Logo Przewdonik Katolicki

Ile wolno profesorowi

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Książek

Felieton prof. Aleksandra Nalaskowskiego Wędrowni gwałciciele przeczytałem po wybuchu awantury wokół jego osoby.

Zawieszenie naukowca w obowiązkach za tekst popełniony poza murami uczelni można kwestionować co do zasady: czy decyzja rektora Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu jest zgodna z kodeksem pracy? Rozumiem, że próbuje się stosować wobec uczonych odrębne, wyższe wymogi. Że mają być autorytetem w każdym momencie swego życia, nie tylko kiedy stają przed studentami. Tylko że w takim przypadku sędzia, wraz z uzasadnieniami i motywacjami, też powinien być bez zarzutu.
Prof. Nalaskowski budził moją sympatię, kiedy przez lata bronił tradycyjnej szkoły przed bylejakością i ideologicznymi eksperymentami. Potem zagustował w komentowaniu całego życia społecznego i w tej roli pomnożył szeregi felietonistów posługujących się gwałtownym językiem. Nie przepadam za takim stylem. Zarazem mam wrażenie, że Nalaskowski jest inny od autorów, także z profesorskimi tytułami, którzy coś grają, zasłuchani w brawa za swoimi plecami.
Co nie musi oznaczać przyzwolenia. Tyle że rektor UMK prof. Andrzej Tretyn może wprawdzie uważać, że nie wiąże go nic poza mandatem społeczności akademickiej Torunia, ale jeśli kogoś karze się tak dotkliwie, trzeba się oglądać na zwyczaje, na precedensy. Mogę wymienić z tuzin profesorów, którzy z kompletnie innych ideowych pozycji obrażają nieustannie ludzi, całe środowiska, czasem kraje. Od każdego felietonu prof. Jana Hartmana cierpną zęby. Albo wolnoamerykanka, albo powszechny puryzm, uczenie profesury na stare lata wersalu.
Padnie odpowiedź, że Nalaskowski obraża ludzi zdeterminowanych przez własną seksualność, której nie wybierali. Tyle że nie wszyscy homoseksualiści biegają na parady równości z ich wulgarnym, antyreligijnym rytuałem. Nalaskowski podjął – w przyciężki, zbyt agresywny sposób – próbę odniesienia się do zjawiska kulturowego. Jeśli tego nie będzie wolno robić, pytanie o wolność słowa nasuwa się samo. Mamy już inne niepokojące sygnały. Aktor Redbad Klynstra za kontrowersyjną, ale mniej agresywną, wypowiedź w internecie o środowiskach LGBT traci kolejną rolę w teatrze, gdzie grał przez lata.
Po to aby chronić tę jedną grupę (lub raczej jej polityczną reprezentację) przed krytyką, nadużywa się pojęcia homofobicznej wypowiedzi. Ja bym wolał, żebyśmy dążyli do przyzwoitości, szacunku wobec człowieka. Każdego człowieka. Ludzie, którym agresja nie przeszkadza, są ostatnimi, którzy powinni do Nalaskowskiego strzelać. Piszę o mediach, które stanęły murem za toruńską decyzją, a na co dzień przekonują, że prowokacja to wartość. Że skrajna ekspresja godna jest pochwały. Tyle że w służbie innych przekonań.
Jarosław Kaczyński przestrzegając przed tyranią politycznej poprawności, wymienił profesora jako kogoś, kogo trzeba bronić. Ja do poprawności mam stosunek mieszany, bo jeśli zapobiega poniżaniu ludzi z powodu powiedzmy rasy czy narodowości, jest niezbędna. A każde poniżanie powinno być przynajmniej podejrzane dla opiniotwórczych kręgów. Co więcej, każda ze stron sporu w Polsce ma własną poprawność. Problem w tym, że ze względu na oblicze środowisk akademickich ta lewicowa jest łatwiejsza do egzekwowania.
Nigdy nie zapomnę pewnej sceny sprzed kilku lat. Relacjonowany jest w TVP festiwal filmowy w Gdyni. Lewicowy dziennikarz komentuje film Dulskie Filipa Bajona, gdzie w krzywym zwierciadle pokazuje się feministkę. „My chyba też powinniśmy się przejrzeć w zwierciadle satyry” – zauważa. „Nie, my nie” – reaguje dziennikarka „Krytyki Politycznej”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki