Logo Przewdonik Katolicki

Hejter, czyli jak rodzi się zło

Natalia Budzyńska
fot. Jarosław Sosiński/HEJTER fotos 13526

Jan Komasa nakręcił film o tym, jak rodzi się zło. Zaczyna się od słowa. A teraz spójrz w lustro i rozlicz siebie samego.

Tytuł najnowszego filmu Jana Komasy Sala samobójców. Hejter nawiązuje do jego słynnego pierwszego filmu, sugerując, że jest to jego druga cześć, a może kontynuacja któregoś z wątków. Niewiele tu jednak części wspólnych, na pierwszy rzut oka jedynie rola Agaty Kuleszy, matki bohatera Sali samobójców. Obie Sale… łączy jednak nie tylko postać Barbary Santorskiej, ale przede wszystkim wirtualna rzeczywistość, wobec której trzeba być bardzo ostrożnym. W 2011 r. Dominik Santorski (Jakub Gierszał) szukał poprzez kontakty internetowe pomocy i przyjaciół, zaufał komuś po drugiej stronie, nie zdając sobie sprawy z siły kreacji i… został oszukany. W 2020 r. nic się nie zmieniło. Internet jako narzędzie daje nieograniczone możliwości, a my niczego się nie nauczyliśmy. Wciąż dajemy sobą sterować i manipulować, wszyscy jesteśmy Dominikiem, a gdzieś przed ekranem siedzi ktoś: wzgardzony, odrzucony i pełen gniewu. Jego gniew z łatwością wykorzysta ten, kto łaknie pieniędzy i władzy.

Komasie udało się po raz kolejny zrobić film wstrząsający i głęboko prawdziwy, mimo zastosowania wielu uproszczeń, które z pewnością zostaną mu wytknięte. Ale trzeba mieć naprawdę złą wolę, żeby odbierać Hejtera jako polityczną agitkę. Przede wszystkim to nie jest film polityczny, to obraz nas, podzielonych: gardzących i pogardzanych, tych lepszych i tych gorszych, ze wsi i z miast, po zawodówce i po studiach, po studiach w Opolu i w Oxfordzie, spędzających wakacje na działce i na Majorce, dojeżdżających pekaesem i mercedesem, tych z kiełbasą z grilla i z falafelem. Ta lista mogłaby nie mieć końca. Czy nie gardzimy sobą nawzajem?
 
Podziały
Tomek (świetna rola Macieja Musiałowskiego) jest studentem pierwszego roku prawa, niestety zostaje wykreślony z listy studentów, ponieważ dopuścił się plagiatu. Pochodzi z ubogiej rodziny, z prowincji, finansowo wspierali jego studia stałą comiesięczna sumą dawni znajomi z Warszawy, letnicy, którzy przez lata przyjeżdżali na wakacje do rodziców Tomka. Bardzo dobrze sytuowani, z rozległymi znajomościami, otwarci na świat, nowocześni, wspaniałomyślni, sympatyczni. Chłopak postanawia ukryć przed nimi aferę z plagiatem, gra przed nimi dobrego i pilnego studenta, tyle że prawda w końcu wychodzi na jaw. Oburzeni i oszukani odtrącają Tomka, a ten, upokorzony postanawia się zemścić.
Jest więc Tomek, chłopak z kompleksami, który nie chce się gnieździć w akademiku, który nie chce być ciągle „tym ze wsi”, który za wszelką cenę pragnie znaleźć swoje miejsce w środowisku, z którym łączy go tylko dawne wspomnienie z dzieciństwa: wakacji u boku państwa Krasuckich i ich córek. To marzenie lepszego życia, aspiracja do salonu. Warszawskie salony to imprezy w klubach z selekcją, galerie sztuki współczesnej i polityka. To właśnie świat Krasuckich, sponsorów Tomka, a chłopak doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że może mu się udać wykorzystać ich jako trampolinę dla swoich ambicji. Jest jeszcze miłość do córki Krasuckich, Gabi, pogubionej dziewczyny, która niby ma wszystko łącznie z nieograniczonymi możliwościami, jakie daje status jej rodziców, ale za to czuje niszczący przymus społeczny bycia kimś. Tomek oczywiście nie może być dla niej partnerem, mogli się bawić razem jako dzieci, ale teraz, nawet jeśli studiują na tej samej uczelni, różni ich pochodzenie klasowe. Mezalians w XXI wieku? No jasne! Nawet jeśli jest społecznie akceptowalny, to jednak wciąż nie do pomyślenia. Chłopak z prowincji nigdy nie będzie odpowiednią partią dla dziewczyny, która może studiować w Nowym Jorku.
No dobrze, wszystko to oczywiście brzmi jak scenariusz wydarzeń z XVIII wieku. Bo plany Tomka i jego miłość do Gabi zostają zniweczone, obśmiane, a on sam odtrącony, obrażony, poniżony. I gniew oraz zazdrość zaczyna przemieniać się w nienawiść. Nienawiść zaś potrzebuje odwetu. I tu zaczyna się wiek XXI.
 
