Z jednej strony kamienica zamieszkała przez muzułmanów, z drugiej – Szarbelistan, chrześcijańska dzielnica Bejrutu. Oczywiście to nie jest jej oficjalna nazwa (ta brzmi Ayn el Romanneh), ale i tak Polacy, gdyby się do niej kiedykolwiek zapuszczali, mogliby o niej tak mówić. Bo niemal na każdym rogu stoją figurki św. Szarbela, Matki Bożej, czasem zastępowane przez kapliczkę. Nie powinien dziwić widok figurki Maryi przed salonem kosmetycznym czy warsztatem krawieckim. Swoją okolicę pokazuje Roula Mallahe, mama Ralpha, jednego z dziesięciu strażaków, którzy 4 sierpnia 2020 r. zginęli w porcie w Bejrucie, podczas eksplozji magazynu.
– Ralf był pięknym człowiekiem, zarówno zewnętrznie, jak wewnętrznie. Był bardzo uczynny, uwielbiał pomagać wszystkim ludziom. Kochał modlitwę i Kościół. Pomógł wielu osobom odnaleźć w sobie wiarę w Boga. Ktoś, już po jego śmierci, powiedział nam, że dzięki niemu powrócił do uczestnictwa w Eucharystii – wspomina mama Ralpha.
– To jest teraz anioł. Kiedy był z nami, uwielbiał służyć dzieciakom. Miał też waleczne serce, nie czuł strachu. Dla nas to wielka strata, ale wierzymy, że jest w niebie, razem z Jezusem i Dziewicą Maryją. Co nie zmienia faktu, że jesteśmy smutni, że nie ma go z nami, że nie możemy go zobaczyć – dodaje tata, Elie.

Karlen Hitti Karam pokazuje sylwetkę swojego męża, Charbela, w księdze upamiętniającej wszystkie śmiertelne ofiary wybuchu. Wychowuje teraz dwójkę ich dzieci. Z Qartaby, gdzie mieszka, pochodziło trzech strażaków, którzy zginęli w wyniku eksplozji w porcie. Od dziecka byli przyjaciółmi, razem wstąpili do brygady strażackiej fot. Łukasz Głowacki
Dwie eksplozje
O tym, co działo się w Bejrucie niemal rok temu, nie można napisać: był to spokojny dzień. Liban od wielu lat musi radzić sobie z kryzysem. Wojna domowa, konflikty zbrojne z sąsiadami... W konsekwencji załamanie szeroko pojętego sektora turystycznego, brak własnego przemysłu, 90-procentowa inflacja (taka była w czerwcu 2020 r., potem jeszcze przyspieszyła) i 25-procentowe bezrobocie. A do tego codzienne braki prądu i problemy z wywozem śmieci. Ludzie protestowali przeciwko korupcji i niekompetencji władz, a 7 sierpnia miał być ogłoszony wyrok w sprawie zabójstwa byłego premiera Rafika al Haririego (zastrzelonego w 2005 r., parę kilometrów od portu).
Libanu nie omijała też pandemia. Codziennie wykrywanych było coraz więcej osób chorych na COVID-19 (w dniu wybuchu było 200 nowych przypadków – z polskiej perspektywy niewiele, ale trzeba pamiętać, że Liban ma powierzchnię jak jedno polskie województwo), szpitale były na granicy swoich możliwości przyjmowania pacjentów, a 3 sierpnia rząd wprowadził godzinę policyjną i swoją wersję lockdownu.
– Kiedy nastąpiła eksplozja, byliśmy w domu. Tak naprawdę to były dwie eksplozje, a nie tylko jedna. O pierwszej pomyśleliśmy, że to trzęsienie ziemi, a to się czasem zdarza. Natomiast po drugiej popękały szyby w oknach. Pierwsze doniesienia mówiły o tym, że wybuch nastąpił w jednym ze sklepów. Odetchnęliśmy z ulgą. Ale potem okazało się, że doszło do niego w porcie. Natychmiast pomyśleliśmy: tam był Ralph – wspominają rodzice Ralpha.

Biblioteczka, z której dzieci i ich rodzice mogą wypożyczać książeczki. Można też zostawić jakieś dla innych fot. Łukasz Głowacki
„Ralph odszedł!”
Dramat w porcie rozpoczął się tuż przed godziną 18.00. Straż pożarna dostała informację, że w porcie płonie magazyn z fajerwerkami. Ponieważ w tym czasie dogaszany był inny pożar, na miejsce został wysłany 10-osobowy oddział z Karantin, złożony z dziewięciu strażaków i ratowniczki medycznej. Jechali na miejsce w przekonaniu, że poradzą sobie ze źródłem ognia, bo komunikat służb bezpieczeństwa nie budził większych obaw. Kiedy jednak dotarli na miejsce, okazało się, że żywioł jest znacznie większy, niż się spodziewali. Wezwali wsparcie i próbowali opanować pożogę.
