Kicz świeci dziś triumfy. Wspierany przez niezawodnych sojuszników o ogromnym potencjale: komercjalizację oraz powszechny relatywizm, przez ostatnie lata niemalże niepostrzeżenie urastał w siłę, by dziś już na dobre zadomowić się w naszej rzeczywistości.
Naiwny jest ten, kto sądzi, że jest jedynie nieszkodliwy zabieg marketingowy, z którego tak skwapliwie korzystają handlowcy, zwłaszcza w okresie przedświątecznym czy w walentynki. Z przykrością można stwierdzić, że pluszowe serce z napisem „I love you” to jedynie jego łagodniejsza wersja, bowiem wirus kiczu zainfekował już niemalże wszystkie płaszczyzny naszego życia, a na horyzoncie nie widać żadnego remedium. Czy aby na pewno pozostaje nam pogodzić się z takim stanem rzeczy? Może jednak warto bliżej poznać „wroga”.
Cekiny i Bollywood
Kicz pierwotnie związany był przede wszystkim ze sztuką, będąc – zgodnie ze swoją słownikową definicją – synonimem karykatury prototypu, nieudolną, bezwartościową kopią dzieła np. malarskiego. Prawdą jest, że zwłaszcza w tej dziedzinie rozpanoszył się na dobre. Współczesna sztuka wysoka, jeśli jeszcze można mówić o jej istnieniu, własnoręcznie wręczyła mu broń do ręki w postaci postmodernistycznego relatywizmu. Dzisiaj już coraz rzadziej wspomina się o niezaprzeczalnym kanonie piękna, gdyż do miana sztuki pretenduje niemalże wszystko, co spełnia wątpliwe kryterium. Sztuka zdaje się już nie iść w parze ze względami estetycznymi. To, czym się przede wszystkim posiłkuje, to chęć zaszokowania, zadziwienia, dlatego tak chętnie sięga po prowokację. Sztuka wysoka balansująca na granicy kiczu może jeszcze stać się pretekstem do dyskusji na temat kondycji współczesnego świata artystycznego, bo chyba nikt nie zaprzeczy, że kicz to drugie imię sztuki masowej. Jest on jej nieodłącznym towarzyszem warunkującym niekiedy sukces artysty. Choć wielu z nas deklaruje niechęć wobec wszystkiego, co trąci myszką, to jak zatem można wytłumaczyć niemijającą popularność zespołów muzycznych oferujących konkretny, niegdyś marginalny gatunek muzyki, np. disco polo. Trzeba przyznać, choć z trudnych do zrozumienia powodów, że kicz sprzedaje się świetnie i dobrze wiedzą o tym polscy artyści. Kto dziś rzeczywiście wsłuchuje się w tekst piosenki? To, co przyciąga widownię, to w rzeczywistości liczba cekinów na scenicznym kostiumie „artysty”. W błędzie jest jednak ten, kto sądzi, że i literatura zdołała się uchronić od kiczowatej infekcji i nie chodzi tu bynajmniej o wciąż cieszące się dużym zainteresowaniem sagi miłosne dołączane do kolejnych numerów czasopism. Nie od dziś literaturoznawcy biją na alarm. Słowo służy współcześnie jedynie zaspokajaniu potrzebom emocjonalnych, brakuje miejsca na głębszą refleksję. Podobną sytuację można zauważyć w przemyśle filmowym, gdzie próżno szukać ambitnego kina, które musiało ustąpić produkcjom rodem z Bollywood.
Popularny banał
Odnoszący tak spektakularny sukces na polu szeroko rozumianej sztuki i rozrywki kicz na dobre zaistniał w naszym codziennym życiu. Problem polega jednak na tym, że nie zawsze chcemy się przyznać, że rzeczywiście nas zewsząd otacza. Trudno się zatem dziwić, że jesteśmy na niego podatni. Kreujące rzeczywistość media posługują się w głównej mierze językiem kiczu. Tasiemcowe telenowele czy programy rozrywkowe na co dzień dostarczają nam dawki łatwej, przyjemniej i co najważniejsze: niewymagającej od nas żadnego intelektualnego wysiłku dawki rozrywki. Trudno się z drugiej strony dziwić, że co wieczór seriale przyciągają kilkunastutysięczną widownię, każdy przecież chce oderwać się od szarej rzeczywistości. A stąd już o krok od banału.
Kubek ze świętym
Kicz zatem to nie tylko tkliwe powieści miłosne i filmy, których finał możemy z łatwością przewidzieć. O ile jednak o wyborach czytelniczych czy filmowych w znacznym stopniu decydują nasze osobiste gusta czy preferencje, to pozostaje na koniec jeszcze jednak sfera życia - religijna. Z jednej strony bodaj najbardziej podatna na wpływy, a z drugiej będąca najtrudniejszym polem zmagań współczesnego człowieka . Nierzadko też właśnie tu ponosimy najwięcej porażek. W świecie, gdy wszystko jest zaledwie na wyciągnięcie ręki, gdy wysiłek intelektualny nie jest już konieczny, trudno, by kicz nie zainfekował naszego myślenia, postrzegania innych, a nawet przyjmowania prawd wiary. Wszechobecny kicz z premedytacją, a nawet z nieukrywaną satysfakcją, wdziera się także w nasze życie religijne, a podejmowane próby wykorzenienia go nierzadko są bardzo bolesne. Tu też przyjmuje on wielorakie, nierzadko trudne do rozszyfrowania, formy. Dotyczy to nie tylko biznesu religijnego, wszelkiego rodzaju gadżetów, koszulek, breloczków, naklejek, znaczków z podobizną popularnych świętych. Przedsmak tego mogliśmy już zakosztować w pierwszym okresie po śmierci Jana Pawła II. Gdy na rynku nie było praktycznie przedmiotu, na którym nie widniałaby podobizna polskiego Papieża. Wynaturzenie rzeczywistego obrazu, bo tym faktycznie jest kicz, sięga o wiele głębiej. Ilekroć zgadzamy się na „duchową łatwiznę”, gdy w życiu codziennym reinterpretujemy przykazania tak, by były zgodne z naszymi wyobrażeniami, gdy oczekujemy, że to Kościół ma dostosować się i w końcu pójść z duchem czasu, pozwalamy, by kicz wdarł się całkowicie w nasze życie i je zdominował.
Kicz wciąż zmienia zwoje oblicze. To już nie tylko tkliwe powieści miłosne i pluszowe maskotki. To banał, pospolitość, zgoda na myślenie i etykietowanie innych według korzystnych dla nas kategorii. To każda niechęć wyjścia poza bezpieczny dla nas schemat, który tylko pozornie daje nam poczucie bezpieczeństwa.