Logo Przewdonik Katolicki

Sierpniowa rewolucja solidarności

Paweł Stachowiak
fot. Włodzimierz Wasyluk/ Eastnews

Lech Wałęsa ogłosił: „Wracamy do pracy”. Alinka Pieńkowska zaczęła krzyczeć: „A co z tamtymi ludźmi!? Ta chwila zdecydowała o wszystkim, strajk był kontynuowany, ale już w innej solidarnościowej formule.

Był pamiętny sierpień 1980 r. Od dwóch dni trwał strajk w gdańskiej stoczni im. Lenina. Robotnicy domagali się przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz zwolnionej za działalność w opozycyjnych strukturach Wolnych Związków Zawodowych i podwyżki płac. Zaczęły stawać także inne zakłady pracy Trójmiasta, od kilkudziesięciu godzin nie działała w Gdańsku komunikacja miejska. Właśnie wtedy, w sobotę 16 sierpnia około godz. 15.00, rozegrała się scena, która dała ówczesnym wydarzeniom zupełnie nowy wymiar, wymiar solidarności w najbardziej podstawowym znaczeniu tego słowa.

Alinka, która ocaliła strajk
Dyrekcja stoczni przyjęła w zasadzie wszystkie postulaty strajkujących, liczna grupa robotników uznała to za sygnał do zakończenia strajku, byli zmęczeni, chcieli wrócić do domów. Przewodniczący komitetu strajkowego Lech Wałęsa ogłosił: „Wracamy do pracy”. Gdyby tak zakończył się strajk w stoczni pamiętaliby o nim dziś zapewne jedynie nieliczni, cała historia następnych lat wyglądałaby inaczej. Jak? Nikt nie potrafi rozstrzygnąć. Z całą pewnością można powiedzieć, że w tym momencie ważyły się losy jeszcze nieistniejącej „Solidarności”, rozstrzygał się kształt bliższej i dalszej przyszłości. Tak ten moment wspominała później Anna Walentynowicz: „Załatwiono wszystkie żądania Komitetu Strajkowego Stoczni, inne obiecano rozpatrzyć w najbliższym czasie. Wydawało się nam, że jest to zwycięstwo. Wychodziliśmy, gdy nagle Alinka Pieńkowska, ta kruszynka, zaczęła krzyczeć: «A co z tamtymi ludźmi!?! Jak my teraz spojrzymy w oczy wszystkim, którzy nas poparli w mieście!?!». Alinka jest pielęgniarką w przyzakładowym szpitalu. Ona zawsze wszystkim się przejmowała. My teraz do mikrofonu, by zatrzymać ludzi, a wcześniej już Leszek odwołał strajk. Mikrofony wyłączone, tylko dyrekcja nadaje komunikaty, że strajk się skończył. Ja się rozpłakałam. Wszyscy rozchodzili się do domów. Wszystko zaczynało się rozsypywać. Wtedy Alinka zaczęła biegać między ludźmi i zadawała te same pytania co wcześniej nam. Zatrzymywali się. Słuchali. Ci, którzy jeszcze nie wyszli ze stoczni, zostawali”. Ta chwila zdecydowała o wszystkim, strajk był kontynuowany już w innej formule – strajku solidarnościowego. Liczne zakłady pracy regionu utworzyły Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, opracowano słynną listę 21 postulatów, wreszcie rozpoczęły się negocjacje z delegacją władz zakończone 30 i 31 sierpnia podpisaniem porozumień sierpniowych. Podczas tych dwóch tygodni ruch protestu ogarnął cały kraj, historia ruszyła w tempie, którego nikt nie był w stanie przewidzieć.

W poczuciu solidarności
Strajk został więc uratowany za sprawą odwołania się do poczucia solidarności z innymi, przekonania, że nie można ich pozostawić, nawet jeśli nasze oczekiwania zostały spełnione. Właśnie to uruchomiło nową dynamikę zdarzeń, która spowodowała, że sierpień 1980 stał się czymś zupełnie nowym w dotychczasowej historii buntów społecznych w PRL. Władze nie mogły już wykorzystać naturalnych antagonizmów społecznych i zawodowych, które tak umiejętnie podsycano, np. w marcu 1968 r. i grudniu 1970. Wtedy najpierw buntowali się studenci, a władze wykorzystując antyinteligenckie uprzedzenia robotników, posłużyły się nimi dla rozbicia i napiętnowania ruchu studenckiego. Dwa lata później, na Wybrzeżu, gdy zastrajkowali robotnicy, zastraszone i rozbite środowiska inteligenckie nie zaangażowały się po ich stronie. Ta polityka „dziel i rządź” zaczęła się chwiać w czerwcu 1976 r. Robotnicy Radomia i Ursusa, represjonowani za udział w ówczesnych strajkach i demonstracjach, otrzymali pomoc od Komitetu Obrony Robotników, skupiającego przedstawicieli inteligenckiej opozycji. Działacze KOR, przede wszystkim Bogdan Borusewicz, doprowadzili później do stworzenia pierwszej, autentycznie robotniczej formacji opozycyjnej – Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. To właśnie ludzie WZZ-ów, Anna Walentynowicz, Lech Wałęsa, Andrzej Gwiazda, zaczęli strajki sierpniowe i im przewodzili. Przerzucono pierwsze mosty społecznej solidarności, jakże groźnej dla ówczesnego systemu.

Codziennie na Mszy
Trudno się zatem dziwić, iż słowo „solidarność” stało się kluczem do zrozumienia tej wielkiej, choć specyficznej rewolucji, która ogarnęła Polskę podczas następnych 16 miesięcy. Najpierw Karol Modzelewski w akcie genialnej intuicji, zaproponował tę właśnie nazwę dla powstającego „niezależnego i samorządnego” związku zawodowego, a później ks. Józef Tischner dał ideowy fundament rodzącemu się ruchowi, sformułowany w słynnej Etyce solidarności. Gdy dziś czytamy słowa Tischnera uderza nas w nich czysty, nieco patetyczny ton, pewna utopijność założeń jakby nieliczących się z ułomnościami ludzkiej natury. Odpowiada to jednak szczególnej atmosferze dni sierpniowych, gdy powszechny odruch buntu wyzbyty był jakiegokolwiek ducha agresji czy nienawiści. Przytoczmy słowa krakowskiego filozofa: „Gdyby trzeba było jakoś bliżej określić znaczenie słowa «solidarność», to należałoby chyba sięgnąć do Ewangelii i tam szukać jego rodowodu. Sens tego słowa określa Chrystus: «Jeden drugiego ciężary noście, a tak wypełnicie prawo Boże». (…) Nikt nie jest samotną wyspą. Jesteśmy zespoleni nawet wtedy, gdy tego nie wiemy. Łączy nas krajobraz, łączy nas ciało i krew – łączy praca i mowa. Nie zawsze jednak zdajemy sobie sprawę z owych powiązań. Gdy rodzi się solidarność, budzi się świadomość, a wtedy pojawia się mowa i słowo – wtedy też to, co było ukryte, wychodzi na jaw. Nasze powiązania stają się wszystkie widoczne. Wtedy człowiek nosi na swych plecach ciężar drugiego człowieka”. Ten fragment Tischnerowego kazania wygłoszonego do przywódców „Solidarności” na Wawelu w październiku 1980 r. ujawnia jeszcze jeden wymiar sierpniowej „rewolucji solidarności”, wymiar religijny, duchowy. Był to zresztą przedmiot konfuzji zachodnich środowisk związkowych o jednoznacznie lewicowej orientacji. Jak to? Klasa robotnicza buntująca się przeciw elitom władzy w imię swych grupowych interesów codziennie uczestniczy we Mszy św., masowo przystępuje do spowiedzi i wszędzie gdzie można wywiesza portrety papieża.

Poza politycznym schematem
Wychowani na klasycznych podziałach: prawica – lewica ludzie Zachodu nie byli tego w stanie pojąć. Tymczasem wszystko mieści się w tym specyficznym rozumieniu solidarności, któremu wyraz dał w cytowanych wyżej słowach ks. Józef Tischner. Solidarności, która nie zwraca się przeciw komukolwiek i zakazuje nienawidzić nawet swego przeciwnika, solidarności rozumianej ewangelicznie, solidarności zakotwiczonej w szerokiej wspólnocie rodziny, narodu i ludzkości. W tej wizji kluczowego znaczenia nabierała kwestia sumienia, Tischner mówił o potrzebie „solidarności sumień” i nie wykluczał z tej „wspólnoty sumień” nikogo, nawet „braci przeciwników” jak zwykł mówić. „Solidarność jest dziełem nie tylko tych, którzy zawsze mieli sumienia, ale również tych, którzy je w sobie odbudowali”, powtarzał. Być może tu tkwi sedno fenomenu „polskiej rewolucji” lat 1980–1981, rewolucji pokojowej, całkowicie bezkrwawej, rewolucji, której hymnem stały się słowa powszechnie wówczas śpiewanej Modlitwy o zachodzie słońca: „Chroń mnie Panie od pogardy. Przed nienawiścią strzeż mnie, Boże”.