Piekło
A co? Dwieście lat temu nikt się z powodu odrzuconej miłości nie zabijał? Owszem, ale trzeba przyznać, jakkolwiek to banalnie zabrzmi, że takich możliwości, jakie dają nasze czasy, nigdy nie było. Tomek korzysta pełnymi garściami z tego, co ma po ręką: z internetu, z komunikatorów sieciowych, z mediów społecznościowych. I to nie jest już tylko prywatna wojenka, jak rozsyłanie nieprawdziwych informacji wśród koleżanek i kolegów. Tomek ma znacznie większe możliwości, ponieważ zaczyna pracę w agencji zajmującej się buzz marketingiem i tak zwanym czarnym PR-em, a jednym z jej klientów jest polityk biorący udział w trwającej właśnie kampanii politycznej. Jego polityczny przeciwnik jest powiązany z rodziną Krasuckich. I tu wchodzimy w prawdziwe piekło, już nigdy nie przeczytamy internetowej wiadomości bez podejrzeń, szczególnie jeśli dotyczyć będzie polityka. Tomek sprytnie wykorzystuje istniejące w naszym społeczeństwie skrajne podziały polityczne i światopoglądowe, jego manipulacje doprowadzą do masakry, a on sam stoczy się w prawdziwą otchłań zła.
Komasa dobitnie pokazuje i w filmie, i podczas akcji promocyjnej, że zło rodzi się na poziomie języka. Źródłem jest język, słowem można zabić – mówi reżyser. W tym filmie każdy pogardza drugim: bogaci ubogimi, miastowi tymi ze wsi, pracodawca pracownikiem, prawica lewicą. I na odwrót. Debile, małpy, wieśniaki, kretyni, frajerzy. Wrogowie. Nie ma tutaj żadnego bohatera pozytywnego, nie oczekujmy też happy endu.
Bohater Hejtera osuwa się w zło, jego twarz zastyga niczym maska pozbawiona emocji, bo te już tylko udaje (jakże genialnie oddaje tę przemianę z naiwnego chłopaka w silnego nienawiścią antybohatera Maciej Musiałowski), ale choć staje się potworem i budzi przerażenie, to winę za to ponoszą inni. Ten chłopak jest owocem pogardy. Komasa przy okazji rozlicza się z tak zwanymi elitami, które sam dobrze zna. Bywalcy salonów, obracający się w prestiżowym środowisku, kulturalni, hojnie wspomagający innych, jednocześnie na boku z politowaniem wyrażający się o ukraińskiej służącej i okrutnie żartujący ze „słoików”, „moherowych beretów” i „ciemnogrodu”. A więc wszystkiemu winne jest pochodzenie społeczne? Czy ta frustracja może zrodzić wielką falę nienawiści, nad którą współczesne społeczeństwa nie zapanują? Czy nie o tym opowiada także inny nagradzany ostatnio film, Parasite Joon-ho Bonga?
Opowiadając o genezie powstania filmu, Jan Komasa i Mateusz Pacewicz, scenarzysta, wspominają o inspiracjach na przykład filmem Taksówkarz Martina Scorsesego, ale także wydarzeniami niedawnej kampanii politycznej w Polsce, kiedy to zaczęto głośno mówić o działalności firm oczerniających przeciwników, tworzących i rozpowszechniających fake newsy. To zjawisko, choć przecież nie nowe, nabierało jednak niepokojącego rozpędu.
Ale najgorsze chyba jest to, że rzeczywistość okazała się nie taka daleka od filmowej fikcji. Zdjęcia do filmu zostały ukończone już w grudniu 2018 r. W styczniu został zamordowany podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy prezydent Gdańska. Każdy po obejrzeniu filmu skojarzy ze sobą te fakty, Hejter okazał się proroczy.
Nie wyjdziemy z kina podniesieni na duchu, nie wskaże nam ten film jasnej strony świata. Z tego mroku jednak może jednak zaświecić światło, jeśli tylko zmianę zaczniemy od siebie, na co dzień.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki