Logo Przewdonik Katolicki

Poprawność polityczna po polsku

Mateusz Wyrwich
Fot.

Wolności słowa nie można zadekretować to główna myśl, jaka przewijała się podczas konferencji poświęconej wolnemu słowu w krajach postkomunistycznych. Konferencję na Uniwersytecie Warszawskim zorganizowało Stowarzyszenie Wolnego Słowa, organizacja skupiająca autorów, wydawców i kolporterów wydawnictw podziemnych. Po drugiej wojnie światowej komunizm zamierzał za wszelką...

Wolności słowa nie można zadekretować – to główna myśl, jaka przewijała się podczas konferencji poświęconej wolnemu słowu w krajach postkomunistycznych. Konferencję na Uniwersytecie Warszawskim zorganizowało Stowarzyszenie Wolnego Słowa, organizacja skupiająca autorów, wydawców i kolporterów wydawnictw podziemnych.

Po drugiej wojnie światowej komunizm zamierzał za wszelką cenę „wymazać” z ludzkiej pamięci kulturę okupowanego narodu. Robił to tym aktywniej, im mocniej była ona osadzona i nie poddawała się sowietyzacji. „Wymazywanie” kultury rozpoczynano zawsze od likwidacji inteligencji danego narodu – mordowania, osadzania w więzieniach bądź „kupowania” twórców na potrzeby sowieckiej propagandy. Znakomitym tego przykładem była Polska z jej przedwojennym pokoleniem twórców literatury. Lista „kupionych” jest jednak dłuższa od listy prześladowanych.

Równocześnie z eksterminacją szło eliminowanie tego, co dany naród wytworzył w sferze szeroko pojętej kultury. Tak na przykład w wielu krajach siłą włączonych do ZSRS początkowo wręcz palono książki niezgodne z nową ideologią. Rychło jednak zaniechano tych praktyk. Wywoływały bowiem zbyt łatwe skojarzenia z faszyzmem. Zaczęto więc „niebezpieczne” książki, zarówno z zakresu literatury pięknej, jak i historii czy filozofii, usuwać z bibliotek. A ich przetrzymywanie w domowych księgozbiorach groziło skazaniem na obozy pracy. Tak było również w Polsce. Wszystkie przedwojenne pozycje książkowe, które krytycznie odnosiły się do Związku Sowieckiego i bolszewizmu, nie zyskiwały debitu cenzury, a więc nie mogły być powszechnie dostępne. Sprowadzanie zaś tego typu książek z zagranicy groziło więzieniem. Cenzura działała już od początku sowieckiej okupacji w 1945 roku, choć sam urząd powstał formalnie dopiero w lipcu 1946 r.

Rozprawa z wolnym słowem
Podobnie rozprawiano się z historią i kulturą narodów maleńkiej Litwy i wielkiej Ukrainy. Po drugiej wojnie światowej rozpoczęła się eksterminacja inteligencji obu narodów. Dopiero po 1956 roku w obu tych państwach niewielkie grupy społeczne próbowały ratować rodzimy język i kulturę. Kapitalną rolę odegrała tu litewska „Kronika Kościoła Katolickiego”, wydawana przez Kościół podziemny tuż po wojnie. Wokół niego bowiem ogniskowała się niezależna kultura. Na Ukrainie natomiast niezależne życie rodziło się dopiero w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku – wokół Ukraińskiej Grupy Helsińskiej. Powstała ona w 1976 roku i składała się z 47 osób, w większości artystów. Wkrótce 44 spośród nich osadzono w więzieniach.

W krajach siłą wcielonych do ZSRS nie było cenzury w takim rozumieniu jak w Polsce czy w innych państwach tak zwanej demokracji ludowej. Mówili o tym podczas warszawskiej konferencji Bogumiła Berdychowska i Jacek Borkowicz. W tych krajach bowiem „proces cenzorski” odbywał się wcześniej. Już na poziomie przyjmowania do redakcji. Ktoś, kto nie uzyskał akceptacji KGB, nie mógł po prostu zostać dziennikarzem. Później zaś musiał pisać już tylko zgodnie z linią Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Każde odstępstwo od aktualnie obwiązującej „linii partii” karane było, w najłagodniejszej formie, usunięciem z pracy.

Bez dekretowania
Kraje zagarnięte przez Moskwę zdobywały swoją wolność na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Na różne też sposoby odbudowywały swoją tożsamość. Wszyscy naukowcy uczestniczący w warszawskiej konferencji byli zgodni co do tego, że do wyzwolenia spod sowieckiej dominacji doprowadził wybór Karola Wojtyły na papieża, powstanie NSZZ „Solidarność” i rozwój potężnego podziemnego ruchu po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. A wreszcie – „pierestrojka” Gorbaczowa.

Ale wraz ze zmianą sytuacji politycznej nie zniknęły podziały społeczne. Nie zniknęła też cenzura, choć z czasem przekształciła się z państwowej w wewnątrzgrupową. Nie zniknęli bowiem ci, którzy popierali okupantów w swoich krajach, ani ci, którzy byli przez nich prześladowani. Nowa cenzura, już niedekretowana administracyjnie, zastąpiona jednak została „poprawnością polityczną”. Powoli, po chwilowym „przycichnięciu” komunistów w Polsce, niezauważalnie zaczęto wprowadzać dyktat tego, „co wypada i co nie wypada”. Stopniowo opinię publiczną nasączano niejawnymi zasadami różnych „salonów” i grup interesów. Ich osądy były zaś równoznaczne z akceptacją bądź ostracyzmem danej grupy i w konsekwencji – opinii publicznej. Dziś w państwach postkomunistycznych wprowadzają ową „poprawność” grupy, które w mniejszym lub większym stopniu kolaborowały niegdyś z władzą okupacyjną czy totalitarną. Na zachodzie Europy natomiast, generalnie, czynią to ludzie związani z tamtejszą lewicą.

