyt duży). Nie zamknęła tego okna i to było opatrznościowe niedopatrzenie. Dzięki niemu ona i jej mąż, mimo ciężkich ran, przetrwali. Ich mieszkanie znajduje się bowiem bardzo blisko centrum wybuchu i jest całe przeszklone. Rozerwane przez falę uderzeniową szkło stanowiłoby śmiercionośne pociski – wpuszczenie rozpędzonego powietrza przez otwarte okno zmniejszyło ich impet. – Eksplozja zastała nas pod stołem kuchennym, wykonanym z kamienia. Zawaliła się boczna noga, a blat przygniótł nas do ściany – mówi Tania.
Mijają właśnie dwa lata od wybuchu w porcie w Bejrucie. Ta tragedia z 4 sierpnia 2020 r., która pociągnęła za sobą wiele ofiar (ponad 200 śmiertelnych, a prawie 7 tys. osób było rannych), miała też wpływ na pogorszenie sytuacji gospodarczej kraju. Gdyby nie kryzys, zapewne nie odcisnęłaby aż takiego piętna. Ale wobec braku podstawowych produktów odbudowa zniszczonych w wyniku potężnej fali uderzeniowej mieszkań była utrudniona (wybuch zniszczył domy prawie 300 tys. osób). Co bardziej przedsiębiorczy nie liczyli na dostawy do sklepów, tylko szukali gwoździ, narzędzi czy elementów konstrukcyjnych na czarnym rynku. W Bejrucie pojawiło się sporo organizacji pomocowych, których celem były szybkie remonty – trzeba było zdążyć przed jesienią, która w Libanie obfituje w deszcze. Brak dachu czy szyb w oknach (albo całych okien) uniemożliwia normalną egzystencję.
Jedną z tych organizacji, maleńką, była łódzka Domus Orientalis – Dom Wschodni. Jej szef, ks. Przemysław Szewczyk, chciał w Bejrucie stworzyć zupełnie inne dzieło i akurat w momencie wybuchu spacerował wzdłuż wybrzeża. Dwa dni później zjawił się u proboszcza parafii św. Michała w dzielnicy Mar Mikhael, wyciągnął parę tysięcy dolarów i tak zaczęła się nowa historia. Błyskawiczna zbiórka zorganizowana w Polsce przez łódzką Caritas, potem kolejne, intensywna akcja w internecie, dzięki czemu do dzisiaj udało się wyremontować ponad 100 mieszkań, reaktywować 40 małych firm, rozdać 200 paczek żywnościowych, wspierać rodziny strażaków poległych w wyniku wybuchu i stworzyć młody zespół YBTE (to taka „młodzieżówka” Domus Orientalis).

0T2A5377-1.jpg

Dzieci znajdujące się pod opieką programu „Pierwszy krok” korzystają nie tylko z pokrycia kosztów nauki, ale też zajęć dodatkowych prowadzonych przez młodych wolontariuszy YBTE, fot. Łukasz Głowacki

0T2A5721.jpg

Przy wejściu do szkoły kapucyńskiej, w której działa „Pierwszy krok”
, fot. Łukasz Głowacki

0T2A6312.jpg

Zniszczony w wyniku eksplozji budynek firmy energetycznej, fot. Łukasz Głowacki

Biurokratyczny nieład? Nie tutaj!
Tania bardzo długo walczyła o powrót do zdrowia. Stopniowo wracał wzrok (choć początkowo nie było pewności, że tak się stanie), efekty przyniosła też rehabilitacja ruchowa. Przez cały czas przy Tani stał jej mąż. Bo powrót do zdrowia nie był jedynym problemem małżeństwa. Do dzisiaj nie może ono wrócić do swojego mieszkania. Nie tylko dlatego, że było zupełnie zdemolowane, ale dlatego, że nie pasowało do koncepcji programów różnych organizacji pozarządowych, które niosły pomoc. Nie ma w nim wydzielonych pokoi, a od świata zewnętrznego odgradza je, zamiast zewnętrznych ścian – przeszklona panorama. Istotniejsze było jednak to, że jego mieszkańcy należeli do osób średniozamożnych, których nie dotyczyły programy pomocowe, przeznaczone przede wszystkim dla najuboższych.
I tutaj do akcji wkroczyło łódzkie stowarzyszenie Domus Orientalis i Caritas Archidiecezji Łódzkiej. Do Sumar Sleem, która jest fundamentem ich aktywności w Bejrucie, Tania zadzwoniła w momencie, gdy inne NGO odmówiły pomocy. Opis problemu nie wskazywał na konieczność błyskawicznego działania, a rozpoczętych remontów było mnóstwo. Ale telefon Tani nie zniknął w czeluściach biurokratycznego nieładu – bo takich w przypadku tej grupy nie ma (Sumar wypala go ogniem systematyczności). Po pewnym czasie doszło do rozmowy. I gdy ekipa Domu Wschodniego (z oczywistych względów w Bejrucie korzysta z łatwiejszej do wymówienia nazwy Domus Orientalis) dokonała wizji lokalnej, okazało się, że właśnie Tani trzeba szybko pomóc. Nie chcę zanudzać opisami tego, co zostało w tym mieszkaniu zrobione. Dość powiedzieć, że gdy zakończyły się remonty, Tania poprosiła ekipę Domus, kierowaną przez Chadiego Assfour, żeby dalej jej pomagała, już z wynagrodzeniem. – To najlepszy dowód na to, że jest zadowolona z naszej pracy – podkreśla Sumar.
Podczas spotkania zmówiliśmy, razem z Tanią, Modlitwę Pańską. Po polsku i arabsku, dziękując za jej wyzdrowienie i za to, że ma tak wspaniałego męża.

