Coraz częściej łapię się na tym, że wolę pisać o czymś innym niż czysta polityka – irracjonalna, pełna niezdrowych namiętności, w której partyjni liderzy wysyłają swoich zwolenników na kolejne boje niczym frontowe mięso armatnie. Naturalnie polityka przesyca też inne sfery życia. Oto pisarz Andrzej Stasiuk rozważał serio zachęcany przez dziennikarkę „Wyborczej” ewentualność śmierci Jarosława Kaczyńskiego („Czy czeka Pan na śmierć satrapy?”). I z pewnością znajdzie wielu następców. A jednak sztuka ciągle wystaje trochę z partyjno-ideologicznej łupaniny.
I są tacy, którzy wystają szczególnie. Na przykład reżyser filmowy Jan Komasa, z którym uwielbiam rozmawiać. Moim zdaniem to przyszły nowy Andrzej Wajda (przy całym uwzględnieniu różnicy w społecznej roli, tematyce, temperamencie). Ten człowiek, pomijając formalną wirtuozerię jego filmów, ma dar poruszania tematów aktualnych i ważnych. Ma wyczucie, czym żyje Polska.
Dlatego zrobienie z nim wywiadu dla Tygodnika Polsat News o jego najnowszym filmie Hejter to dla mnie czysta radość. Na jego prasowej premierze jakaś kobieta zaczęła kaszleć. Jej sąsiad zrobił jej awanturę, że chodzi chora do kina. Film przetrwał w kinach sześć dni, potem kina zamknięto z powodu pandemii. Trudno wyobrazić sobie większy cios zadany twórcy przez los. Ale Hejter dostał właśnie prestiżową nagrodę na prestiżowym festiwalu nowojorskim Tribeca. I można go obejrzeć na Playerze i na IPLI, czyli w sieci.
Po pierwsze, Komasa zajął się fenomenem medium, jakim jest internet. Witany niedawno jako wentyl wolności, gwarancja większego pluralizmu, ma przecież swoje drugie oblicze. Wraz ze scenarzystą Mateuszem Pacewiczem twórca Bożego ciała pokazał, jak można go wykorzystywać. Oddajmy głos samemu Komasie.
Tak o nim mówi: „To medium, które nas oznacza po to, żeby manipulować. Internet dzieli nas na małe plemiona. Często nie jesteśmy tego świadomi, bo dostajemy dane przygotowane pod nas. Telewizja nie pełniła takiej roli, paradoksalnie przez pewną tępotę przekazu. Ona nie wybiera kontentu pod nas, ona po prostu sobie leci, a my skaczemy po kanałach. A internet zaczął się nas uczyć. Preparuje nam dania. Z ludzi konserwatywnych robi bardziej konserwatywnych, z progresywnych jeszcze bardziej progresywnych. Najtrudniejszym, najbardziej opornym odbiorcą są ludzie centrowi. Nie wiadomo, co im sprzedać: wakacje w Polsce czy w Tajlandii. Trzeba im nadać jakiś kolor: czerwony albo niebieski. Ta propaganda jest przedmiotem algorytmów. Nas się dzieli. I jest w tym potężna dawka manipulacji. Monetyzuje się przekonania. O tym jest Hejter”.
Trudno żeby było inaczej, skoro miejscem akcji jest specjalna firma zajmująca się za pieniądze manipulacją. A z tego wyrasta jeszcze prywatna emocja głównego bohatera, który już na własny rachunek napuszcza na siebie i niszczy ludzi. Ale równocześnie Komasa pokazuje nam też kawałek politycznej panoramy Polski.
Mam wrażenie, że przypisuje bardziej złowieszczą rolę prawicy w krzesaniu tak zwanego hejtu. A liberalna lewica? Początkowy mój przykład wywiadu ze Stasiukiem pokazuje, że jest trochę inaczej. Równocześnie przemiana głównego bohatera Tomka w potwora osłabia wyjściową tezę o wyniosłości, swoistym klasizmie inteligenckich rodzin mających usta pełne otwartości i tolerancji. Spieram się o to z Komasą.
Ale zasadnicza jego reakcja: przerażenie stanem umysłów, jest także moją reakcją. Mogę dodać tylko jedno: jeśli nie widzieliście, obejrzyjcie. Warto, to ważne. O ilu twórcach filmowych można powiedzieć, że zawsze dotykają tego, co najistotniejsze?