W swoim noblowskim wykładzie Olga Tokarczuk powiedziała: „Świat jest tkaniną, którą przędziemy codziennie na wielkich krosnach informacji, dyskusji, filmów, książek, plotek, anegdot. […] Kiedy zmienia się ta opowieść – zmienia się świat. W tym sensie świat jest stworzony ze słów”. Słowo codzienne też ma taką moc, czy to skrzywienie zawodowe literatów?
– Słowo ma wielką moc, ale nie jest wszechmocne. Na szczęście. Bowiem istnieje i prawda, i fałsz, czyli słowo niezgodne z prawdą. Co jest prawdą, a co nią nie jest? Prawdą jest rzeczywistość: autora i świata. Autor nie powinien zakłamywać własnej prawdy, ale nie powinien też zakłamywać prawdy o świecie.
Słowo ma jednak jeszcze inne zadanie: organizuje świat w naszych głowach. I powinno to robić tak, by nie powstał chaos. A ta tkanina wspomniana przez naszą noblistkę, to często niestety tylko pstrokata szmata, zbita na szaleńczych krosnach mediów społecznościowych, niusów i seriali.
Oczywiście, że pisarze mają skrzywienie zawodowe, które nie pozwala im spojrzeć realistycznie na znikomość ich starań. W dodatku są zwykle megalomanami. I swoje małe poletka zestawiają nawet z aktem kreacji świata, powołując się często na początek Ewangelii św. Jana.
Mówisz teraz o noblistce?
– Nie. Ona Ewangelii nie cytuje, za to cofa się aż do Księgi Rodzaju i rzuca pytanie, moim zdaniem kluczowe dla jej wywodu: kim jest narrator przemawiający do nas z tych kart? Wszystkowiedzący, znający nawet głębiny Bożych zamiarów. W Kościele katolickim powiedziano by: to Duch Święty, wszystkowiedzący, wszystkoczujący, który udziela się w boskim natchnieniu kolejnym pisarzom żydowskiej starożytności. Olga Tokarczuk tego powiedzieć nie może.
Uznanie Ducha Świętego za narratora wymaga wiary w Trójcę. Poglądy Tokarczuk wpisują się w nurt feminizmu kulturowego, który upomina się m.in. o prymat kobiecej narracji nad męską, o duchowość i etos matriarchalny. O bóstwo-kobietę. Czy w epoce obrazu słowo może być nośnikiem rewolucji?
– Słowo może towarzyszyć pewnym procesom, opisywać je, a nawet je projektować, wyobrażać, przybliżać i oswajać. Ale może też zmieniać rzeczywistość bezpośrednio, przez akty prawne. To też są słowa, które stawiają bariery, wyznaczają ramy. I właśnie o prawo, o słowa sprawcze w nim zawarte, toczy się główna walka. O to, na co zezwolić, a czego zabronić. Do czego ludzi popchnąć, a przed czym uchronić. Pamiętajmy, że prawo też może być rewolucyjne. Każda rewolucja zmierza w istocie do zmiany prawa.
Prawo stoi na gruncie kultury. Nasza, chrześcijańska, świętuje teraz narodziny Słowa Wcielonego. Jak używać słów, aby stawać się na podobieństwo Boga?
– Wydaje mi się, że chrześcijanin powinien przede wszystkim dążyć do prawdy. Do prawdy o sobie i do prawdy o świecie. Zresztą wierzy, że najwyższa prawda zrealizowała się w Chrystusie i to właśnie ta Prawda go urzekła, oczarowała i zniewoliła. Chrześcijanin powinien więc być wierny zarówno tej Prawdzie przez duże „P”, prawdzie Zbawiciela, jak i tym pozostałym prawdom: o sobie i o świecie. I używać takich słów, tak organizować dyskurs, by im nie przeczyć.
Oczywiście świat wymaga także: kreacji, nowości, zaskoczenia i dramaturgii, więc słowo chrześcijanina powinno być nie tylko prawdziwe, ale też ciekawe, frapujące, zaskakujące, no i piękne.
Michał Zabłocki
Poeta, autor tekstów, reżyser. Prezes krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, które obchodzi właśnie 30-lecie istnienia