0T2A3811.jpg

Tania Moushian ledwo uszła z życiem podczas wybuchu. Jej mieszkanie znajduje się tuż przy porcie, po drugiej stronie arterii komunikacyjnej, fot. Łukasz Głowacki

Dziesiątki banknotów w portfelu
Inflacja to zjawisko, które w ostatnich latach jest stałym towarzyszem Libańczyków. Trudno się jednak dziwić, bo trudna sytuacja gospodarcza tego kraju, praktycznie pozbawionego własnego przemysłu i zmuszonego wyżywić niemal tylu uchodźców, ilu ma własnych mieszkańców, trwa od dłuższego czasu. Pogłębia ją niepewność polityczna (ostatnie wybory nie przyniosły żadnego trwałego rozstrzygnięcia), co skutkuje choćby wciąż spadającym kursem libańskiej waluty. Jeszcze rok temu dolar na czarnym rynku kosztował 15 tys. funtów. Dzisiaj oscyluje wokół 30 tys. W libańskim internecie popularny jest ostatnio krótki filmik, w którym młody mężczyzna tłumaczy, że jedyną rzeczą, jaką trzeba ze sobą zabrać do Libanu, jest solidna gumka (tzw. recepturka). Pomaga w utrzymaniu w porządku banknotów, których trzeba nosić ze sobą dziesiątki, czego nie zniesie żaden portfel. Karty kredytowe gdzieniegdzie są akceptowane, ale informacje w restauracji: „Połowa gotówką, połowa kartą” są na porządku dziennym.
Przez kilka dni w Libanie był abp Grzegorz Ryś. Spotkał się z miejscowymi biskupami, ale kluczowe – jak sam potem przyzna – były spotkania ze zwykłymi Libańczykami: tymi, którym pomagają Polacy i tymi, którzy w udzielaniu tej pomocy pomagają. Najpierw odwiedził szkołę podstawową prowadzoną przez kapucynów. Część uczniów jej najmłodszych klas korzysta ze wsparcia programu „Pierwszy krok”, prowadzonego w Syrii i Libanie przez Domus Orientalis i łódzką Caritas. Jego dobrodzieje przekazują 60 zł miesięcznie na wsparcie konkretnego ucznia. Dzięki tym pieniądzom maluchy z chrześcijańskich i muzułmańskich rodzin mogą chodzić do szkoły, a ich nauczyciele mają zapewniony byt. Dobrodziejami są zarówno osoby indywidualne, jak i całe klasy czy firmy. I mimo że to środek wakacji, podopiecznym „Pierwszego kroku” abp Ryś wręczył tornistry z wyprawkami. Na dobry początek kolejnego roku nauki.
Spotkał się też z młodzieżą skupioną w grupie YBTE. Początkowo były w niej dzieci dorosłych zaangażowanych w projekty Domus Orientalis, a ich pierwszym działaniem – sprzątanie publicznej plaży w Bejrucie. Teraz jest to już kilkunastoosobowa grupa, która koordynuje działania „Pierwszego kroku”, ale też rozwija inne – wsparcie psychologiczne, zielone strefy, pikniki, centrum kulturalne przy kościele św. Michała, promuje polską kulturę poprzez postać niedźwiadka Wojtka.
Domus Orientalis w Libanie ma uszy czujnie nastawione na współpracę z innymi lokalnymi organizacjami. Buduje doraźne koalicje na konkretne akcje, ale też rozwija współdziałanie bardziej systemowe. Jest też elastyczna – pierwszy transport mleka w proszku dystrybuowała samodzielnie, ale kolejny, który właśnie przechodzi skomplikowane procedury formalne, będzie rozdawać agenda rządowa.
Rok temu libańskie stacje benzynowe najczęściej stały zamknięte, bo nie miały czego sprzedawać. Gdy któraś z nich otwierała swoje podwoje, natychmiast tworzyły się do niej potężne kolejki, w których trzeba było czekać kilka godzin. Jeśli ktoś nie miał na to czasu, a paliwa potrzebował szybko, kupował u koników. Niby benzyna i olej napędowy były, ale firmy handlowe trzymały je w magazynach, licząc, że wkrótce zarobią na nich jeszcze więcej. I tak się stało. Państwo przestało dopłacać do sprzedaży paliw, a ich ceny poszybowały w górę. Dzisiaj kolejek nie ma, ale paliwo jest horrendalnie drogie – np. pensja nauczycielska wystarcza na zatankowanie… baku paliwa. A Liban nie jest państwem, w którym można liczyć na komunikację publiczną. Podstawowym środkiem komunikacji są samochody osobowe, a one na obietnicach polityków daleko nie zajadą.

0T2A6621.jpg

Abp Grzegorz Ryś po wręczeniu papieskiego błogosławieństwa, otoczony ekipą Domus Orientalis Lebanon i przedstawicielami Caritas Archidiecezji Łódzkiej, fot. Łukasz Głowacki

Zmiana planów
Głównym punktem wizyty abpa Rysia w Libanie miała być Msza Święta w intencji ofiar wybuchu w porcie w Bejrucie. Była zaplanowana na 31 lipca, na godz. 19.00 w maronickiej katedrze. Potem, przed kościołem św. Michała w dzielnicy Mar Mikhael miał się odbyć koncert. Wszystko było zapięte na ostatni guzik, ale życie napisało inny scenariusz.
Kilka tygodni przed drugą rocznicą tragedii wokół pozostałości elewatora zbożowego, który zatrzymał falę uderzeniową, dzięki czemu w części miasta nie doszło do większych zniszczeń, pojawił się ogień. Kłęby dymu utrzymywały się nieustannie. Fachowcy stwierdzili, że wkrótce dojdzie do zawalenia ruin – symbolu eksplozji. Władze chciały dokonać tego w sposób kontrolowany, ale na takie rozwiązanie nie chciały się zgodzić rodziny ofiar tragedii. Według nich byłoby to zniszczeniem symbolu upamiętniającego ich bliskich.
Jednak im bliżej było rocznicy, tym miejscowe media częściej mówiły, że runięcie elewatora to kwestia najbliższych dni. Gdy siedzieliśmy przed pizzerią da Marco, jedną ze wspartych przez Domus Orientalis małych firm, do stolików podszedł młodych chłopak z plecakiem. Okazało się, że jest przedstawicielem libańskiego Czerwonego Krzyża. Wręczył każdemu po dwie maseczki przeciwpyłowe i wyjaśnił, że silos wkrótce runie, co może spowodować zanieczyszczenie powietrza. – W takim przypadku należy bezwzględnie schować się w domu, szczelnie zamknąć okna i przez kilka godzin nie opuszczać mieszkania – mówił wszystkim ludziom napotkanym przy ulicy Qobayat. Schowaliśmy maseczki do plecaków i trochę o nich zapomnieliśmy.
Ale trzy dni później, dokładnie w dniu zaplanowanej Mszy św., około dwóch godzin przed jej rozpoczęciem, zawaliła się część silosu. Biskup maronicki odwołał Mszę, koncert też nie mógł się odbyć, bo kościół św. Michała znajduje się 815 m w linii prostej od elewatora, w strefie bezpośredniego zagrożenia.
Abp Ryś, zamiast na zwiedzanie centrum Bejrutu, pojechał zatem do Mar Mikhael. Wbrew obawom dzielnica nie została zamknięta (później okazało się, że okoliczne puby i kawiarnie funkcjonowały bez zmian) i auta dotarły na miejsce. I właśnie tam metropolita łódzki przekazał papieskie błogosławieństwo dla ekipy Domus Orientalis działającej w Libanie, jej wolontariuszy i podopiecznych. To zdecydowanie zmieniło nastroje wśród popłakujących wcześniej Libańczyków. Tym bardziej, że zapadła decyzja o odprawieniu Mszy w kaplicy seminarium Redemptoris Mater, położonym w dzielnicy chrześcijańskiej Ain el Remmaneh. Kto mógł, zapakował się w samochód i dojechał na Pierre Gemayel. Zebrało się ponad 30 osób. Po liturgii wszyscy zeszli piętro niżej i zaczęli śpiewać. A ponieważ były gitary, swoje „trzy grosze” dorzucił też abp Ryś.

0T2A6349.jpg

„Nasza przestrzeń została zniszczona, ale my nie!”, fot. Łukasz Głowacki

Bez pieniędzy
Po wybuchu w porcie wieszczono, że wkrótce w Libanie zacznie brakować nawet chleba. Jednak jeszcze rok temu tego problemu nie było, mimo że potężny elewator zbożowy był niedostępny. Po agresji Rosji na Ukrainę i zablokowaniu przez Władimira Putina możliwości eksportu ukraińskiego ziarna sytuacja się zmieniła – coraz częściej Libańczycy muszą stać w kolejkach, by kupić chleb.
Jak można zobrazować skalę kryzysu? 25-krotny wzrost cen benzyny (tyle dobrego, że teraz można ją kupić), 20-krotny wzrost cen leków (ale w aptekach ich brakuje), pełnopłatna służba zdrowia (poza ubezpieczonymi szczęśliwcami), 30-krotny wzrost cen chleba (zaczyna go brakować), 10-krotny wzrost cen połączeń internetowych, 5-krotna podwyżka opłat szkolnych. Dodajmy do tego fakt, że przed kryzysem wynagrodzenie w Libanie wynosiło ok. 1200 dolarów, a dzisiaj – 70.
Jak zatem żyją Libańczycy, skoro pieniędzy wystarcza im tylko na 20 litrów paliwa, opłacenie generatora prądotwórczego, chleba i podstawowych produktów spożywczych? Wyprzedają majątek, jeśli go mieli, albo czekają na dolarowe przelewy od rodzin, które już wcześniej z Libanu wyemigrowały. Niegdysiejsza Szwajcaria Bliskiego Wschodu musi mierzyć się z coraz większym wyzwaniem migracyjnym. I to nie tylko na Zachód. W jednej z libańskich rodzin doszło do smutnej wolty – pracująca w niej od lat opiekunka do dzieci pewnego dnia powiedziała, że wraca do Kinszasy i jeśli jej dotychczasowa pracodawczyni chce, może ją przyjąć jako opiekunkę do swoich wnuków. Do takiego transferu pewnie nie dojdzie, ale młode Libanki wcale nie odrzucają takiej ewentualności.
Abp Grzegorz Ryś nie ma wątpliwości, że polskie dzieło w Libanie trzeba wesprzeć. – Bądźmy w tym wytrwali. Takie rzeczy nie powstają od jednej darowizny. Nie możemy tych ludzi zostawić samym sobie. To jest biedne państwo. Zapomnieliśmy już, że ktoś nam może wyłączyć prąd każdej nocy, a my tutaj tego doświadczaliśmy i w dzień, i w nocy. Zapomnieliśmy już, że czasem zarabiamy tyle, że z trudem możemy opłacić szkołę naszego dziecka. Ale wystarczy mieć około 50 lat, żeby sobie to przypomnieć – polskie trudności z lat 70. i 80. są tutaj faktem. A ci ludzie, doświadczający tego wszystkiego, mają odwagę realizować projekty, które sięgają o wiele dalej. Nie chodzi im tylko o odbudowanie świata po wojnie, ale o postawienie sobie pytania, jak go budować, by był zjednoczony – skomentował na zakończenie pobytu w Bejrucie.

W momencie oddawania tego tekstu do druku elewator w bejruckim porcie systematycznie obracał się w perzynę. Znikanie z horyzontu symbolu tragedii sprzed dwóch lat nie uspakaja sytuacji, ale staje się pożywką dla radykalizacji nastrojów. W tym ogromie emocji czasem zapomina się o anonimowym bólu ludzi wciąż przeżywających żałobę po ofiarach eksplozji.
4 sierpnia, gdy pod portem zebrały się tłumy Libańczyków, Ale Rafi, sąsiad Tani, stał w oddali. Jego tata zginął w wyniku eksplozji. Rafi, ubrany w niebieską koszulkę, do której przyczepiona była broszka ze zdjęciem ojca, nie chciał rozbudzać emocji politycznych i krzyczeć haseł o tym, co zrobiłby politykom, którzy odpowiadają za tragedię. Cierpiał samotnie, miał łzy w oczach. Podeszli do niego ludzie z Domu Wschodniego. Przytulili.


Pieniądze na dalsze wsparcie obecności Domu Wschodniego w Libanie można przekazać na konto: Stowarzyszenie „Dom Wschodni – Domus Orientalis”
90-102 Łódź, ul. Piotrkowska 80
mBank, 70 1140 2004 0000 3002 7483 9388
Tytuł przelewu:
Solidarni z Bejrutem! 
Dokładny program pielgrzymki duchowej zamieścimy w jednym z kolejnych numerów „Przewodnika”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki