Rozległość terytorium, które pokonuje, długość czasu, który spędzają ze sobą pasażerowie, a wreszcie wzajemna ich bliskość, powodują, że w pociągach dzieją się rzeczy przedziwne, zarówno w dobrym, jak i złym sensie tego słowa. Spędziłem kilkanaście lat, poznając ten świat kolei żelaznych. Przygody były różne, od cudownych spotkań z pasażerami po nieprzyjemne incydenty z przemytnikami. W polskim pociągu dalekobieżnym każdy siedzi na swoim miejscu, schowany w świecie książki, coraz częściej w świecie internetu lub w strefie ciszy. W pociągu za wschodnią granicą wpadasz od razu w objęcia dwóch towarzyszy podróży: bliskości innych ludzi oraz nudy.
Podróż trwa czasami kilka dni, więc w nocy kładziemy się spać, rano wstajemy, przygotowujemy śniadanie, potem czytamy, rozmawiamy z sąsiadami, wieczorem przychodzą koledzy na piwo, my zakonnicy domawiamy przepisane pacierze, wszystko jak w życiu. Nic się nie zmienia, tylko nasz dom mknie gdzieś w kierunku Syberii już trzeci dzień. I wszystko dzieje się w otwartym wagonie, gdzie łóżka przypominają prycze. Nigdy nie wiesz, na jakich sąsiadów trafisz. Czasem jest to krępujące. Każdy z nas posiada mniejszą lub większą strefę komfortu. W pociągu bardzo szybko ją tracimy. Ten otwarty wagon pełen ludzi zawsze przypominał mi naszą ludzką wspólnotę, której często nie wybieramy. Może chcielibyśmy ją zmienić, ale wyjście z pędzącego pociągu grozi katastrofą. Trzeba wytrzymać i przyjąć tych, którzy są obok mnie.
Znakomity rosyjski pisarz Borys Pasternak szczególnie upodobał sobie pociągi. Był to jego ulubiony środek transportu. Badacze doszukują się symbolicznych znaczeń w tym zamiłowaniu, w szczególności przeciwstawienia motywu życia i śmierci, gdzie życie uosabia przyroda, zaś śmierć – kolej żelazna. W powieści Doktor Żywago Pasternak opisuje powrót głównego bohatera z rewolucyjnej zawieruchy do Moskwy. Pociąg jest przepełniony powracającymi do stolicy uciekinierami. Żywago nie jest nawet w stanie wyjrzeć przez okno, widzi tylko plecy innych ludzi. Siedzi skulony pomiędzy nogami innych pasażerów. Nagle z otwartego okna dolatuje do niego zapach wiosny, zapach roztopów, ziemi, która paruje w słońcu. Gdzieś spoza pociągu dobiega zapach rodzącego się życia, zapach nadziei. Pociąg jest obrazem cywilizacji, która wykoleiła się podczas rewolucji. Nadzieja przychodzi z zewnątrz. Nasze rodziny, wspólnoty, nasze społeczeństwo często są „nie do wytrzymania”. Nadzieja pojawia się niespodziewanie, jej delikatny zapach dobiega do nas gdzieś z dalekich pól.
Pociągi są nie tylko szczególnym miejscem doświadczenia biskości innych, tej biskości, która nie zawsze jest przyjemna, ale również bywają miejscem spotkania. Trudno właśnie określić z czym. Z nieznanym? Z wytęsknionym? Z przekraczającym nasze rozumienie? Nie wiem dokładnie jak określić to doświadczenie, ale jestem pewien, że przesiadając się do samochodu, czegoś się pozbawiamy. Może po prostu jazda pociągiem sprzyja medytacji o tym, co najważniejsze.
Kiedyś jechałem pociągiem z Kijowa do Czortkowa. Było to tuż przed Niedzielą Palmową. Wyruszyliśmy jeszcze za dnia. Na korytarzu dwaj chłopcy przez kilka godzin podziwiali widok przesuwający się za oknem. W pewnym momencie jeden z nich z zachwytem zwrócił się do drugiego: „Popatrz, a pole jest bezkresne!”. Nie powiedział ogromne, wielkie, ale właśnie bezkresne. Kiedy opowiadałem o tym zdarzeniu braciom w klasztorze, jeden z nich, który wcześniej mieszkał w Charkowie, powiedział, że pierwszą rzeczą, której mu brakowało w Polsce, był bezkres.
Myślę, że przyroda w jakiś sposób kształtuje nas i nasze myślenie o świecie. Inny znany rosyjski pisarz Josif Brodski trafił na dwa lata zsyłki na daleką Północ. Miarowo, wraz z niegasnącym słońcem białych nocy, pejzaż przenikał w jego duszę. „Człowiek nie ma tam nic do roboty – wspominał – ani jako ruchomy składnik pejzażu, ani jako widz. Bo i co tam zobaczy”. Mówiąc o barwach tamtego pejzażu, domostw i w końcu ludzi, stwierdza, że gdyby wyobrazić sobie barwę czasu, to najpewniej byłby szary. I to jest główne wrażenie wzrokowe i doznanie Północy. Ten świat zachwycał Brodskiego, ponieważ mówił mu o jego wielkiej miłości, o czasie. Monotonia, powtarzalność, szarzyzna, czyli to wszystko, co zwykliśmy w kategoriach estetycznych i egzystencjalnych nazywać nudą, było dla niego szansą.
Kiedy wracam pamięcią do pierwszych wspomnień związanych z Bogiem, widzę pejzaż. Nie twarz, nie postać człowieka, ale szare pola, które rozciągały się za naszą wioską. A nad nimi wąski pasek zieleni, oddzielający je od błękitu nieba. Być może dlatego tak dobrze czuję się w północnym pejzażu. W takich momentach, po kilkugodzinnym kontemplowaniu przesuwającego się przed oczami szarego pejzażu, albo wpadamy w zachwyt, jak ów chłopiec z pociągu, albo w objęcia nudy. Jednak tylko niewielu z nas zdaje sobie sprawę, że nuda jest trampoliną ku Bogu. To drugi wierny towarzysz podróży pociągiem. Być może pociąg dalekobieżny jest, poza klasztorami, jednym z uprzywilejowanych miejsc uprawiania kontemplacji.
Święty Grzegorz z Nyssy w mowie O błogosławieństwach pisze o doświadczeniu spotkania z zupełnie innym bezkresem. „To co przeżywa człowiek, kiedy z wyniosłego szczytu spogląda na bezkresne morze, odczuwam i ja, gdy z wysokości słowa Pana, jakby z wierzchołka góry, patrzę w niezmierzoną głębię Bożych zamysłów”. Jest to być może jeden z najpiękniejszych fragmentów, mówiących o chrześcijańskiej mistyce. Bezkres morza, monotonia północnego pejzażu, szarość mijających dni, wszystko to może być miejscem objawienia chwały Bożej.
W kolędzie śpiewamy: „ma granice Nieskończony”. Rzeczywiście tak jest. Bóg wcielając się, w jakiś sposób ograniczył się, po to, by stać się nam bliski. Jednak w głębi duszy tęsknimy za Jego nieskończonością, za Jego bezkresem. Doświadczenie nudy, monotonii, wielogodzinnej jazdy pociągiem, może stać się dla nas momentem spotkania z Bogiem, z Jego bezkresem