Oficjalnie powodem zwłoki jest spora liczba poprawek zgłoszonych przez sam resort Jarosława Gowina. Ale rządząca prawica ma kłopot. Także z powodu oporu w jej własnych szeregach.
Lekiem na bolączki nauki ma być traktowanie uczelni w większym stopniu jak przedsiębiorstwa. To anglo-amerykański koncept i trudno go uznać za niedopuszczalny w demokracji. Ale pada pytanie, na ile nowy model zarządzania będzie wymuszał ciasny pragmatyzm i ekonomizm, co jest zagrożeniem najbardziej dla kierunków humanistycznych. Uczelnia dostaje się pod władzę bardzo silnego rektora, który ma być menedżerem, a nie liderem wspólnoty uczonych. Z drugiej ma być kontrolowana nie tyle przez rząd, co przez lokalne grupy wpływów reprezentowane w radzie uczelni. Pojawiły się głosy, że to zagrożenie dla akademickiej wolności.
Ministerstwo ma mieć oczywiście więcej do powiedzenia – poprzez ostrzejszy niż do tej pory system oceny poziomu uczelni. Ma to zagrażać prowincjonalnym ośrodkom. Wprawdzie gwarantuje się im zachowanie uniwersyteckiego szyldu, tam gdzie on już jest. Ale można je karać choćby odbieraniem prawa nadawania stopni naukowych. – Chcecie bronić słabych studiów? – pytają rzecznicy reformy. Jej przeciwnicy odpowiadają, że nawet słabsze uczelnie mają znaczenie kulturotwórcze dla poszczególnych regionów. I że ustawa zamiast pomóc im się podnosić na wyższy poziom, wprowadza niezdrowy mechanizm nadmiernej konkurencji. Pada, choć nie wprost pytanie, czy prowincjonalnej uczelni potrzebna jest, powiedzmy, filozofia.
Nietrudno zauważyć, że niezależnie od racji (bo niektóre efektywnościowe mechanizmy z projektu są sensowne), kierunek zmian sprzeczny jest z naturą programu PiS, który chciał hamować rozwarstwienie między metropolitalnymi centrami i prowincją. Gowin zapewniał, że mniejszym uczelniom nic nie grozi. Ale jego zwolennicy z kręgów liberalnej profesury wprost przyznawali: dla wszystkich nie starczy, postawmy na najlepszych. Liberałowie potrafią debatować z obawami w sposób demagogiczny. Witold Gadomski pytał w „Gazecie Wyborczej”, czy potrzebny jest uniwersytet w każdej gminie. Tyle że nikt tego nie proponuje.
Zrezygnowano z najbardziej kontrowersyjnych narzędzi, choćby z prawa ministra do likwidacji „niepotrzebnych kierunków” na poszczególnych uczelniach. To, co zostało, ma służyć przesunięciu Polski w górę w międzynarodowych rankingach. Cel szczytny. Pytanie, czy w warunkach finansowej przykrótkiej kołdry nie realizowany kosztem wielu innych wartości. Protesty, łącznie ze strajkiem okupacyjnym na niektórych uczelniach, zmusiły Gowina do kolejnych ustępstw, na przykład zewnętrzne rady nie będą złożone, jak planowano początkowo, w większości z ludzi spoza uczelni. Presja zewnętrzna odniosła skutek.
Choć niektóre środowiska lewicowe sądzą, że walczą w tej sprawie z PiS, zmagają się raczej z wolnorynkowymi środowiskami skupionymi wokół Gowina. Z kolei opozycja jest wielobarwna – od ideowo konserwatywnej profesury po lewicę. Forum krytyki stała się tyleż „Krytyka Polityczna” co Radio Maryja. Odzywają się różne kręgi, dla których ważniejsza jest wspólnota niż logika komercyjnego społeczeństwa.
Możliwe, że ten inny niż zwykle podział, nieoparty na mechanicznym starciu PiS z liberalną opozycją (która ma do projektu Gowina stosunek miękki), powoduje taką trudność w forsowaniu nowego modelu. Wreszcie toczy się może kaleka (Gowin nie bardzo słucha kogokolwiek), ale merytoryczna dyskusja „o czymś”. W Polsce dziś to rzadkie.