Tam, gdzie ona sobie nie radzi, on jej pomaga. W tym, w czym on jest gorszy, ona jest idealna. I kiedy tak o sobie opowiadają przez pierwsze minuty filmu, najpierw myślę, że oj, chyba będzie kicz, a potem zaraz: ech, a może to dobry pomysł, żeby w drugim widzieć tak jak oni, samo dobro? Gdy właśnie się okazuje, że oni – żona i mąż – dostali takie zadanie od terapeuty, bowiem wcale już w sobie nie widzą bohaterów największej przygody miłosnej wszechświata.
Tak się zaczyna film Historia małżeńska, być może wygrany Złotych Globów 2020, w czołówce wśród nominowanych. Śliczną żonę gra Scarlett Johanson, zdolnego męża – Adam Driver. I film nie okazuje się wcale amerykańską opowieścią świąteczną o miłej rodzinie, która wprawdzie ma drobne problemy, ale uśmiech nie schodzi z ich twarzy, a w końcu wszyscy się przytulają i jest cudownie, pada śnieg i mruczy kot. A my wycieramy nos w chusteczkę, bo tak nas to wszystko wzruszyło, że aż wstyd. Piękny jest ten film, a wcale nie wzruszający, wcale nie bazujący na tych emocjach najprostszych i najbardziej powierzchownych. Piękny jest, bo opowiada o człowieku w całej jego złożoności i nieumiejętności kochania. Piękny jest, bo bez oceniania, bez niepotrzebnych sądów pokazuje to, do czego jesteśmy wszyscy zdolni: do egoizmu. Najlepiej to widać właśnie w małżeństwie. Dam ci siebie, ale tylko do pewnego miejsca. Będę ci służyć, ale tylko tyle, ile mogę. W końcu przecież nadchodzi ten moment, ta chwila, to miejsce, kiedy już nie zrobię kroku dalej. Bo przecież jestem jeszcze „ja”! Są jeszcze „moje” potrzeby. No cóż, każdy ma swoje racje i jest zdolny z nich zrezygnować w pewnym zakresie, nie dalej.
Ta małżeńska historia to historia rozpadu, nie dzieje się tu żadna spektakularna katastrofa, odzywa się po prostu miłość własna, żal, tęsknota, potrzeba akceptacji, nieumiejętność (bo skąd tę umiejętność, tę łaskę umiejętności brać? Umiejętności przekraczania tych murów, które wokół siebie budujemy. No tylko od Boga, inaczej się nie da).
Bardzo piękny jest to film, bardzo czuły, bardzo prawdziwy, świetnie (świetnie!) zagrany. Nie wiem, czy dobry na świąteczny czas, może tylko po to, żeby przypomnieć sobie, co się dzieje, gdy „ja” staje się najważniejsze? I jak niebezpiecznie niedaleko każdy z nas się tego „ja” znajduje.