Logo Przewdonik Katolicki

Burze: prognozy to za mało

Magdalena Woźniak
Fot. Robert Woźniak

Rozmowa z Grzegorzem Zawiślakiem, łowcą burz i prognostą SCYPREDICT

Kilka ofiar śmiertelnych, zniszczone lasy, domy i sieci energetyczne – te i inne skutki nawałnicy z 11 sierpnia na długo zostaną w naszej pamięci. Co się właściwie wtedy wydarzyło? Bo raczej nie mówimy o zwykłej burzy.
– Był to rozległy układ burzowy w postaci charakterystycznego łuku burzowego, tzw. bow echo, gdzie jego przednia część wybrzuszyła się w stosunku do pozostałej części systemu. A ten rozwinął się z superkomórki burzowej.
 
Czym jest ta superkomórka?
– Zwykła, często spotykana burza powstaje, gdy ciepłe, wilgotne masy powietrza unoszą się i zstępują prosto, bez rotacji i silnego wiatru. One również, jeśli powietrze jest mocno rozgrzane, mogą być bardzo gwałtowne, ale występują lokalnie i zwykle nie są tak tragiczne w skutkach. Superkomórka to system burzowy mający w sobie front wstępujący, który w tym wypadku obraca się wokół własnej osi. Ma tendencje do zmiany kierunku i zwiększania prędkości wraz z wysokością, jest dużo bardziej niebezpieczna. Ten typ burz odpowiada bardzo często za trąby powietrzne, silny grad oraz porywisty wiatr.
 
Czyli w przypadku feralnego piątku było wiadomo, czego się można spodziewać?
– Na stronie Polskich Łowców Burz ostrzegaliśmy przed tym, co nas czeka. Na bieżąco informowaliśmy również o sytuacji na zagrożonych terenach. W tamtym przypadku wiele superkomórek utworzyło jeden wielki układ burzowy. Zaczęły się łączyć w okolicach Dolnego Śląska, tworząc coraz bardziej napędzający układ burzowy. Pod Krotoszynem wyglądał już niezwykle imponująco. Prognozy numeryczne i rzeczywiste obserwacje ze stacji meteorologicznych pokazywały, że będzie miał korzystne dla siebie warunki na swojej dalszej trasie: była wysoka temperatura, duża wilgotność, a wiatr miał wysoką tendencję do zmiany kierunku i prędkości. To wszystko spowodowało, że ten układ pędził na pofalowanym froncie atmosferycznym i kiedy znalazł się w rejonie Środy Wielkopolskiej, a potem Gniezna, to na obrazach radarowych obok łuku zauważyliśmy również niepokojące sygnały. Wiedzieliśmy już, że dzieją się bardzo złe rzeczy, a porywy wiatru mogą przekroczyć 120km/h. Niestety na potwierdzenie tego nie trzeba było długo czekać.
 
W jaki sposób przewiduje się burze?
– Wszystko zaczyna się od przygotowania prognozy pogody. Szacujemy obszary, które są najbardziej zagrożone, korzystając z tzw. modeli numerycznych, które wyliczają nam szereg wskaźników pogodowych, np. temperaturę, wilgotność powietrza, prędkość czy kierunek wiatru. Później na podstawie tych danych wyznaczamy najbardziej zagrożony i zarazem najbardziej interesujący nas – Polskich Łowców Burz – obszar. Na miejscu obserwacje prowadzimy już na podstawie danych radarowych, zdjęć satelitarnych czy map synoptycznych z naziemnymi stacjami. Dysponujemy również tzw. sondażami meteorologicznymi. Specjalna sonda, która zbiera dane pomiarowe z całego przekroju troposfery, wypuszczana jest w atmosferę dwa razy na dobę.
 
Wydaje się to zbliżone do działań meteorologów. Jak to jednak jest, że kiedy IMGW wysyła komunikaty o zagrożeniach, ludzie je lekceważą, a gdy publikują je Polscy Łowcy Burz, tysiące waszych fanów staje w gotowości?
– Ostrzeżenia IMGW dotyczą przede wszystkim obszaru całego województwa. Nasz autorski i nowatorski system ostrzeżeń obejmuje konkretne obszary. To jest tzw. Nowcasting. Najpierw przygotowujemy prognozę pogody w postaci mapki konwekcyjnej z zaznaczoną możliwością występowania burz lub podaniem któregoś z trzech stopni zagrożenia. I to jest prognoza pogody. Niestety to, co IMGW nazywa ostrzeżeniami, również jest przede wszystkim prognozą, bo wydaje się je nie na bieżąco, ale na kilka czy nawet kilkanaście godzin przed pojawieniem się burz. Prawdziwe ostrzeżenia powinny być wydawane w momencie, gdy na urządzeniach satelitarnych widzimy rozwijające się formacje burzowe. Co więcej, tego typu ostrzeżenia trzeba wydawać obszarowo, czyli na szlaku, po którym burza prawdopodobnie będzie się dalej przemieszczała, a to zobaczyć można na dwie lub na godzinę przed. Ważne jest również, żeby ostrzegać tylko i wyłącznie mieszkańców w pasie rzeczywistego zagrożenia, a nie na przykład wszystkich mieszkańców wielkiego województwa mazowieckiego. Jeśli ktoś będzie ostrzeżony, a burza go nie dotknie, prawdopodobnie zacznie on lekceważyć kolejne ostrzeżenia. Trzeba więc przede wszystkim zmienić jednostki administracyjne, by ostrzeżenia nie były wydawane dla całych województw tylko dla konkretnych obszarów. Bardzo ważną kwestią są również bieżące powiadomienia SMS-owe.
 
W Stanach Zjednoczonych w sytuacji zagrożenia komunikaty pojawiają automatycznie między innymi na ekranach telewizora. Może powinniśmy bardziej wykorzystywać media?
– Niestety media w Polsce budzą się dopiero po fakcie. Po każdym większym incydencie burzowym, związanym czy to z powodzią, czy z porywistymi wiatrami albo tornadami, które u nas również występują i osiągają taką siłę, jak na wielkich równinach w Stanach Zjednoczonych, wszyscy zaczynają się tym interesować. Ale kiedy już jest po katastrofie, takie zainteresowanie często sieje tylko niepotrzebny zamęt i panikę. Pojawiają się ostrzeżenia przed podobnymi zjawiskami, których w prognozach zupełnie nie widać. Dużo ważniejsze byłoby włączenie się mediów w działania ostrzegawcze niż sianie sensacji po fakcie. Jeśli wydawany jest drugi czy trzeci stopień zagrożenia, a burze faktycznie się rozwijają, wtedy stacje telewizyjne i radiowe powinny przerwać nadawanie swoich programów, żeby synoptycy na bieżąco pokazywali mapę radarową Polski. Informacje powinny być konkretne: w jakim kierunku burza się przemieszcza, jakie ładunki generuje, które miejscowości są zagrożone i w jakim czasie może dotrzeć na dany obszar. W przypadku takich układów burzowych, z jakim mieliśmy do czynienia ostatnio, czasu na ewakuacje jest naprawdę bardzo dużo. To nie jest lokalna komórka, która obejmuje dwie–trzy miejscowości. To jest układ, który potrafi przykryć kilka województw, a w niektórych sytuacjach nawet kilka państw.
 
Skoro to wszystko wydaje się takie proste, to dlaczego taki system ostrzeżeń nie działa?
– Nie wiem, ile osób musi jeszcze zginąć, by rząd się obudził i przeznaczył konkretną sumę pieniędzy na rozbudowę systemu powiadomień. Po tornadach z sierpnia 2008 r., po „bow echo” z 23 lipca 2009 r., 14 lipca 2012 r. czy wielu innych incydentach wszyscy zapowiadali wielkie zmiany. Potem mijało kilka tygodni i znowu zapadała cisza. Moim zdaniem trzeba nawiązać stałą współpracę między Polskimi Łowcami Burz i Narodową Służbą Meteorologiczną, tak jak to ma miejsce w Europie czy w Stanach Zjednoczonych. Potrzebna jest też współpraca z telewizją. Łowcy burz działający lokalnie na swoim terenie mają bieżący podgląd na to, co się dzieje w danej chwili. Obserwują konkretną część chmury burzowej i są w stanie szybciej przekazać informację o zagrożeniu – zanim wykryją je skany radarowe czy zdjęcia satelitarne. Nasze działania terenowe to nie jest tylko i wyłącznie nasza pasja, to może być również ważna informacja dla lokalnych służb.
 
Ma się wrażenie, że w ostatnich latach burze się nasiliły. Czy to, jak twierdzą niektórzy, efekt ocieplenia klimatu?
– Przede wszystkim burze są teraz bardziej nagłaśniane. Jeszcze kilkanaście lat temu nie dysponowaliśmy takimi telefonami czy aparatami, które pozwoliłyby nam w jednym momencie zarejestrować obraz i natychmiast go opublikować. Ale takie zjawiska zawsze występowały, występują i będą występować. Z tego, co obserwuję, to w wyniku ocieplania klimatu nad Europą może dojść do zmniejszenia kontrastu termicznego. Ciepłe masy mogą być bardziej rozlewane po Europie, a wówczas mogłoby to powstrzymać powstawanie tak silnych systemów burzowych. Niemniej jest to tylko moja osobista teoria, bo w tej chwili nie jesteśmy w stanie powiedzieć nic więcej. By coś wywnioskować, potrzeba przynajmniej
70–80 lat, a w tej chwili dysponujemy tylko pomiarami z czasów powojennych, czyli to zbyt mały okres badań, byśmy mogli coś więcej zaobserwować.
 



 1920201_654141004645221_792763770_n.jpg
Grzegorz Zawiślak
Pełni funkcję prognosty Stowarzyszenia Skywarn Polska – Polscy Łowcy Burz. Pasjonat pogodowy, na bieżąco przekazuje informacje o zagrożeniach ze strony pogody, zarówno na portalu Polskich Łowców Burz http://lowcyburz.pl, jak i na profilu na Facebooku
 



Skąd się bierze ciemny kolor chmur burzowych?
Kolor chmur zależy od ułożenia słońca i wielkości padania promieni słonecznych. Konkretne zabarwienie jest efektem załamywania się promieni słonecznych na kropelkach wody, z której zbudowana jest chmura burzowa. W większości późnym popołudniem czy wieczorem, gdy słońce jest już nisko nad horyzontem, pojawia się charakterystyczny kolor pomarańczowy, czerwony czy fioletowy. Wówczas kąt padania jest bardzo duży. Im chmura jest ciemniejsza, tym większą ilość kropelek wody i kryształków lodu posiada w sobie. Ważną rolę odgrywa również zanieczyszczenie powietrza w atmosferze. Jeśli danego dnia mamy w Polsce do czynienia z jakimś pyłem, wówczas kolor robi się jeszcze bardziej wyrazisty.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki