Jak Pan ocenia ostatnie wydarzenia wokół wyboru nowego rzecznika praw obywatelskich?
– Trwa wielomiesięczny festiwal nieodpowiedzialności całej klasy politycznej. Kiedy okazało się po wyborach, że większość w Sejmie ma Zjednoczona Prawica, a w Senacie – opozycja, Klub Jagielloński wyszedł z inicjatywą, która umożliwiłaby ich współpracę: 10-punktowy Pakt Demokratyczny. Baliśmy się obstrukcji, ignorowania jednej izby przez drugą. Przewidywaliśmy także problemy związane z obsadzeniem kilku urzędów, w tym RPO, które obsadza się za porozumieniem. Zrobiliśmy petycję, konferencję prasową; wysłaliśmy listy do liderów wszystkich partii reprezentowanych w parlamencie. Nie odpowiedział na to nikt.
Dziś Sejm i Senat nie są w stanie się „dogadać”. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi cała klasa polityczna, choć proporcjonalnie do posiadanej władzy. Winy Zjednoczonej Prawicy są więc poważniejsze. Prawica mogła już we wrześniu zaproponować kandydaturę będącą do zaakceptowania przez opozycję. Opozycja nie szukała kandydatów możliwych do zaakceptowania przez rządzących. Teraz – przed czym przestrzegaliśmy – został w to włączony Trybunał Konstytucyjny.
Jak podkreślacie, jego autorytet jest niski.
– To efekt działań Prawa i Sprawiedliwości i to nie tylko tych początkowych, związanych z reformą. Ważne jest to, w jaki sposób funkcjonuje. Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz to nie są osoby, które autorytetu dodają. Decyzja podjęta w sprawie kadencji RPO – nawet jeśli ma podstawy merytoryczne – na pewno nie znajdzie szerokiej akceptacji społecznej. Zarówno czas podjęcia decyzji, jak i okoliczności budzą wątpliwości.
Czym grozi nam upolitycznienie urzędu rzecznika?
– Ten urząd jest polityczny, bo prawa obywateli są polityczne, gdy rozumiemy politykę jako roztropną troskę o dobro wspólne. Rzecznicy mają światopogląd i wartości, które wyznają. Mieliśmy dobrych rzeczników, którzy byli bliżsi wartościom liberalnym, jak i tych, którzy byli konserwatywni. Nie ma jednej wizji tego, czym są prawa obywatelskie i jak należy interpretować prawa człowieka. Dobrze byłoby, gdyby tę funkcję na przemian pełnili ludzie o różnej wrażliwości. To tworzy przestrzeń do dyskusji aksjologicznej na temat podstaw porządku prawnego. Oczywiście każdy rzecznik powinien bronić praw wszystkich – także tych, których światopoglądu nie podziela. Jego kadencja trwa nie do czasu wyborów, ale 5 lat – więc można założyć, że RPO wybrany w 2021 r. większość kadencji będzie działał w warunkach innej władzy niż rządy prawicy.
A co jeśli rzecznik jest – jak wybrany właśnie przez Sejm na RPO poseł Bartłomiej Wróblewski – zaangażowany partyjnie?
– W dużym stopniu podzielam światopogląd posła Wróblewskiego. Widzę jego formalne kompetencje. Jest doktorem prawa, konstytucjonalistą. Z powodu jego bieżącego uwikłania politycznego uważam jednak, że to nie jest dobra kandydatura. Nawet gdyby był zdolny przekroczyć swoje partyjne korzenie i pełnić funkcję RPO w sposób zupełnie niezależny, to wiele osób w to nie uwierzy. Kandydatury aktywnych polityków nie są fortunne, choć nie ma formalnego zakazu ich wystawiania. Trzeba szukać rzecznika wśród osób, które mają kompetencje, autorytet i są do zaakceptowania przez różne strony wojny polsko-polskiej. Dlatego mówiłem publicznie, podobnie jak poseł PO Bogusław Sonik, np. o premier Hannie Suchockiej.
Adam Bodnar będzie pełnił funkcję RPO przez trzy miesiące, chyba że uda się wybrać jego następcę. Jakie są Pana przewidywania?
– Według mnie Senat nie zatwierdzi kandydatury Bartłomieja Wróblewskiego. To ostateczny test odpowiedzialności klasy politycznej. Czeka nas kolejna rozgrywka i być może jakaś ustawa, która będzie tworzyła swoistą atrapę RPO. Każdy, kto odmawia szukania kompromisowej kandydatury, poniesie za to współodpowiedzialność.