Logo Przewdonik Katolicki

Chrystus pisze historię w DPS

Małgorzata Bilska
fot. archiwum prywatne

Rozmowa z s. Małgorzatą Lekan OP, wolontariuszką w Domu Pomocy Społecznej w Kaliszu, gdzie potwierdzono ponad sto przypadków zakażenia koronawirusem

Jak długo jest Siostra w Domu Pomocy Społecznej w Kaliszu?
– To już piętnasty dzień.
 
Ilu pensjonariuszy zostało po ewakuacjach?
– W tym momencie mamy około 70 pensjonariuszy na 180, którzy w normalnych warunkach tu mieszkają. Na szczęście niektórzy już wracają ze szpitali po leczeniu na COVID-19.
 
Sytuacja na froncie jest dynamiczna. Jak ona wygląda z perspektywy Siostry?
– Przyjechałam w najbardziej gorącym czasie, dwa dni po pierwszej ewakuacji. To było w nocy, bardzo trudne doświadczenie. Siostry, które tego dnia dojechały, dosłownie wpadły w to wydarzenie. Mówiły, że pracowały wtedy przez kilkanaście godzin. Dla nas to też było bardzo trudne, bo do końca nie wiedziałyśmy, co się będzie działo. Sama aura karetek wojskowych…
 
Tych, które ewakuowały pensjonariuszy?
– Tak. Zwykle nie widzimy karetek wojskowych przed domem. Takie ewakuacje przeżyłyśmy jeszcze dwa razy, w minionym tygodniu. Za każdym razem to nie było proste. Kiedy na dziedziniec podjeżdża pięć, siedem czy dziewięć karetek wojskowych ma się poczucie, że dzieje się coś naprawdę dramatycznego. Czuliśmy to my, a przede wszystkim pensjonariusze, których przekazywaliśmy szpitalom za pomocą tych karetek, bo mieszczą trzech pacjentów na raz. Niecodzienny widok karetek kontrastował jednak z ich obsługą. Spotkałyśmy w nich niezwykle uczynnych, superdelikatnych i wrażliwych żołnierzy, pracujących dla służb medycznych wojska.
 
Superdelikatni, wrażliwi żołnierze?
– Naprawdę tacy byli. Czapki z głów dla nich. Same byłyśmy bardzo zdumione. Niektórych pensjonariuszy trzeba było przełożyć z łóżka na nosze, znieść na dół. Czasami potrzebnych było tylko dwóch żołnierzy, a czasami aż czterech. To bardzo różnie wyglądało. Ale byłyśmy pełne podziwu dla ich delikatności, wyczucia sytuacji. To niezwykłe doświadczenie współpracy ze służbami wojskowymi.
 
Media podawały, że te osoby zostały przewiezione głównie do szpitala w Poznaniu. Szpital w Kaliszu odmówił ich przyjęcia.
– Większość domowników jest w jednoimiennym szpitalu w Wolicy koło Kalisza. Pacjentów z naszego domu było bardzo dużo, ponad sto osób. Zostali rozdystrybuowani pomiędzy oba te szpitale.
 
Zostali ci, których wynik testu był negatywny?
– Tak. Natomiast po ostatniej ewakuacji zauważyliśmy, że niektórzy mieszkańcy nadal wykazują symptomy, które nas niepokoją. Stworzyliśmy „oddział obserwacyjny”, akurat na moim piętrze. Z jednej strony skrzydła mieszkają osoby, które wydają się zdrowe. Po drugiej, za przesłoną i w bezpiecznej odległości, umieściliśmy pacjentów z całego domu z podejrzeniem koronawirusa. A może nie… Testy w najbliższych dniach to wykażą.
 
Siostra jest dominikanką. Ile sióstr pomaga tu w tej chwili?
– Do 29 kwietnia było trzynastu wolontariuszy: dwóch fantastycznych panów świeckich, superksiądz i fenomenalnych dziesięć sióstr. Reprezentujemy sześć czy siedem różnych zgromadzeń. Ja jestem z Kłodzka, moja współsiostra z Gdańska. Są siostry z Warszawy, Otwocka, Krakowa, Kalisza.
 
Ma Siostra doświadczenie, jeśli chodzi o tego typu pracę? Wiem, że część sióstr ma.
– Większość z nas nie ma absolutnie żadnego. Trzeba to powiedzieć prosto z mostu. Tylko dwie siostry to pielęgniarki. I tu jest ciekawa historia, „sprzedam ją”, bo jest piękna. Przyjechała z nami młodziutka siostra doroteuszka, nowicjuszka. Kilka miesięcy wcześniej odbywała praktyki w tym domu opieki. Żeby mogła teraz przyjechać, musiała uzyskać zgodę Watykanu. Jest w nowicjacie, nie złożyła jeszcze ślubów, przygotowuje się do nich. Papież wydał zakaz posyłania osób w formacji do miejsc o wysokim zagrożeniu życia. Agnieszka przyszła z potrzeby serca i jakoś nawet przekonała swoich przełożonych, a ci – watykańskie dykasterie. Wszyscy bardzo się ucieszyli jej obecnością, bo znała dom i jego potrzeby. Niebywale obrotna, dyspozycyjna – ogarniała sytuację jak nikt. Ale gdzieś na początku zakłuła się igłą pacjenta. Potem się okazało, że był zarażony… Jej test wyszedł pozytywnie. Po bodajże dwóch czy trzech dniach musiała wyjechać. To było trudne doświadczenie dla nas. Agnieszka była w pierwszej puli testowanych wolontariuszy – i (wtedy) jedną z dwóch pielęgniarek w całym domu.
 
Doroteuszka? Dobrze usłyszałam?
– Tak.
 
Nie wiedziałam, że istnieje taki zakon…
– Ja też nie (śmiech).
 
Jest pielęgniarką?
– Tak, jest pielęgniarką z wykształcenia.
 
Ile osób spośród was, wolontariuszy, jest chorych?
– Testy były robione we wtorek 28 kwietnia. Wyniki przyszły następnego dnia wieczorem. Wszystkie negatywne! Modlitwa wielu osób i środki prewencyjne uchroniły nas. We wtorek, tuż po testach, cała grupa wyjechała. Do izolacji. Tak to się technicznie nazywa. Do Ośrodka Szkoleniowo-Wypoczynkowego Pascha w Przedborowie, około 50 km od Kalisza. Biskup Edward Janiak nas tam zaprosił, to ośrodek kaliskiej Caritas. Jesteśmy za to wdzięczni. Ja również byłam już spakowana. W ostatniej chwili jednak postanowiłam zostać.
 
Dlaczego?
– Po pierwsze, miałam jeszcze siły. Po drugie, nie byłam zarażona. Po trzecie, po wyjeździe tak znacznej grupy już utrudzonych wolontariuszy, dom znalazł się w bardzo trudnej sytuacji personalnej. Postanowiłam, z błogosławieństwem moich przełożonych, jeszcze trochę pomóc.
 
Kto zastąpi tych, którzy wyjechali?
– Tego nie wiem. W dniu wyjazdu wcześniejszej grupy przyjechały dwie siostry franciszkanki z Warszawy. Zostaną. Wraz z nimi przyjechał jeden świecki, pan Adam. Co dalej – nie wiadomo. Powoli personel ma wracać z kwarantanny po wcześniejszych zarażeniach. Jak to będzie wyglądało – trudno powiedzieć.
 
Kiedy Siostra przyjechała do DPS personelu w ogóle nie było?
– Nie do końca. W niedzielę 26 kwietnia było tu piętnastu pracowników domu opieki, trzynastu wolontariuszy i sześciu żołnierzy WOT-u, którzy mają swoją bazę w namiotach, na placu przy budynku. Z tych piętnastu pracowników domu tylko dziewięciu pracowało bezpośrednio przy łóżku pacjenta 24 godziny na dobę. Obstawienie personelem tak wtedy realnie wyglądało, więc pomoc wolontariuszy była bardzo potrzebna.
Chcę tutaj dodać, że panie, które na co dzień obsługują seniorów, to zupełnie niezwykłe osoby. Poświęcenie, zżycie się z mieszkańcami, nieustanne myślenie o ich dobru, szczególnie w tym trudnym czasie… One są naprawdę heroiczne! Zamknęły się tutaj na ponad dwa tygodnie, by trwać na posterunku. Cena? Nie widzą swoich rodzin, dzieci, przez miesiąc (włączając w to dwa tygodnie obowiązkowej kwarantanny). I robią to w poczuciu obowiązku, z powodu więzi, jakie łączą je z domownikami DPS-u. Brakuje mi słów uznania.
 
Ile godzin śpicie?
– To zależy od dnia. Dni „ewakuacyjne” były bardzo intensywne, kosztowne jeśli chodzi o nakład pracy. Po ostatniej ewakuacji była dezynfekcja i ozonowanie budynku. Musieliśmy zwieźć wszystkich pacjentów w jedno miejsce. Karkołomne przedsięwzięcie. Potem błyskawiczne sprzątanie pokoi, korytarzy, żeby można było wprowadzić mieszkańców w na nowo zorganizowany ośrodek. Część wracała do swoich pokoi – ci, którzy czuli się dobrze. Część, która nadal wykazywała jakieś symptomy choroby, zgromadziliśmy w jednym skrzydle. To był nasz najdłuższy dzień, trwał od godziny 6.00 do 22.30. Jedyny dzień, kiedy nie daliśmy rady odprawić Mszy św. Nie było takiej możliwości.
 
Czym Siostra zajmowała się przed pandemią?
– Jestem nauczycielem. Uczę katechezy i języka angielskiego.
 
Na ile Kalisz siostrę przemienił? Bo to chyba doświadczenie życia…
– Tak. To jest najbardziej radykalne, drastyczne i dramatyczne doświadczenie mojego życia. Dlatego, że decydując się na przyjście tutaj, musiałam sobie zadać pytanie: czy jestem gotowa na to, żeby – jeśli się tak zdarzy – nawet umrzeć? Nie ma gwarancji, że się z tego wyjdzie czystym, bez szwanku. Nie wiadomo czy w ogóle wyjdzie się żywym. To było pytanie graniczne. Musiałam się z nim zmierzyć.
Nie zapomnę swojej spowiedzi w Wielki Piątek, która miała właśnie taki charakter. To była chyba najlepsza spowiedź w moim życiu, bo stanęłam świadomie i jedynie w obliczu miłosierdzia Bożego. Nic innego nie zostało. Nie było już czasu na odpracowanie, na odrobienie czegokolwiek. Nagle ukazała się perspektywa wieczności i świadomość, że można było żyć mądrzej, pełniej, piękniej. Dziś wiemy, że nikt z nas nie został zakażony, mimo że cały wolontariat przeżyliśmy w nieustannej ekspozycji na koronawirusa. Nie wiedzieliśmy którzy pacjenci są zarażeni poza panem w izolatce. Pracowaliśmy przy nich. Z nimi.
 
Mieliście kombinezony, pełną ochronę?
– Na samym początku nie. Kombinezony ubraliśmy dopiero w piątek, 24 kwietnia.
 
Jakie były środki ochrony?
– Fartuszek jednorazowy, maseczka, przyłbica oraz rękawiczki.
 
Dla mieszkańców DPS-u to też na pewno doświadczenie graniczne. Rodziny nie mogą być przy nich. Zawalił się ich świat. I są w grupie najwyższego ryzyka.
– To jest grupa niebywale współpracująca z nami. Jestem za to szalenie wdzięczna naszym kochanym seniorom. Pomimo że nie do końca rozumieją powagę sytuacji czy racji dla niektórych ruchów logistycznych, to ufają tym, którzy z nimi są. Niezwykłe doświadczenie: nie wiem, co się dzieje, ale ty jesteś przy mnie. Ufam ci. No fakt, że nie mają za bardzo innego wyjścia. Ale można było być agresywnym czy jakkolwiek inaczej… A takich reakcji zupełnie nie było.
Domownikom jest na pewno bardzo trudno, bo z tego, co mi opowiadano, na co dzień to miejsce tętni życiem. Jest bardzo dużo wydarzeń kulturalnych i mnóstwo form aktywizacji. Domownicy mogli wychodzić do kawiarenki, pić kawę, jeść ciasto. Rozmawiać, spotykać się, grać w brydża… Mieli dużo zajęć artystycznych, koncertów itd. A od miesiąca są zamknięci. Nie wolno im wychodzić nawet na korytarz, posiłki spożywają w swoich pokojach. To jest ograniczenie przestrzeni życiowej, i to maksymalne. Nie można ich wziąć na spacer, nie mogą wyjść na balkon, bo nie ma personelu, który mógłby poświęcić im więcej czasu poza tym, co najbardziej podstawowe, czyli higiena plus karmienie, no i leki. Na tyle jest czasu i sił.
 
Ilu domowników do tej pory zmarło?
– Dziewiętnaście osób.
 
Siostra przyjechała do Kalisza wkrótce po Świętach Zmartwychwstania?
– Przyjechałyśmy w Niedzielę Miłosierdzia Bożego.
 
Jest to głębokie, ludzkie doświadczenie graniczne. Gdzie jest w tym Bóg?
– Nie przyjechałam tu dlatego, że miałam taką fantazję lub nie miałam co robić z czasem. To nie jest fanaberia. Przyjechałam tu do bardzo ciężkiej pracy – tak samo jak każda inna osoba. Dlatego, że jest konkretna potrzeba. No i tu jest Chrystus, który jest obecny w cierpiących. W osobach potrzebujących. Najzwyczajniej na świecie. Nie wiem, jakie są motywacje innych wolontariuszy. Natomiast dla mnie, gdyby nie motywacja wypływająca z wiary, to byłaby jakaś filantropia, szlachetna skądinąd. Ale dla mnie to jest bardzo ewangeliczne doświadczenie. Musiałam zostawić swój własny komfort, wygodę, poczucie bezpieczeństwa. Po to, żeby pójść w miejsce, gdzie wcale nie jest ani wygodnie, ani bezpiecznie. No ale jest Chrystus. Który też pisze historię tego domu, tych ludzi. No i moją osobistą – przez to, że mnie tu zaprosił. Oczywiście mogłam powiedzieć: nie… To była moja wolna decyzja.
 
Jak to się stało, że Siostra ją podjęła? Pomysł był Siostry czy padło pytanie: kto chce jechać?
– Wolontariat w Kaliszu bardzo realnie wpisuje się w moją drogę wiary. Pan Bóg mnie przygotowywał przez cały Wielki Post do solidnej decyzji. Nie wiedziałam do końca, co się dzieje. Medytowałam nad jednym z rozdziałów Księgi Jeremiasza. I tam były konkretne słowa, których kompletnie nie rozumiałam przez całe czterdzieści dni. Zmaterializowały się w Wielki Piątek, kiedy wieczorem, po spowiedzi, zgłosiłam przełożonej generalnej swoją gotowość. Myślę, że wewnętrznie rozeznawałam pewne powołanie. W międzyczasie przyszedł list przełożonych, który mówił, że ciągle nowe potrzeby napływają do kurii generalnej. Podejmując wewnętrznie decyzję, nie wiedziałam jeszcze o tym liście. Zobaczyłam go dopiero wtedy, kiedy wieczorem wróciłam po liturgii. To było jak ręka i rękawiczka. Moja gotowość spotkała się z realnym zaproszeniem, prośbą, apelem. Wyjechałam tydzień później. Przyjechałyśmy do Kalisza we dwie razem z s. Krystianą. Św. Dominik tak zwykł posyłać braci: po dwóch. Ot i moje przygotowanie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki