Prawie miesiąc temu skończyła się kadencja rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara. Punkt o wyborze jego następcy jest zdejmowany z porządku kolejnych posiedzeń Sejmu. Wszędzie pojawiło się ostatnio zdjęcie Zuzanny Rudzińskiej-Bluszcz, kandydatki opozycji, ale i organizacji pozarządowych na ten urząd. Siedzi na nim na podłodze w jakimś kąciku Sejmu i czeka na głosowanie. Bezowocnie.
Powód tej zwłoki jest prosty. Artykuł 209 konstytucji mówi, że rzecznika wybiera Sejm za zgodą Senatu. Mamy dziś prawicowy Sejm i kontrolowany przez przeciwników prawicy Senat. Trudno sobie wyobrazić, aby zagłosowały za tą samą kandydaturą. Choć przecież kiedy konstytucję pisano, zakładano, że konieczność kompromisu między izbami będzie dodatkową gwarancją najlepszego wyboru.
Odchodzący rzecznik Adam Bodnar też był poniekąd przejawem upadku kultury kompromisu w Polsce. Kultury, która nigdy nie miała się po roku 1989 szczególnie dobrze, ale która teraz leży w ciemnym grobie. Przed poprzednimi wyborami niby centrowa PO postawiła na kandydata, który uważa rejestrowane związki partnerskie par jednopłciowych za prawo obywatelskie (a nie jedno z możliwych prawnych rozwiązań), a nieprzyznawanie tego prawa za homofobię. To tylko jeden przykład widzenia przez doktora praw Adama Bodnara polskiej rzeczywistości społecznej jednym, lewym okiem. Można tylko powiedzieć, że tym razem uprzedzono nas z góry. Pan rzecznik nie ukrywał poglądów przed swoim wyborem.
Tyle tylko, że biuro rzecznika poza głośnymi tematami ideologicznymi próbowało załatwiać sporo spraw, które można określić mianem „dla ludzi”. On sam może nie był ich pasjonatem, ale pozwalał działać swoim podwładnym. Miewał też rację w sporach z obecnym rządem i większością parlamentarną, kiedy w różnych prawnych rozwiązaniach władza szła na skróty, omijając, a czasem naruszając, logikę porządku opartego na konstytucji.
Bywał też przedmiotem nagonek. Kiedy powiedział rzecz oczywistą, że nawet złoczyńca niekoniecznie musi być wywlekany z domu w bieliźnie, rządowa TVP zajęła się jego rodziną. Skoro jego syn ma kłopoty z prawem, to pewnie dlatego rzecznik ujmuje się za przestępcami – taka była teza. Broniłem go wtedy przed takim obrzydliwym populizmem. Zresztą on tylko przypominał o prawach ludzi podejrzanych. Mają ludzką godność w każdej sytuacji, no i według prawa wciąż nie są winni.
Bodnar argumentował spokojnie, był nastawiony na rozmowę, choć bywał jednostronny w swoich ocenach światopoglądowych. Stoi przed nami teraz problem jego następcy. PiS jest podejrzewany o szykowanie tricku. Nie wybiera nikogo, za to grupa jego posłów kwestionuje przed TK przedłużenie kadencji Bodnara. Czy nie po to, aby stworzyć grunt pod jakieś tymczasowe rozwiązanie, pozwalające ominąć kompromis z Senatem?
Padają z grona tego obozu (także bliskich mu komentatorów) głosy, że to urząd niepotrzebny. Prawda, wielu zachodnich rzeczników (ombudsmanów) kieruje się jednostronną ideologią. Ale kto będzie się ujmował za jednostką, często pokrzywdzoną w relacjach z państwem? Może właśnie roztropna prawica mogłaby wskazać kogoś skoncentrowanego na tym? Bez ideologicznych przegięć.
Tomasz Terlikowski zaproponował wybór Marka Jurka. Nie jest prawnikiem, jest za to byłym politykiem. Też o wyrazistym światopoglądzie, znów więc pojawia się groźba patrzenia jednym okiem. Ale ta kandydatura ma jedną zaletę. To nie jest człowiek obecnej władzy. Boję się jednak, że zgodnie z kulturą polityczną PiS-u, tam myśli się o polityku od wykonywania poleceń. A skoro kogoś takiego przepchnąć się nie da, marzą o „zaoraniu” tego urzędu. Na jak długi czas?