Z uwagą śledzę pierwsze wypowiedzi nowego rzecznika praw obywatelskich. Pierwszy wniosek jest taki, że prof. Marcin Wiącek to człowiek kulturalny, próbujący nikogo nie urazić. Trudno się zresztą temu właściwie dziwić, skoro został poparty przez prawie wszystkich w parlamencie: przez obie strony plemiennego, cywilizacyjnego sporu.
Dopytywano go o stosunek do jednego z najostrzejszych sporów dzielących Polaków: do orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej nakazującego Polsce zdemontowanie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. To z jednej strony spór o kierunek tzw. reformy sądów. Z drugiej jednak – także o granice kompetencji TSUE, więc pośrednio Unii Europejskiej. Czy instytucje unijne mogą ingerować w każdą sferę polskiego ustawodawstwa? Czy to nie zagrożenie dla polskiej suwerenności?
Na razie wiemy tyle, że prof. Wiącek zaczął od oświadczenia: uważam, że polska konstytucja jest najważniejsza. Wsparł więc w teorii stanowisko PiS-u i polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Był wtedy przed wyborem w Sejmie, gdzie jego los zależał od głosów prawicowej większości. Potem jednak „doprecyzował” swoje stanowisko. Przed wyborem w Senacie (gdzie decydujący głos miała opozycja) opowiadał, że owszem, konstytucja jest nadrzędna wobec prawa unijnego, ale wyrok TSUE i tak trzeba wykonać. Bo zakwestionowanie tzw. reformy sądu wynika także i z polskiej ustawy zasadniczej.
Zręczne, ale nie pomaga zrozumieć, co powinna robić Polska wobec dylematów zasadniczych: ile prawa unijnego stosowanego wprost, a ile obrony suwerenności? W teorii rzecznik nie musi się mieszać w ten spór, o ile nie dotyka on czyichś konkretnych praw obywatelskich. W praktyce jest to zapowiedź jego trudnej sytuacji między kamieniami młyńskimi sprzecznych interpretacji, za którymi stoją różne zaangażowania ideowe i odmienne cywilizacyjne wizje.
Adam Bodnar miał zasługi dla obrony konkretnych praw obywatelskich, ale w sprawach zasadniczych stał po stronie racji liberalnej opozycji. Na ile rozumiem prof. Wiącka, będzie on próbował ekwilibrystyki, aby gdzie się da, być ponad lub obok różnych dylematów, jakie niosą komplikacje współczesnego świata. Ciężkie to zadanie i niewygodna pozycja.
Niemniej udało się go już po wyborze skłonić do zajęcia stanowiska w kwestiach bieżących. W Polsacie został przepytany na okoliczność ewentualnego przymusu szczepień. I zajął stanowisko klasycznie liberalne. Nawet zobowiązywanie do szczepienia się medyków uznał za prawnie podejrzane. Znów, nie było to stanowisko twarde. Ale nie pomaga tym, którzy widzą w przymusie szczepień jedyną drogę ratowania się przed zapaścią służby zdrowia, więc przed lockdownem. Rząd Mateusza Morawieckiego boi się swoich wyborców, więc przymusu szczepień unika. Rzecznik wspiera te obawy.
Mam wątpliwości, czy robi dobrze. Nie jestem za tym, aby prawa zbiorowości zawsze dominowały nad interesem jednostki. One są w konflikcie. Ani konstytucja, ani żadna doktryna prawna czy filozoficzna nie da nam pełnej odpowiedzi, jak wytyczyć granicę między jednym a drugim. Mam jednak przekonanie, że w momentach kataklizmu zbiorowość ma prawo bronić własnego bezpieczeństwa, sięgając do środków nadzwyczajnych. Ciekawe, na ile prof. Wiącek zdecyduje się to utrudniać. Nie ma narzędzi prawnych, aby blokować ustawy. Ale może się wpisać w spór polityczny.
Jak widać, kończy się czas uników. Niedługo poznamy prawdziwe oblicze rzecznika, przynajmniej w niektórych sferach. Dobrze, że kulturą wypowiedzi już teraz zasługuje na szacunek. Ale to nie znaczy, że tacy komentatorzy jak ja nie będą się z nim spierać.