Słowo „walka” jest dzisiaj niestety używane zbyt często i to w kontekście religijnym: walczymy w obronie wiary, walczymy o wolność religijną, walczymy przeciw aborcji, walczymy o rodzinę, walczymy z kłamstwem w mediach, walczymy wreszcie z wrogami Kościoła. Dużo tej walki. Kto ma na to wszystko jeszcze siły…
Na szczęście może być inaczej. Kiedy byłem pierwszy raz w Taizé, urzekła mnie tam najpierw cisza. Potem prostota relacji między ludźmi, no i jakaś dominująca wszędzie łagodność. I pomyślałem: to się znikąd nie wzięło. Postanowiłem więc wychwycić to, co mógłbym nazwać źródłem tego spokoju. Najpierw przyszła mi więc na myśl odpowiedź najprostsza: to jest na pewno owoc modlitwy.
Tak, tam czuć Boga, bo jest dużo modlitwy. Ta odpowiedź nie dawała mi jednak spokoju, bo wracając do domu i wyjeżdżając kolejny raz na spotkania młodych w Taizé czy w innych miastach podczas Europejskich Spotkań Młodych, miałem wrażenie, że wracam do źródła, które tam bije jakoś mocniej. Wiem, wiem… taki jest efekt każdych dobrze przeżytych rekolekcji. A jednak Taizé wydawało mi się nadal miejscem wyjątkowym.
Po wielu latach odkryłem źródło. Tak, jest nim Bóg, ale Taizé pokazuje do Niego najkrótszą ścieżkę. Wsłuchując się uważnie w wypowiedzi i modlitwy brata Rogera, odnajdziemy powtarzające się w nich nieustannie słowo. Słowo ważne, kluczowe. Pojawia się ono wciąż i wciąż, jak refren długiego wiersza, jakim było życie brata Rogera i jakim nadal jest wspólnota braci z burgundzkiego wzgórza. Jest nim słowo désir, pragnąć.
Czym różni się walka od pragnienia? Jedno kojarzy się z użyciem siły, drugie z sercem; pierwsze chce mnie ustawić w postawie wyższości wobec innych, drugie uczy pokory; walka prowadzi do podziału, pragnienie do jedności. Kto pragnie Boga, ten poznaje Go sercem, odkrywa Jego prawdziwą twarz i pragnie również jedności z drugim człowiekiem. Kto walczy w imię Boga, ten może minąć się z Jego prawdziwym obliczem i w rzeczywistości toczyć bój już nie dla Boga, ale dla wyobrażonego przez siebie idola: mój bóg jest po mojej stronie przeciwko innym.
Zazdroszczę tym wszystkim, którzy w najbliższych dniach będą modlić się we Wrocławiu we wspólnocie z braćmi z Taizé. Zazdroszczę im dotykania tego źródła. Wiem, że ono jest dostępne w nas wszędzie, że ostatecznie to pragnienie jest tak naprawdę w nas. Ważni są jednak ludzie, którzy pomagają nam je odkryć i wciąż na nowo z niego czerpać.
Rodzi się więc spontaniczne pytanie: czy rzeczywiście mamy do tego źródła odpowiednich przewodników? Bo przecież nie mogą być nimi ludzie, którzy wciąż walczą i walczą, którzy nieustannie używają wojennego języka.
Jedność, którą odkrywa Taizé, zaczyna się w pragnieniu, które jest w każdym człowieku, niezależnie od jego społecznej przynależności. Wspólnota Taizé pokazuje, że ten, kto potrafi to pragnienie w każdym dostrzegać i pomaga mu je wciąż na nowo i głębiej odkrywać, ten prowadzi do realnej jedności. Nie przez jednorodność opinii, ale przez czerpanie ze wspólnego źródła. Nawet jeśli dla wielu osób to źródło nie mówi jeszcze językiem wprost religijnym czy kościelnym, to jednak wydaje się, że tylko ono może i do jedności między ludźmi, i jedności ludzi z Bogiem ostatecznie poprowadzić. To się jednak nie wydarzy, jeśli zabraknie Kościoła, który będzie czułym wobec ludzkich pragnień narratorem.