Logo Przewdonik Katolicki

Chmury - ulotny autograf Boga

Ks. Mariusz Pohl
Fot.

W szklance wody na stole i w chmurach na niebie znajduje się dokładnie ta sama substancja: H2O, czyli zwykła woda. Co sprawia, że ta sama materia przyjmuje tak różne kształty? Skąd ta niebywała różnorodność form, która wyczarowuje dla nas na niebie tak wspaniałe spektakle?

 

 

 

Zaawansowana fizyka zapewne potrafi wytłumaczyć wiele zjawisk, które wywołują takie efekty, ale my prawdopodobnie będziemy i tak szukać innej odpowiedzi. A znajdziemy ją w sercu.

Niebo poruszało wyobraźnię człowieka od zawsze. Może dlatego, że przez tysiące lat, do czasu wynalezienia balonu, było dla człowieka niedostępne. Mogliśmy je obserwować najwyżej z górskich szczytów. Ale żeby zachwycić się pięknem nieba, nie trzeba specjalnych obserwatoriów i przyrządów. Wystarczy wyjść przed dom lub tylko wyjrzeć przez okno i podnieść oczy ku górze, a zobaczymy niebo. W bezchmurny dzień ujrzymy czysty błękit we wszelkich możliwych odcieniach. Przed świtem będzie on głęboki, prawie granatowy, potem z jednej strony zaróżowi się jutrzenką od wschodzącego słońca, stopniowo rozświetli się złocisto-białym błękitem, by pod wieczór zaczerwienić się na zachodzie. Ale to rzadko spotykany wariant całkowicie bezchmurnego dnia. Na ogół niebo jest tłem dla chmur, a chmury ubogacają je wspaniałymi ornamentami i kolorami.

 

Podniebna dekoracja

Najdelikatniejszym wzorkiem na błękicie nieba są pierzaste cirrusy. Gdzieś bardzo wysoko nad ziemią, zwykle ponad dziesięć kilometrów, unoszą się maleńkie kryształki lodu. Są ich miliardy miliardów i w swojej niezliczonej masie, prześwietlone blaskiem słońca, robią wrażenie rozsypanego z poduszki delikatnego, białego puchu. Wydaje się, że wiatr uniósł je ponad drzewa, a potem zapomniał o nich i trwają teraz nieporuszone, zawieszone na nieboskłonie. Inne znów cirrusy przypominają delikatne maźnięcia śnieżnobiałą, rozcieńczoną akwarelką albo może krople mleka, które kapnęły do krystalicznie czystej wody i teraz rozpuszczają się w niej, tworząc smugi i welony. Tyle że spektakl ten rozgrywa się kilkanaście kilometrów nad ziemią. Smuga, zwana fachowo virga, to opad kropelek lub kryształków, które nie zdążą dolecieć do ziemi: wyparowują w drodze, obniżając przy tym znacząco temperaturę powietrza. Te najwyższe warstwy chmur są zawsze koloru białego i wydają się nieruchome. Dopiero gdy w jakichś odstępach czasu wzniesiemy ku nim wzrok, dostrzegamy, że podniebna dekoracja zupełnie się zmieniła.

 

Zwiastuny zmiany

Chmury warstwy średniej sięgają od dwóch do ośmiu kilometrów. Zwykle rozświetla je światło słońca, dlatego są białe. Ale gdy słońce skryje się za grubszą ich warstwą, wtedy ciemnieją. Najczęściej mają wyraźne kontury, rysując na tle nieba ostre granice. Wspaniale komponują się w górski krajobraz, stanowiąc dopełnienie i naturalne przedłużenie strzelistych panoram. Niekiedy występują w charakterystycznej formie poziomych soczewek. Pamiętam, że kiedyś całymi godzinami wpatrywałem się w takie soczewki nad Tatrami, oczekując w Pyzówce na pociąg do Zakopanego. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że taki rodzaj chmur zwiastuje tam halny i zmianę pogody – na gorszą oczywiście. I faktycznie, był to ostatni słoneczny dzień – wieczorem już wiało i padało.

 

Niosące warkocze deszczu

Ale to nie te białe soczewki były odpowiedzialne za opady, lecz chmury warstwy niskiej. To z nich pochodzą prawie wszystkie opady deszczu, śniegu i gradu. Chmury te są na ogół szare, granatowe lub prawie czarne. Pędzone wiatrem szybko przemieszczają się po nieboskłonie, zwłaszcza na tle nieruchomych chmur wysokich. Niosą w sobie potężny ładunek deszczu, śniegu lub gradu. Potrafią zasnuć nieboskłon po sam kres, a często opadają do samej ziemi ciemnymi, groźnymi smugami deszczu. Widać je wyraźnie na tle jaśniejszego horyzontu. Można wręcz rozpoznać, jak wiatr swymi podmuchami niesie warkocze grubszych i cieńszych kropel. Na ziemi rozpoznajemy je po kolejnych falach nasilenia deszczu. Gdy takie chmury opanują niebo, a często trwa to wiele dni, wtedy trudno o zachwyt. Krople deszczu spływają po szybach, ludzie melancholijnie wyglądają przez okno lub spod parasola, szukając śladów przejaśnienia. Wtedy ma się ochotę tylko na spanie albo herbatę.

 

Budzące respekt

Zupełnie inaczej człowiek reaguje na burzę. Burza niesie grozę. Już z odległości wielu kilometrów widać czarną chmurę, rozświetlaną co jakiś czas błyskami piorunów. Grzmotów jeszcze nie słychać, bo jest za daleko. Jedynie co jakiś czas dobiega odlegle, basowe mruczenie. W atmosferze czuć parny, gęsty, nieruchomy upał i zjonizowane powietrze. Wiadomo, że zbliża się burza. Gdy chmura jest już blisko, gdy zasnuje czernią pół horyzontu, a co parę sekund słychać głośny wybuch pioruna, wtedy słychać narastający szum i nagle z całym impetem uderza podmuch wiatru, wzniecając tumany kurzu. Zaraz potem padają pierwsze krople „grubego”, ciepłego deszczu, a bywa, że i lodowatego gradu. Powietrze przepaja się charakterystycznym zapachem burzy: zjonizowanego ozonu, spłukiwanego z liści drzew kurzu, mokrych parapetów i rynien. Ale zaraz potem trzeba zamykać okna, bo gwałtowne podmuchy niosą całe ściany deszczu. Wyładowania elektryczne rozświetlają mrok błyskawicami i zaraz potem słychać suchy trzask piorunów. Najpotężniejsze burze potrafią zrywać dachy, łamać konary, a nawet obalać z korzeniami całe wielkie drzewa. Burza naprawdę potrafi być groźna i niszcząca.

Ale gdy nawałnica wreszcie mija, deszcz ustaje i wychodzi słońce, wtedy z tyłu ukazuje się naszym oczom burzowa chmura, sprawczyni całego zamieszania. Taka chmura budzi respekt, nawet gdy już przejdzie. Dopiero teraz widać jej ogrom. Burzowe chmury wznoszą się nawet na kilkanaście kilometrów ponad ziemię. Z daleka widać, jak obrys chmury kłębi się i gotuje gęstymi grzybami, targany wewnętrznymi prądami wiatru, wilgoci, falami ciepła i zimna. Gdy chmura na samej górze się rozszerza na kształt kowadła, wtedy zwykle zwiastuje to powstawanie gradu.

 

Znaki bliskości

Ale nieraz po burzy, gdy zaświeci słońce, na tle granatowych chmur pojawia się łuk tęczy. Ile radości i nadziei jest w tych kolorach. Pomyśleć, że to tylko złudzenie optyczne, odpowiednie załamywanie i odbicia promieni światła. Równie pięknym zjawiskiem jest tzw. gloria, czyli promienie słońca wychodzące zza ciemnych chmur piętra średniego i rozświetlające mgliste powietrze bliżej ziemi. Widać wtedy długie, proste wachlarze światła, mające swe źródło i skupienie za chmurami, w słońcu, i padające na ziemię. Zarówno tęcza, jak i gloria są dla nas jakimiś znakami bliskości, przymierza nieba z ziemią. Przez takie obrazy przemawia do nas sam Bóg.

Ale nawet zwykłe chmurki wydają się nam bliskie i serdeczne. Stanowię nieodzowne dopełnienie naszego krajobrazu: architektury, górskich pejzaży, równinnych pól, morskich wybrzeży. Tak nieodzowne, że nawet ich nie dostrzegamy i nie zwracamy na nie uwagi, podobnie jak nie dostrzega się powietrza. Chmury po prostu są. I dlatego warto nieraz zatrzymać na nich wzrok, zobaczyć, że żyją własnym życiem, że się zmieniają, przesuwają, że są jasne lub ciemne, zamglone i rozmyte lub ostre i wyraźne. Chmury niosą nieprzebrane bogactwo piękna, form, kształtów, blasków światła, cieni i mroków, ruchu i zmienności. Mamy ten spektakl za darmo. Uspokaja on człowieka, zachwyca albo przeciwnie - budzi grozę i lęk. Zupełnie tak, jak w życiu. Dlatego warto je pokochać – jak życie.

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki