Wiem, że Bartłomiej Wróblewski, kolejny kandydat obozu rządzącego na rzecznika praw obywatelskich, to zacny człowiek i dobry prawnik. Wiem to od innych polityków, a i z osobistych doświadczeń. Ale chyba i on nie ma szans na wybór. I mimo wszystko także on jest dowodem na ciasną perspektywę obecnej spolaryzowanej polityki.
Nie ma prawdopodobnie szans, bo pomimo wolty senatora Jana Filipa Libickiego, gotowego na tego kolejnego kandydata głosować, opozycja może zmobilizować się w Senacie i odrzucić – przewagą jednego głosu – tę kandydaturę. Wróblewski działa na nią jak czerwona płachta na byka nie tylko jako poseł PiS. Także jako współautor i referent wniosku do Trybunału Konstytucyjnego o delegalizację aborcji eugenicznej. Nawet umiarkowani politycy PSL kupili w tej kwestii logikę polaryzacji i grają swoją rolę.
Zarazem w sytuacji pata: prawicowa większość w Sejmie, ale opozycyjna w Senacie, uderza upór PiS, aby zgłaszać na ten formalnie apolityczny i stojący ponad podziałami urząd własnych polityków. Wcześniej wiceminister Wawrzyk, teraz poseł Wróblewski. To następstwo skrajnego plemiennego podziału: trudno znaleźć niezależny autorytet, który próbowałby ważyć między racjami różnych stron. Ale też i efekt niemożności wyjścia poza perspektywę: skoro już rządzimy, weźmy w państwie wszystko.
Prawda, Adam Bodnar także nie był uzgadniany przez Platformę Obywatelską z prawicową opozycją. Ale obecnie jest, jak jest. W tym przypadku kompromis jest wymuszany przez samą konstrukcję ustrojową urzędu. Rzecznik musi być akceptowany także przez Senat. Tymczasem słowo „kompromis” jest w obecnej polityce reliktem dawnych czasów. No i Bodnar był jednak bezpartyjnym prawnikiem, od lat zajmującym się prawami człowieka. Wybór posła na ten urząd to ostateczna kapitulacja przed totalnym upartyjnieniem, niezależnie od cech tej czy innej osoby.
Zdaje się, że PiS nie przywiązuje większej wagi do roli rzecznika. Częściowy paraliż jego urzędu jest mu wręcz na rękę. A przecież taki rzecznik to wcale nie tylko strona w głośnych sporach ideologicznych. Także ktoś, kto ma się zajmować codziennymi sprawami ludzi w starciu z państwem i rozmaitymi silniejszymi od niego instytucjami.
Możliwe, że gdyby PiS się rozejrzał, znalazłby osobę do zaakceptowania dla wszystkich stron. Choćby niezależną senator Lidię Staroń z Warmińsko-Mazurskiego, doświadczoną w walce o prawa członków spółdzielni mieszkaniowych i z komorniczym bezprawiem. Prawda, wbrew dotychczasowej tradycji, byłby to rzecznik niemający prawniczego wykształcenia. Ale ustawa wymaga jedynie prawniczej wiedzy i zawodowego autorytetu.
Możliwe, że taki rzecznik uwolniłby ten urząd od nadmiernych ideologicznych uwikłań. Cechowały one niestety doktora Bodnara. Niewolny od nich jest, skądinąd zasłużony w optowaniu za biednymi i wykluczonymi, Piotr Ikonowicz. Zgłosiła go po kampanii w necie Lewica. Nazwisko pani Staroń to tylko przykład, znalazłyby się pewnie i inne. Ale partie wolą gonić najróżniejsze króliczki, niż któregoś złapać.
Osobiście nie uważam zaangażowania posła Wróblewskiego na rzecz życia za coś obciążającego. Przeciwnie, mnie się zdaje, że to walka z aborcją jest działaniem na rzecz praw człowieka, a nie forsowanie jej jako normalnego zabiegu medycznego. Wiem, że klimat epoki jest inny, ale to zły klimat.
Szukam po prostu wyjścia z tej absurdalnej sytuacji. Osłabienie tego urzędu to coś niedobrego, godzącego w obywateli. Zaklęty krąg bezwzględnej polaryzacji Polakom nie służy. I nie ma nikogo, kto poszedłby po rozum do głowy.