Sierpniowy wyrzut sumienia
Dziś, z perspektywy lat już bez mała czterdziestu, warto zadać sobie pytanie o dziedzictwo tamtych sierpniowych dni. Pozostały one niewątpliwie legendą, uległy procesowi, zrozumiałej skądinąd mitologizacji, ale z drugiej strony stały się również swoistym wyrzutem sumienia dla nas wszystkich. Polityczne następstwa Sierpnia są oczywiste, nawet jeśli nieraz musimy o nich światu przypominać, zastanówmy się zatem nad owym, mniej oczywistym, „sierpniowym wyrzutem sumienia”. Co zrobiliśmy z pamięcią o tamtych dniach? Od wielu już lat kłócą się ze sobą bohaterowie tamtych dni, jakby zaprzeczając swojej legendzie. Tym się pewnie przesadnie gorszyć nie powinniśmy, taka jest ludzka przypadłość, walczyli ze sobą, zniesławiali się także powstańcy, listopadowi i styczniowi, konspiratorzy z POW i AK. Heroizm czasu walki nie wytrzymuje próby czasu wolności. Jest wszelako czymś niezwykle smutnym, że tamte dni, zdominowane przez poczucie solidarności i wspólnoty, stały się dziś przedmiotem operacji, która ma zmienić ich obraz, zniszczyć dotychczasowych bohaterów, a na ich miejscu postawić nowych. Zabijany jest w ten sposób, jakże potrzebny, mit Sierpnia, który mógłby nam pomóc leczyć liczne schorzenia naszego życia publicznego.

Etyka solidarności
Nie to jednak powinno być największym wyrzutem sumienia, gdy dziś wspominamy tamte dni. Otóż najgorszą być może przypadłością polskiego społeczeństwa jest to, co socjolodzy nazywają niskim poziomem społecznej partycypacji. Polacy mają problem z zaufaniem do innych, wykazują niski poziom zaangażowania w działalność rozmaitych organizacji, nie angażują się w życie publiczne tak masowo jak jest to w wielu innych krajach. Niewiele też pozostało z dawnego poczucia solidarności, obywatele nie ufają władzy i jej instytucjom, skoncentrowani są na własnym sukcesie i powodzeniu. Jak bajka brzmią dziś historie z lat 1980–1981 o tym, że strajk  w imię potrzeb np. pracowników służby zdrowia podejmowali przedstawiciele innych grup zawodowych, bo przecież trzeba pomóc tym, którzy strajkować nie mogą. Jest jakimś bolesnym paradoksem, że osoby i środowiska, które wyrosły z ducha tischnerowskiej „etyki solidarności” po swym zwycięstwie w roku 1989 tak bezwarunkowo zaangażowały się w budowanie gospodarki i społeczeństwa opartego na neoliberalnej idei rywalizacji i dawania „wędki zamiast ryby”. „Solidarność” wychowała niezbyt solidarne społeczeństwo, które przeszło do porządku dziennego nad losem ludzi z upadających PGR-ów, fabryk, kopalni i stoczni.

Ofiary sukcesu
Wielu z nas pamięta to zachłyśnięcie się możliwościami, które zdawała się stwarzać uwolniona gospodarka w początku lat 90. Każdy rodzaj indywidualnej działalności uchodził za coś lepszego aniżeli praca najemna, każdy kto nie odniósł sukcesu był sam sobie winny. Związki zawodowe zaczęły uchodzić za kij wkładany w szprychy rozwijającej się gospodarki, uwierzyliśmy, że ochrona praw pracowniczych jest szkodliwa, że normą powinna być ciągła niestabilność zatrudnienia. Wzrost gospodarczy uczyniliśmy bożkiem, zapominając o solidarności społecznej. Ekonomia ma swoje twarde prawa i zapewne nie dało się uniknąć dramatu wielu z tych, którzy stworzyli „Solidarność”, a później stali się ofiarami jej sukcesu. Trudno jednak aby „sierpniowym wyrzutem sumienia” nie było to, że tak niewiele pozostało w dzisiejszej Polsce ducha tamtej, sierpniowej solidarności.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki