Parafia nie jest bardzo liczna, więc znaliśmy się wszyscy doskonale. Każdy „nowy”, który się pojawiał, od razu był zauważany przez parafian.
„Nowa” prawie codziennie przychodziła na Mszę św. Zazwyczaj rano, ale czasami również wieczorem. Pytałem parafian, czy ktoś ją zna, jednak nikt nie mógł nic konkretnego o niej powiedzieć. Sądziliśmy, że przyjechała z innego miasta, ponieważ przystępowała do sakramentów i w ogóle zachowywała się jak ktoś obyty w katolickim świecie. Prawosławni, którzy przypadkowo trafiali na liturgię, od razu zdradzali się swoim zachowaniem. Podobnie zresztą my, katolicy, od razy jesteśmy zauważani w cerkwi. „Nowa” była nasza.
Pewnego dnia, było już lato, podszedłem po liturgii do parafian, żeby się przywitać. „Nowa” poprosiła o rozmowę. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że nie była ochrzczona. „Wiedziałam, że nie mogę przystępować do Komunii, ale pragnienie było tak wielkie, że nie mogłam się opanować”. Jak mi wyznała w uroczystość Bożego Ciała, przestała przystępować do komunii i zdecydowała, że rozpocznie katechumenat. Zazwyczaj wyławialiśmy osoby, które przypadkowo podchodziły do ołtarza, prosząc o Komunię. Wszystko to, co robili, wskazywało, że nie wiedzą, jak się zachować. W jej przypadku było inaczej. Pragnienie Boga było tak duże, że przystąpienie do sakramentu wydawało się jej czymś oczywistym i naturalnym. Po dwóch latach od tamtych wydarzeń przyjęła chrzest.
*
Liturgia jest miejscem objawiania chwały Bożej. Znakomity rosyjski teolog ojciec Paweł Floreński w książce Filar i podpora prawdy pisał, że „prawosławie się pokazuje, a nie udowadnia. Oto, dlaczego każdy, kto chce poznać prawosławie, ma tylko jeden sposób – bezpośrednie doświadczenie prawosławia”. I dopowiadał, krytykując zachodni racjonalizm, że „za granicą uczy się pływania na odpowiednich przyrządach – leżąc na podłodze; dokładnie tak samo można zostać katolikiem lub protestantem według książek, w ogóle nie kontaktując się z życiem – w swoim gabinecie. Jednak żeby zostać prawosławnym, trzeba rzucić się w sam żywioł prawosławia, zacząć żyć prawosławiem – i nie ma innej drogi”. Myślę, że jego uwaga jest słuszna nie tylko w odniesieniu do prawosławia. Każdą religię poznajemy poprzez doświadczenie, poprzez zanurzenie się w jej żywiole. Nie ma innej drogi. I choć może nas dziwić chęć przystąpienia do Komunii u osoby, która nie była ochrzczona, to jednak z drugiej strony możemy sobie wyobrazić, że piękno liturgii budzi w nas tak głębokie pragnienie Boga, że chcemy w tym uczestniczyć całkowicie.
Wielokrotnie modliłem się z prawosławnymi przyjaciółmi podczas liturgii i zauważyłem, że w porównaniu z liturgią, którą znam od dziecka, jest ona nastawiona na budzenie w wierzącym innej postawy. Myślę, że nie popełnię wielkiego błędu, jeśli stwierdzę, że w liturgii łacińskiej jesteśmy nastawieni na otrzymywanie od Boga jakiejś odpowiedzi. Czasem taka postawa może prowadzić do duchowości supermarketu, gdzie wybieramy w Kościele to, co nam odpowiada, ale zasadniczo jest ona dobra. Przecież przychodzimy do Boga po pomoc, po łaskę, po światło. Liturgia łacińska, z akcentem położonym na zrozumienie tekstu i aktywne uczestnictwo wiernych, właśnie to nam zapewnia. Uczestnictwo w nabożeństwach obrządku bizantyjskiego nauczyło mnie, że liturgia nie tylko daje odpowiedzi, ale przede wszystkim budzi pragnienie nieba. Bardzo często odnoszę wrażenie, że nasza liturgia, a co za tym idzie, również duchowość, nastawiona jest na przekaz intelektualny. Sam dostrzegam w sobie taką tendencję.
*
Kiedy mieszkałem w Kijowie, uczestniczyłem w wielu naukowych konferencjach i sympozjach. Podczas jednego z takich spotkań prowadziłem dyskusję. Zazwyczaj po zakończonym wystąpieniu prelegenta zapraszałem salę do zadawania pytań. Dominikańskie nawyki domagały się postawienia sed contra i sproblematyzowania omawianego tematu. Dlatego starałem się pobudzić słuchaczy do myślenia. Kiedy już zadowolony z siebie i z solidnie wykonanej roboty zapowiedziałem kolejnego mówcę, nie wiedziałem jeszcze, co mnie czeka. Na mównicę wszedł opat benedyktyński. Tematem jego wystąpienia był Chrystus jako świadek Ojca. I już od pierwszych słów ogarnął mnie niepokój. Poczułem się śmiesznie mały z moją chęcią dyskusji i zadawania pytań. Nie tylko to, co mówił, ale również sposób, w jaki to robił, odpowiadało tajemnicy, o której opowiadał. Podobno kiedyś kard. Schönborn słuchając jego wykładu, powiedział: „Tak właśnie powinien mówić katolicki opat”. Po zakończonym wystąpieniu straciłem wszelką ochotę do zadawania pytań. To, co usłyszeliśmy nie prowadziło do dyskusji. Prowadziło do ciszy. Rodziło pragnienie zbliżenia się do tej rzeczywistości, o której mówił.
*
Pragnienie Boga jest ze swej natury ekumeniczne. Łączy ono wszystkich ludzi niezależnie od wyznania. Czasami warto zatrzymać pracę naszego umysłu i poddać się duchowi liturgii, który prowadzi nas do źródła. Czasem warto przestać zajmować się dedukcją i naukową analizą, ale zanurzyć się w ciszy płynącej ze słów Ewangelii. Okresem, kiedy szczególnie poddajemy się temu innemu nurtowi naszego duchowego życia, jest Adwent. Oczekiwanie potęguje w nas pragnienie.
W apokryficznej Księdze o narodzeniu Zbawiciela, i o Maryi, i o położnej czytamy piękny opis świata, który nagle zamiera w oczekiwaniu narodzin Emmanuela. „W tejże godzinie wszystko z bojaźnią pogrążyło się w wielkiej ciszy. Ustały wiatry, zatraciwszy swoje powiewy, znieruchomiały liście na drzewach, ucichło szemranie rzek, które zatrzymały się w swoim biegu, uspokoiło się burzliwe morze, zamilkło wszystko, co jest zrodzone z wody, nie ozwał się żaden głos ludzki – nastało wielkie milczenie. I samo niebo od tej chwili wstrzymało swój szybki bieg. Czas ledwie mijał, a wszystko w wielkiej bojaźni milczało, trwając w zachwycie. My czekaliśmy nadejścia wysokości Bożej, kresu wieków”.