To oczywiście zależy od samej wspólnoty, w tym wypadku głównie od biskupów. Pozostaję jednak optymistą i to nie tylko dlatego, że perspektywa nowego roku usposabia do jaśniejszego spojrzenia w przyszłość. Nie, po prostu wierzę, że m.in. za sprawą powołanej przez Episkopat Fundacji św. Józefa, wspierającej osoby wykorzystane seksualnie przez księży, będzie już tylko lepiej. Wierzę, że wszyscy wyciągnęliśmy wnioski i inaczej wyglądać będzie zarówno prewencja, jak i sposób i styl mierzenia się ze złem. Wierzę więc, że tych, którzy będą wskazywać także na złe czyny w Kościele, nie będzie się już z automatu klasyfikować jako jego wrogów.
To nie był łatwy rok także dlatego, że mieliśmy do czynienia z wyraźnym tąpnięciem liczby kandydatów do kapłaństwa. Smutną prawdę o narastającej erozji wiary w Polsce potwierdził fakt, że tylko połowa katolickiego (?) społeczeństwa deklaruje chęć wyspowiadania się i przyjęcia sakramentów przed śmiercią. Postępuje degrengolada w rodzinach, utrzymuje się wysoki wskaźnik rozwodów, coraz więcej dzieci dorasta, nie doświadczając atmosfery normalnego, rodzinnego życia. Jakie więc będzie tworzone przez nich społeczeństwo? Na pewno inne, ale w czym dokładnie ta inność będzie się przejawiać i jakie konsekwencje przyniesie dla kolejnych generacji? Nie wiem, ale patrzę z nadzieją.
A jak ułożymy sobie nasze sprawy społeczne i polityczne? Czy wyrwiemy się z klimatu plemiennych nienawiści? Czy w roku beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego przejrzymy spisaną w dziesięciu zdaniach jego Społeczną Krucjatę Miłości? Czy z okazji 100. rocznicy urodzin Karola Wojtyły damy się poprowadzić jego nauczaniu, choćby tym o solidarnym dźwiganiu brzemion, w zgodzie i „nigdy jeden przeciwko drugiemu”? Doświadczenie podpowiada optymizm umiarkowany, ale przecież chrześcijanin jest człowiekiem nadziei.
Na koniec powiem o nadziei największej i najważniejszej. Otóż ufam, że zwłaszcza młode pokolenie Polaków, nie da się przekonać coraz głośniejszym podpowiedziom jakże licznych suflerów, że w „takim” Kościele nie warto żyć, że „taki” Kościół należy porzucić.
Niezależnie od tego, ile zrodziło się w nas goryczy, żalu czy złości na instytucję Kościoła, biskupów i księży, nie wolno zamienić się w obserwatorów, chłodno kalkulujących: warto być w Kościele czy nie. Taka postawa byłaby bowiem świadectwem duchowego infantylizmu i ślepoty na własne braki. Przypominają mi się słowa Matki Teresy z Kalkuty, która zapytana przez dziennikarza, co musi się zmienić, aby świat był lepszy, odpowiedziała krótko: „pan i ja”. Myślę, że dotyczy to także Kościoła.