Bardzo długo trwała batalia o wybór nowego rzecznika praw obywatelskich. Czy prof. Marcin Wiącek będzie dobrym rzecznikiem praw obywatelskich?
– Trudno odpowiedzieć na to pytanie, szczególnie mnie. Osobiście nie znam prof. Wiącka. Nigdy się z nim nie spotkałem, interesujemy się innymi dyscyplinami naukowymi, jest między nami duża różnica wieku. Nazwisko znam z literatury prawniczej. Zajmował się prawami człowieka, czytałem jego publikacje ze względu na moje „rzecznikowanie”. Warto natomiast wrócić do kwestii wyboru RPO.
Ta kandydatura pogodziła wreszcie frakcję rządzącą z opozycją. Aż trudno w to uwierzyć!
– To trwało długo – i wyraźnie z powodu złej woli partii rządzącej, która chciała zmniejszyć rangę urzędu rzecznika. To jest zresztą myśl, która była już wcześniej wyrażona przez Prawo i Sprawiedliwość. Wracam do projektu konstytucji opracowanego przez PiS w 2005 r., kiedy ta partia dochodziła do władzy po raz pierwszy. Nie było w nim urzędu Rzecznika Praw Obywatelskich. Ta forma ochrony praw człowieka, kontroli władz, nie była przewidziana. To spowodowało, że jak skończyła się kadencja Adama Bodnara we wrześniu 2020 r., nie palono się do wybrania następcy. Były wtedy głosy, że trzeba wprowadzić jakiegoś „pełniącego obowiązki” – czego nie przewiduje konstytucja. Chodziło o zmarginalizowanie urzędu. Wskazywaliby na to kandydaci przedstawieni przez Prawo i Sprawiedliwość. Wiceminister spraw zagranicznych kandydował bezpośrednio z urzędu należącego do władzy wykonawczej. Inny kandydat stanowisko miał objąć, przechodząc z władzy ustawodawczej. Potem kandydatura pani senator, która nie była prawnikiem, co moim zdaniem jest sprzeczne z ustawą, która wymaga wyróżniającej się wiedzy prawniczej. Przedstawianie tych kandydatur spowodowało przedłużanie procesu wyboru, bo one musiały być odrzucone przez Senat. Pomysłodawcy zdawali sobie z tego sprawę.
Jak zatem w ogóle udało się wybrać rzecznika?
– Jego kandydatura została wysunięta przez Polskie Stronnictwo Ludowe, w porozumieniu z partią Jarosława Gowina, bo prof. Wiązek współpracował z nią jako ekspert. Od strony kwalifikacji ta osoba spełnia warunki objęcia funkcji RPO. Myślę natomiast, że ma przed sobą bardzo trudny okres. Założenie PiS, że urząd rzecznika jest organem niepotrzebnym, jest aktualne. To nie jest tak jak z Trybunałem Konstytucyjnym, który został całkowicie opanowany przez partię i nie spełnia swojej roli. Chciano to samo zrobić z urzędem rzecznika – tym bardziej że ostatni rzecznik bardzo się władzy nie podobał. To jednak przemawia na jego korzyść, a nie odwrotnie. Rzecznik nie może być kochany przez władzę – na tym polega jego działalność. On nie nawiązuje z władzami – ani ustawodawczą, ani wykonawczą – jakichś bliższych kontaktów. Służy prawom człowieka.
Media podały, że prof. Marcin Wiącek zadeklarował podtrzymanie inicjatyw wniesionych przez Adama Bodnara, w tym tej dotyczącej przejęcia grupy Polska Press przez Orlen. Czy to jest norma, tradycja, że nowy rzecznik nie wycofuje się z tego, co podjął poprzednik?
– Wydaje mi się, że przypadków wycofania się z inicjatyw poprzednika nie było. Moja kadencja także została przedłużona – o siedem miesięcy, bo nie wybrano mojego następcy. Sytuacja była inna niż teraz i dosyć dziwna. Sejm go wybrał głosami lewicy, Senat się jednak nie zgodził, ale głosami… tej samej partii. Był konflikt między lewicowcami z Sejmu i Senatu. Moim następcą został dr Janusz Kochanowski, który zginął w Smoleńsku. Były przypadki, że wycofał jeden czy drugi mój wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, ale to były sprawy zupełnie wyjątkowe.
Proszę zwrócić uwagę, że moi poprzednicy to były osoby o dużym formacie. Do dziś są bardzo aktywne w życiu publicznym. Reprezentują wysoki poziom. To cechowało rzeczników.