Zaczęło się w 1981
Początki owej „poprawności” w Polsce to, paradoksalnie, I Krajowy Zjazd NSZZ „Solidarność” w 1981 roku. – Wówczas to nie należało dotykać sojuszu ze Związkiem Radzieckim, atakować politycznie ZSRR ani też jego gospodarki – mówił podczas konferencji socjolog, prof. Tadeusz Szawiel. – Mówiono więc wtedy o ograniczonej suwerenności Polski i konieczności reformowania gospodarki socjalistycznej. Ale ówczesna „poprawność” skończyła się wraz z wprowadzeniem stanu wojennego w Polsce.

Ta nowa cenzura powróciła jednak wraz z obradami Okrągłego Stołu, kiedy to nie mówiono na przykład, że to komuniści zasiadają do stołu rokowań z reprezentującymi „Solidarność”, lecz że do negocjacji zasiadają: „strona rządowa i solidarnościowa”.

Później do „skarbczyka” poprawności weszło nazywanie, jeszcze do niedawna kolaborantów sprawujących totalitarne rządy w imieniu ZSRS, pojęciem „cywilizowanej lewicy” bądź „lewicy nieskażonej poprzednimi błędami”, czy w końcu „lewicy europejskiej”. Dziś już ponownie niektóre lewicowe media, w ramach „poprawności politycznej”, starają się nazywać niedawną okupację sowiecką eufemistycznym terminem „obecność wojsk radzieckich w Polsce”. Tego rodzaju zamiana pojęć, w ramach cenzury grupowej, zwanej inaczej „poprawnością polityczną”, prowadzi do subtelnego zafałszowywania historii.

Żywotność cenzury
Kapitalnym przykładem żywotności „cenzury inaczej” stały się nieoczekiwanie dwa wystąpienia podczas samej konferencji. Pierwsze – publicysty Ernesta Skalskiego, który wspominał swoje lata pracy w tygodniku „Polityka” lat siedemdziesiątych – sztandarowym komunistycznym piśmie w PRL, skierowanym w głównej mierze do inteligencji. Jego redaktorem naczelnym był Mieczysław F. Rakowski, zapiekły wróg wszelkich organizacji wolnościowych. Jednakże, zdaniem Skalskiego, to nie ówczesna cenzura była uciążliwa, ale jej „poboczni decydenci”, jak na przykład MSW.

Nieco inny rodzaj „poprawności politycznej” zaprezentowała socjolog, prof. Mirosława Grabowska z Uniwersytetu Warszawskiego. Tematem jej wystąpienia rozpoczynającego dyskusję o politycznym dyskursie w Polsce miała być, między innymi, właśnie „poprawność polityczna”. Jednakże całą swoją wypowiedź prelegentka niespodziewanie poświęciła krytyce obecnej koalicji, a w szczególności PiS. Zamiast opisu współczesnej sceny politycznej prof. Grabowska przedstawiła jedynie swój punkt widzenia, traktując konferencję jak trybunę partyjną. Zarzuty i oskarżenia pochodziły przy tym najwyraźniej z liberalno-lewicowego „salonu-źródła”. Jej wypowiedź była wręcz nasączona opiniami mediów, które już od kilku miesięcy atakują rząd i prezydenta. Sama prof. Grabowska wprost agitowała za rządem z udziałem liberałów, obecny rząd, a również i prezydenta, nazywając ludźmi, „którzy prowadzą politykę antyinteligencką”.

„Politycznie poprawnego” oburzenia pani profesor nie uspokoił nawet prof. Zdzisław Krasnodębski, współprowadzący dyskusję, ani też jego zapewnienie, że prezydent Lech Kaczyński, notabene również profesor wyższej uczelni, ma wśród swoich doradców ludzi nauki, reprezentujących szerokie spectrum poglądów. Również inne wątki wypowiedzi prof. Grabowskiej wywołały zdecydowany sprzeciw prof. Krasnodębskiego. Jak zauważył, pośrednio z wypowiedzi Mirosławy Grabowskiej wynika, iż inteligent to człowiek, który czyta „Gazetę Wyborczą”, „Politykę” i „Tygodnik Powszechny”. Jego zdaniem widzenie inteligenta tylko z tej pozycji jest świadectwem na istnienie w Polsce „poprawności politycznej”. Stwierdził też, iż od kilku miesięcy nie ma w Polsce dyskursu politycznego, poważnej debaty politycznej, lecz jedynie „jakiś irracjonalnych rozmiarów wrzask”. Podkreślił przy tym, iż w tym „wrzasku” bierze udział większość mediów – po stronie liberalnej. Choć, według niego, zadaniem dziennikarzy powinno być, jeśli już nie uspokajanie, to na pewno – nierozsierdzanie dyskutantów, co – jak mówił – słyszy na co dzień w mediach: – I to jest właśnie niedobre. W dyskursie politycznym bowiem media powinny zachować neutralność.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki