Choć głównym tematem politycznym po przejściu trzeciej fali koronawirusa miał być Polski Ład, wygląda na to, że stanie się nim wybór rzecznika praw obywatelskich. Na posiedzeniu Sejmu 15 sierpnia posłowie zdecydują, czy praw człowieka strzec będzie prof. Marek Wiącek, czy senator Lida Staroń.
Powodem nie tylko jest to, że po trzech kwartałach istnieje realna szansa na to, by wyrwać się z klinczu wokół obsady tego stanowiska. Może się to okazać najważniejsze głosowanie, ponieważ podział w sprawie wyboru rzecznika układa się inaczej niż podział na koalicję rządzącą i opozycję. Pod kandydaturą Marka Wiącka podpisały się nie tylko wszystkie kluby opozycyjne prócz Konfederacji, ale też członkowie klubu PiS – w tym czterech posłów Porozumienia i sam Jarosław Gowin.
By zrozumieć tę skomplikowaną sytuację, musimy cofnąć się o parę tygodni. Gdy toczyła się gra wokół kandydatury posła dr. Bartłomieja Wróblewskiego, Gowin miał się porozumieć z Jarosławem Kaczyńskim, że w przypadku porażki Wróblewskiego kolejnego kandydata wskaże Porozumienie Gowina. Myślał on wówczas o Lidii Staroń, która mogłaby uzyskać większość w Senacie, którego zgoda jest wymagana przez konstytucję do obsadzenia tego urzędu. Warunkiem była lojalność Gowina i jego ludzi w sprawie Wróblewskiego. Porozumienie głosowało za nim w Sejmie i Senacie. Ale nie dało mu to większości w Senacie, przepadł, wstrzymała się od głosu wówczas Staroń, co bardzo rozgniewało PiS. A konserwatyści skupieni wokół Wróblewskiego mieli zacząć wysyłać sygnały, że nie podniosą rąk za Staroń.
W takiej sytuacji Gowin postanowił zgłosić prof. Marka Konopczyńskiego z Polskiej Akademii Nauk. Ta kandydatura jednak nie spodobała się PiS, a sam kandydat po ostrej krytyce ze strony polityków partii rządzącej i sprzyjających jej mediów wycofał się. I tu doszło do nieoczekiwanej zmiany miejsc: PiS ogłosił, że jego kandydatką będzie właśnie senator niezależna Lidia Staroń... Z kolei Gowin, który chciał ją wcześniej wystawić, poparł przedstawioną przez PSL, ale popartą przez Platformę, Lewicę i Hołownię, kandydaturę prof. Wiącka, z którym Porozumienie wcześniej współpracowało.
PiS jest więc na Gowina wściekłe, ten zaś podkreśla, że wybór RPO nie był objęty umową koalicyjną. Paradoks polega na tym, że obie te kandydatury mają szansę w Senacie. Opozycja ma tam większość, więc jej kandydat, prof. Wiącek, może liczyć na zdobycie większości. Ale gdyby do Senatu trafiła kandydatura Staroń, też nie będzie problemu z uzyskaniem większości. Wszystko zależy więc od tego, kto zdobędzie większość podczas głosowania w Sejmie 15 czerwca.
W tej sprawie są dwa pozytywy. Pierwszy to taki, że rzecznikiem nie zostanie czynny polityk należący do partii. Staroń kiedyś należała do PO, ale jest raczej społeczniczką niż działaczką partyjną. Do partii nie należy też Wiącek. Po drugie zaś żadne z nich nie ma poglądów przesadnie progresywnych. Istnieje więc szansa, że urząd rzecznika przez kolejne pięć lat nie stanie się narzędziem nacisku na obyczajową i społeczną rewolucję w Polsce. To zaś dobra wiadomość dla konserwatystów.