O godzinie 18.08 nastąpiła potężna eksplozja, która wywołała falę sejsmiczną o sile 3,3 stopni w skali Richtera, a fala uderzeniowa uszkodziła budynki znajdujące się nawet kilkanaście kilometrów od epicentrum. W wyniku wybuchu zginęło ponad 200 osób (w tym oddział strażaków, który znalazł się w epicentrum), ćwierć miliona ludzi zostało bez dachu nad głową.
– O godzinie 18.40 byłem już w porcie – mówi Elie Mallahe. – Pojechałem, żeby szukać syna. Dostałem się w pobliże eksplozji, przechodziłem między ciałami ludzi leżących na ziemi. Szukałem własnego dziecka. To było straszne i bardzo dla mnie trudne. Mój syn był trzy metry od miejsca wybuchu, próbował ugasić pożar. Uświadomiłem sobie, że Ralpha nie ma już z nami, odszedł – dodaje.
– Kiedy usłyszałam, że eksplozja nastąpiła w porcie, najpierw krzyczałam: „Ralph odszedł!”. Nie pamiętam, kiedy skończyłam krzyczeć, ale było to pod ikoną Matki Bożej. „Daj mi wypić ten kielich”. „Mój ból jest niczym w porównaniu z Twoim bólem”. „Proszę, pomóż mi jednak zaakceptować to z radością”. Czułam się, jakby nóż wbijał się wolno w moje ciało – wspomina Roula.

Elie Mallahe prowadzi teraz niewielki sklepik w dzielnicy Ayn el Romanneh fot. Łukasz Głowacki
11 dni
Śledztwo wskazuje, że wybuch nastąpił w magazynie portowym numer 12, w którym przechowywano 2750 ton azotanu amonowego. Skrajnie niebezpieczna substancja znajdowała się w nim od końca 2014 r., kiedy została skonfiskowana z rosyjskiego statku MV Rohus. Służby celne kilkakrotnie alarmowały, że saletra składowana jest w nieodpowiednich warunkach, co grozi niebezpieczeństwem. Te apele przechodziły jednak bez echa.
Cała rodzina została otoczona wsparciem ze strony sąsiadów. – Ich reakcja to było coś więcej niż ból, to było poczucie wielkiej straty. Sama nie wiem, kto był bardziej pogruchotany przez wiadomość o śmierci naszego syna: sąsiedzi czy my? Wszyscy zdawali sobie sprawę, że prawdopodobieństwo, że ktokolwiek przeżył eksplozję, jest bardzo małe – opowiada Roula.
– Na informację o tym, czy Ralph żyje, czekaliśmy 11 dni. To był najtrudniejszy czas w naszym życiu. Wyobraź sobie człowieka, który cały ten czas czeka na wieści o swoim synu. Jak można się czuć w takiej sytuacji? Nie mogliśmy spać. Pragnęliśmy jakiejkolwiek wieści o Ralphie – mówi Elie.
Wybuch w bejruckim porcie był jedną z potężniejszych eksplozji wywołanych przez człowieka. Jego siła stanowiła 7 proc. mocy bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę. W portowych magazynach znajdowały się zapasy zboża, leków i maseczek (sprowadzonych do walki z COVID-19). Straty materialne zostały oszacowane nawet na 15 mld dolarów. Krater, który powstał w wyniku eksplozji, miał średnicę 120 metrów. Zginęły 204 osoby, a prawie 8 tys. odniosło obrażenia.

Trzech przyjaciół strażaków pochodzących z Qartaby, miejscowości położonej 60 km od Bejrutu, zginęło podczas próby gaszenia pożaru. Bliscy zbudowali kapliczkę w miejscu ich spotkań fot. Łukasz Głowacki
Jak anioł
– Po jedenastu dniach od eksplozji przyszedł do nas oficer z departamentu straży pożarnej. Daliśmy mu próbki naszego DNA. Powiedział, że znaleźli fragmenty ciała Ralpha, a badanie genetyczne to potwierdza. Tak dowiedzieliśmy się oficjalnie, że Ralph nie żyje – mówi Roula.
– Ralph zawsze mi mówił, że chce mieć dom, ożenić się i mieć dzieci. To były jego marzenia – wspomina tata. – Myślał też o tym, żeby opiekować się swoimi rodzicami – dodaje ze łzami mama. – On zawsze kochał życie. Ale teraz jego życie jest lepsze niż tutaj – mówi Elie. – Nigdy nie dbał o ubrania, kupował sobie zawsze najtańsze – wspomina Roula.
– Jest taki obraz, na którym aniołowie odlatują z miejsca eksplozji. Zaczęłam mówić dzieciom z naszego sąsiedztwa: znajdź na tym obrazie najpiękniejszego anioła, to właśnie jest Ralph. Na co dzieci odpowiadały: nie mów tak. A ja na to: Tak, Ralph był tak dobrym człowiekiem, że będzie latał jak anioł. Ralph miał na szyi wytatuowany swój rok urodzenia, otoczony konturem ptaka. I często mówił swoim przyjaciołom, że kiedyś będzie latał, jak ten ptak – opowiada mama Ralpha.
Pomoc z Polski
Na pomoc ofiarom wybuchu ruszył rok temu cały świat. Ale to polska akcja Solidarni z Bejrutem, zorganizowana przez łódzkie stowarzyszenie Dom Wschodni i łódzką Caritas, dotarła bezpośrednio do rodzin strażaków. Najpierw była to pomoc doraźna, część akcji wsparcia dla ludzi dotkniętych tragedią. Potem nabrała większego rozmachu, bo włączyli się w nią polscy strażacy, zmobilizowani przez ekipę ratowniczą, która pomagała w dogaszaniu portu i poszukiwaniu ofiar. W ramach zbiórki udało się zebrać 4 tys. dolarów, które zostały przekazane bezpośrednio rodzinom ofiar eksplozji.
Jednak na tym pomoc się nie zakończyła. Dom Wschodni, poprzez miejscową grupę zaangażowanych katolików, skupił się na pomocy dla rodzin, które zostały tą tragedią dotknięte w największym stopniu. Po kilkaset dolarów trafiło do dwóch rodzin, a w kolejnym etapie polskie pieniądze pomogły odbudować sklep rodziny Mallahe i udzielać wsparcia psychologicznego osieroconej córce jednego z poległych strażaków.
– Pomoc ze strony Domus Orientalis i Caritas była bardzo ważna, dodała nam odwagi. Wiedzieliśmy, że wokół są dobrzy ludzie, którzy chcą pomóc. Bardzo nas to wzmocniło, bo mieliśmy świadomość, że wiedzą, czym jest nasz ból. Poza tym ta pomoc pozwoliła Elie przestać myśleć tylko o tym, co się stało, a pozwoliła mu iść do przodu. Być może Bóg zesłał was, żebyśmy zostali w tym samym miejscu, w naszym sąsiedztwie, blisko domu. Dzięki temu jest wokół nas tak wielu kochających ludzi, którzy nam pomagają – mówi Roula Mallahe.
Pamięć
Małżeństwo postanowiło utrwalić pamięć o swoim synu. – My wiemy, że Ralph jest z Panem. Naprzeciw naszego sklepu zbudowaliśmy kapliczkę, żeby przypominała ludziom, kim był – mówi Elie. – Że był ktoś taki, kto bardzo kochał dzieci z sąsiedztwa. Kto marzył o chrześcijańskiej rodzinie i własnych dzieciach. Sąsiedzi bardzo kochali Ralpha, bo to był bardzo czuły człowiek – dodaje.
– Może to zabrzmi głupio, ale ta kapliczka pomaga nam myśleć, że nasz syn jest ciągle z nami – mówi Roula. – Każdy, kto przechodzi obok, czyni znak krzyża i całuje zdjęcie Ralpha. To jest sposób na to, żeby nasz syn nie został zapomniany. A ludzie ugruntowują się w swojej wierze – zauważa Elie.
Elie i Roula prowadzą mały sklepik. Ciągle ktoś do nich przychodzi, przy dwóch stoliczkach wystawionych przed lokalem można napić się aromatycznej kawy, a w środku kupić zapas świeżo zmielonych ziaren. – Życie idzie do przodu, wszystko jednak wymaga czasu. Ciągle jesteśmy w szoku i pamiętamy, że straciliśmy syna. Ale mamy przecież jeszcze dwoje dzieci, dla których musimy żyć, mieć siłę i opiekować się nimi – mówi Elie. – A słabości stają się siłą. Nasz ból wzmacnia naszą wiarę. A wiara, sami nie wiemy jak, wiedzie nas do zbawienia, do pokoju duszy – dodaje Roula.
O Ralphie w Ayn el Romanneh przypomina w nie tylko kapliczka. Na witrynach sklepowych, drzwiach i oknach przyklejone są zdjęcia Ralpha. Między kamienicami, na dwóch linach, rozwieszony jest olbrzymi baner z jego podobizną. Na ścianie przy sklepie mała biblioteczka z lekturami dla dzieci. Można z niej wziąć coś dla swojej pociechy albo zostawić dla innych. Ze zdjęć patrzy na nas młody, śmiejący się oczami, trochę zadziorny mężczyzna.
– Ralph miał dla każdego trzy rady, które chcemy realizować: głowa do góry, ramiona prosto i różaniec w dłoń – mówi mama zmarłego tragicznie strażaka.
Akcję „Solidarni z Bejrutem”
można wesprzeć, wpłacając dowolny datek na konto:
Caritas Archidiecezji Łódzkiej
90–507 Łódź, ul. Gdańska 111
Bank Pekao S.A. V O/Łódź
PLN: 48 1240 1545 1111 0000 1165 5077
EURO: 05 1240 1545 1978 0000 1165 5181
USD: 13 1240 1545 1787 0000 1165 5178
SWIFT: PKOPPLPW
z dopiskiem „Solidarni z Bejrutem”.
Stowarzyszenie „Dom Wschodni – Domus Orientalis”
ul. Piotrkowska 80, 90–102 Łódź
mBank, 70 1140 2004 0000 3002 7483 9388