Zagrały surmy wojny z religią. Otrąbił ją w „Gazecie Wyborczej” Tadeusz Bartoś, ogłaszając: „chrześcijaństwo jest okrutnym nihilizmem”. Po nim pojawiły się jeszcze bardziej wojownicze głosy w innych mediach. To nowa, niechlubna jakość w polskiej publicystyce. Do niedawna mogliśmy usłyszeć, że Kościół katolicki w Polsce źle się prowadzi, ale samej racji jego istnienia nikt poważny nie kwestionował. Potem, w miarę napływania kolejnych wiadomości o pedofilskich skandalach, pojawiła się teza o złym z natury Kościele. Teraz słyszymy o złym chrześcijaństwie. I o tym, że każdy, kto drogę Chrystusa wybiera, jest godny krytyki, a może nawet laickiej anatemy. A to dopiero początek. Jeśli ktoś cieszył się z tego, że w pierwszą niedzielę po premierze filmu Kler kościelne ławki nie opustoszały, była to reakcja plażowicza, który widzi cofającą się falę i z optymizmem zmierza w głąb morza. A przecież za chwilę nadejdzie tsunami.
Medialne enuncjacje nie mogą nie mieć wpływu na to, co głoszą zwykli ludzie. Ostatnio sam kilkakrotnie słyszałem zarzuty, że uczestniczę w „zorganizowanej grupie przestępczej”. Tak w pewnych kręgach zwykło mówić się o Kościele. I nikogo to już nie dziwi, przeciwnie – kręgi stają się coraz obszerniejsze, obejmując nawet tych, których, jak sądziliśmy, dobrze znamy. Gdy sprzeciwiłem się jednemu z przyjaciół, który użył przy mnie tego wyrażenia, pocieszył mnie zapewnieniem, że jakby przyszło do otwartych prześladowań, będzie ukrywał katolików we własnej piwnicy. Podziękowałem mu za tę szlachetność, dodając, że prościej by było nie przykładać ręki do wywoływania pogromowych nastrojów. Nie będzie wtedy musiał zwalczać skutków własnego działania. Wysłuchał mnie, ale czy ten argument na trwale do niego przemówił? Nie jestem pewien.
Znowu, jak w czasach widać niesłusznie uznanych za bezpowrotnie minione, sutanna na ulicy staje się znakiem sprzeciwu. Dziś noszący ją ksiądz może usłyszeć pod swoim adresem złośliwe uwagi, jutro może polecą kamienie. Musimy być na to gotowi. I nie chodzi bynajmniej o to, by zaprzeczać prawdziwości oskarżeń o seksualne nadużycia. Niestety, przeważająca część ujawnionych ostatnio zarzutów wobec księży może odpowiadać rzeczywistości. Nie jest też dobrą odpowiedzią kwitowanie całej sprawy skargą na „atak na duchowieństwo”. A takie stwierdzenia zbyt często możemy usłyszeć z ambony. Nigdy dość przypominania w tym miejscu słów Matki Teresy, która zapytana, co jest złego w Kościele, odpowiedziała, patrząc na rozmówcę: „Ja. I ty”.
To jednak refleksja na użytek wewnętrzny. W relacjach ze światem, z „ulicą”, księża potrzebują dziś od nas, świeckich, znaków solidarności. Nie takich, które zostaną odczytane jako solidarność ze złem. Mamy być solidarni z człowiekiem. Z tą większością wśród księży, która nie popełnia zła, zarzucanego całemu „klerowi”. Która z tytułu powołania stawiając czoła moralnym wyzwaniom, wystawiona jest dziś na dodatkową próbę wierności. Także z tymi, którzy nieco zbłądzili, bo to ludzka rzecz – lecz nie splamili sumienia grzechem hańbienia najmłodszych w chrześcijańskim stadzie. Również oni, obok ofiar wykorzystania seksualnego, potrzebują dzisiaj naszego wsparcia.