Wierzysz w istnienie Boga?
– Nie wierzę, ale nie neguję takiego istnienia w sposób stanowczy. Moje doświadczenie nazwałabym więc bardziej niewiarą niż ateizmem.
Zawsze tak było?
– Przez pewien czas wydawało mi się, że wierzę. Tylko że to chyba nie było prawdziwe. Bardziej chciałam wierzyć, niż rzeczywiście wierzyłam.
Jako dziecko byłaś religijna?
– Można o dziecku powiedzieć, że jest religijne?
Można powiedzieć, że ma poczucie istnienia Boga i relacji do Niego. Dziecko potrafi o tym mówić.
– Ja czegoś takiego nigdy nie miałam. Od dzieciństwa odczuwałam raczej jakąś pustkę. Czasami wręcz lęk.
Powiedziałaś, że od pewnego momentu zaczęłaś chodzić do kościoła. Ten lęk musiał pewnie ustąpić.
– Chyba chciałam go stłumić, ale się nie udało. Może chwilami wydawało mi się, że znalazłam Boga, że odnalazłam sens. Potem przekonałam się, że jednak nie.
Teoretycznie mogło to być dla Ciebie doświadczenie ulgi. Ktoś mógłby tak pomyśleć, ponieważ stereotyp wśród wierzących o niewierzących jest taki, że ci ostatni cieszą się ze swojego wyzwolenia od „zabobonu religijnego”.
– To nie było wyzwolenie, ale powrót do lęku.
Ile miałaś wtedy lat?
– Około dwudziestu.
Często się boisz?
– Nie można tkwić wciąż w panicznym lęku. Ale on zdarza się dość często. Bo jeśli sobie uświadamiasz, że twoje życie nie ma sensu, że wszystko jest absurdalne, to co możesz czuć? Dlatego budzą się we mnie silne emocje, które nazwałabym odczuciami ciemności.
Powiedziałaś mi kiedyś, że boisz się zasłoniętych okien…
– Generalnie boję się ciemności. Ona przypomina mi tę pustkę, która mnie czeka.
Jarosław Kaczyński powiedział, że poza Kościołem jest tylko nihilizm. To prawda?
– Nie słyszałam tej wypowiedzi. Mogę jednak potwierdzić, że nihilizm jest straszny, ponieważ jest wyrazem głębokiego przekonania, że życie kończy się po prostu śmiercią i po tobie nie pozostaje już nic. Z drugiej strony, nie mogę tak po prostu tej opinii przytaknąć, ponieważ niewiara nie musi oznaczać zupełnego braku sensu życia. Ja mogę próbować ten sens życiu nadać przez moje konkretne wybory życiowe. Mogę żyć tak, żeby mieć poczucie, że robię coś dobrego.
No tak, ale to nie zmienia faktu, że na końcu jest „nic”, czyli i tak to jest jakiś nihilizm.
– Nie jestem przekonana, że takie wypowiedzi wynikają z troski o takich jak ja, żeby ich przed poczuciem pustki uchronić. Choć powtórzę: ja tej wypowiedzi nie słyszałam. Ona brzmi jednak jak ostrzeżenie, że ludzie spoza Kościoła z zasady negują chrześcijańskie wartości.
To postawię pytanie fundamentalne, abstrahując od naszej znajomości, bo odpowiedź nasunęłaby się sama: skąd człowiek niewierzący ma motywację do dobra?
– Mogę nie mieć poczucia sensu, który nadaje życiu religia, ale to nie znaczy, że nie chcę być dobra. To, że nie wierzę w osobowego Boga, nie znaczy, że nie wyznaję żadnych wartości.
Jakie są Twoje wartości?
– Człowiek. Najważniejszą wartością jest jego godność.
A etyka?
– Podzielam przekonanie Umberto Eco, że etyka zaczyna się tam, gdzie na scenę wkracza drugi.
Kard. Carlo Maria Martini w dialogu z Eco powiedział, że wątpi, aby taka etyka sprawdziła się w sytuacjach skrajnych. Arcybiskup Mediolanu nie wierzył, że taka motywacja wystarczy, aby oddać życie za drugiego.
– Jestem przekonana, że nawet w sytuacji skrajnej człowiek niewierzący może oddać życie za innych. Nie chodzi o to, żeby dla kogoś życia się pozbawić, ale o to, aby nie ulec presji wycofania się z obrony życia innego, gdy jest ono zagrożone. Życie można też oddać przez takie poświęcenie się dla dobra innych, że w konsekwencji tego zaangażowania kończy się ono chorobą lub nawet śmiercią.
Brzmi ładnie. Powiedziałbym: ewangelicznie. Ale jeśli życie jest absurdalne, to po co w ogóle żyć? I z góry przepraszam za tak intymne, może nawet niedelikatne pytanie…
– Staram się skupiać na bardzo konkretnych rzeczach, które teraz mogę zrobić. Nie myślę wciąż o wielkich ideach, to byłoby nie do zniesienia. Zresztą co jakiś czas powraca do mnie kryzys związany z tym brakiem ostatecznego sensu i wtedy jest mi naprawdę trudno.
Wtedy obecność ludzi wierzących jakoś pomaga?
– Ludzie wierzący, jeśli są otwarci na takie osoby jak ja, pomagają to pytanie podtrzymywać jako otwarte i nie zamykać się.
Nie jesteś więc pewna, że po „drugiej stronie” naprawdę nic nie ma?
– Nie jestem, ale nie żyję perspektywą, że tam coś jest.
Kołakowski mówił, że życie jest porażką. Bo jak inaczej myśleć o życiu, jeśli jest ono procesem starzenia się, które kończy się rozpadem w pył. On sam jednak twierdził, że jeśli tej porażce ktoś nadaje jakikolwiek sens, już jest jakoś człowiekiem religijnym. Ponieważ daje w ten sposób przyzwolenie na myśl, że jednak istnieje coś więcej niż to życie.
– Ja wolę mówić o absurdzie życia niż porażce. Nie wszystko w tym życiu widzę jako porażkę. Ale rozumiem, co Kołakowski chce powiedzieć. W tym, co mówi, jakoś siebie odnajduję, tzn. wciąż wierzę, że ostateczny sens istnieje, choć ja go teraz nie widzę. No i dość często wydaje mi się, że on zupełnie zanika.
Więc jesteś w jakimś sensie osobą religijną?
– Chyba tylko w takim, że nie zamykam się na poszukiwanie prawdy i że wierzę, że taki sens może istnieć. Ale go nie odkryłam. Teraz go po prostu nie ma. Próbuję nadawać sens rzeczom mniejszym, codziennym. Jesteśmy ludźmi wolnymi. Możemy naszą wolność dobrze wykorzystać.
Patrzymy teraz razem na panoramę miasta. Wyrastają z niej wieże kościelne. Podoba ci się to?
– Takie miasta są ładne, ponieważ są zorganizowane. Nowoczesne miasta, wyrosłe z kultury postmodernistycznej, są chaotyczne. Nie wiadomo, o co w nich chodzi. Łatwo się w nich zgubić. W miastach tradycyjnych jest centralny punkt odniesienia. Kościoły też wyznaczają pewne punkty orientacyjne.
Tak jak w życiu?
– Bo świat jest uporządkowany, ma swoją logikę. Dlatego uważam, że miasta tradycyjne są swego rodzaju metaforą rzeczywistości.
Wierzysz więc, że istnieje jedna prawda?
– Zakładam, że jedna prawda istnieje, ponieważ wciąż przekonuję się, że istnieje jakiś porządek w tym świecie, który możemy wspólnie odkrywać.
Chrześcijanie mówią, że ten świat ma swoją logikę, ponieważ został stworzony na matrycy Boskiego logosu, że został stworzony w Jezusie Chrystusie. To brzmi abstrakcyjnie, ale zbliża nas do siebie. Chrześcijanie potrafią rozmawiać z tymi, którzy wierzą, że istnieje jedna prawda i że ona nadaje światu jakiś wewnętrzny porządek.
– Wierzą w to, ale nie zawsze chcą rozmawiać. Niektórzy chrześcijanie w ogóle nie chcą prowadzić dialogu z niewierzącymi, uważając, że po naszej stronie jest tylko zło i że my wszyscy odrzucamy prawdę.
Uważasz, że możemy się dogadać w porządkowaniu świata, wspólnie tworzyć prawo, które będzie każdego człowieka chronić, nawet jeśli istnieje między nami taka różnica poglądów?
– A ty uważasz inaczej? Przecież ja też szukam dobra. Ja też chcę chronić godności każdego człowieka.
To znaczy, że jesteś na przykład przeciwna aborcji?
– Tak, jestem przeciwna. Nie jestem również zwolenniczką in vitro.
Poznałem Ciebie jako uczestniczkę niedzielnych Mszy. Chodziłaś regularnie, co tydzień. Nie wtedy, gdy – jak powiedziałaś – wydawało Ci się, że jesteś wierząca, ale w okresie Twojego ateizmu. Jak to możliwe: niewierząca praktykująca?
– W liturgii jest jakieś piękno. Nie mówię o wymiarze duchowym, bo go nie rozumiem. Ale jakiś wyraz naszej kultury. To mnie pociągało.
Co tydzień?
– No tak, z tym to mają problem nawet sami wierzący (śmiech).
Ale wybierałaś kościół. Nie chodziłaś na przykład do teatru.
– Myślę, że chodziło o ludzi, o wspólnotę. To była jakaś forma wspólnego przeżycia, poczucia przynależności. Choć sama nie wiem, czy mogę się czuć częścią tej wspólnoty.
Potem jednak przestałaś chodzić.
– To chyba był problem z księdzem. Nie spotkałam takiego, który byłby otwarty na takie osoby jak ja. To, z czym się raczej spotykałam, to ton kazań, w których miałam wrażenie, że nie jestem tam mile widziana i że ksiądz stoi wyżej niż taki niedowiarek jak ja. No i też może narastające we mnie poczucie, że te dogmaty nie są moimi.
Może po prostu dojrzałaś do tego, że to jednak nie Twój świat, że sami ludzie to za mało?
– W liturgii pociąga mnie wspólnota. To nie jest grupa tak duża jak naród. To są konkretne relacje. A poza tym podoba mi się to, że ludzie wierzący mają jakieś głębsze idee, że nie są skupieni na sobie. Nie znalazłam takiej grupy osób gdzie indziej, choć nie uważam, że takich nie ma. Może ich po prostu jeszcze nie spotkałam. Natomiast mam pragnienie przynależności. Zresztą człowiek jest istotą społeczną.
Mogłaś wybrać działalność charytatywną.
– Może tak trafiłam, ale miałam wrażenie, że osoby, które w takich grupach spotkałam, były za mocno skupione na sobie. Poza tym te środowiska niekościelne bywały wrogo nastawione do Kościoła. A ja nie jestem nastawiona wrogo. Ale to samo przeszkadza mi w Kościele, kiedy zaczyna dominować w nim ton negatywny, wrogo nastawiony do tych, którzy nie mogą o sobie powiedzieć: już wiem.
Ewangelia to dobra nowina?
– Piękna, naprawdę. Tylko, że nie jest prawdziwa. Oczywiście prawdziwe są historie o Jezusie i jego nauczanie. I to jest piękne. Ja nie potrafię jednak uwierzyć w to, że Jezus jest Bogiem. Bóg, który tak oddaje się człowiekowi jak Jezus Chrystus, to byłoby coś naprawdę wielkiego. Nie szukałabym niczego innego, gdyby to okazało się prawdą.
A znalazłaś jakieś autorytety, które pomagają Ci jakiś sens życiu nadawać?
– Lubię czytać Alberta Camusa. On nie walczył z Kościołem. Nie wierzył, ale odczuwał konieczność odniesienia swojego życia do transcendencji. Mimo tego pragnienia nie odczuwał obecności Boga. Ja się w tym odnajduję. A tak bliżej życia, to fascynuje mnie filozofia dialogu ks. Tischnera, jak i Kapuściński, który był zawsze otwarty na „Innego”.
Mówisz w sposób zaskakujący. Wielu katolików nie spotkało takich osób jak Ty, a idee laickie kojarzą się im tylko z czarnymi protestami. W ten sposób tworzy się prosty obraz świata: dobrzy=wierzący i niewierzący, czyli źli.
– Bo nie chcemy ze sobą rozmawiać, nie potrafimy siebie nawzajem słuchać. A uproszczenia są medialne, bo nagłaśnia się zazwyczaj postawy skrajne, a pomija te, które nie dają się wpisać w ten prosty schemat.