Logo Przewdonik Katolicki

Rewolucyjna propozycja

Piotr Zaremba
FOT. MAGDALENA BARTKIEWICZ. Piotr Zaremba historyk, dziennikarz, publicysta, komentator polityczny

Konwencję Zjednoczonej Prawicy wymyślono jako receptę na spadające sondaże.

Niektóre z obietnic tam złożonych jawią się jednak jako obiecujące: od pomocy nowym firmom nieobciążaniem ich dużym ZUS-em po szkolne wyprawki i po wsparcie ludzi starszych, aby mogli się swobodnie poruszać poza własnym mieszkaniem. Cele zbożne, pytanie jedynie o źródła finansowania.
Na tym tle wyróżnia się propozycja, która nie jest elementem programu rządu, a twórczością jednego z koalicjantów PiS. Wicepremier Jarosław Gowin zaproponował, aby zmienić system wyborczy. Głosy ludzi wychowujących małoletnie dzieci miałyby się liczyć bardziej niż obywateli bez takich dzieci. Gowin proponował to już kiedyś, ale wtedy był liderem małej partyjki. Dziś jest elementem większej układanki.
To zabawne, ale jest to chyba najbardziej rewolucyjna propozycja padająca w obrębie obozu, który postrzegany jest jako rewolucyjny. Jako odchodzący od niektórych zasad liberalnej demokracji. Zabawne, bo przecież Gowin był tam zawsze tym stosunkowo najspokojniejszym, najbliższym liberalnej demokracji, pożenionym z rewolucją trochę przez przypadek.
Od początku XX stulecia, po odrzuceniu rozmaitych cenzusów, w pierwszym rzędzie majątkowego, każda demokracja uznaje normę: „Jeden wyborca, jeden głos”. To byłby pierwszy poważny cios w tę zasadę. Zadany w imię pewnej wizji społeczeństwa, gdzie szczególnie premiuje się dzietność. Naturalnie pojawia się zaraz pytanie, czy to sprawiedliwe. Czy samo spłodzenie dziecka jest taką zasługą (dotyczy to zwłaszcza mężczyzn), która powinna być nagradzana przywilejami politycznymi. Czy większej zasługi dla społeczeństwa nie mają ludzie lepiej wykształceni? Albo tacy, którzy mnożą bogactwo. Powrót do zarzuconych zdawałoby się raz na zawsze cenzusów prowadzi do odrzucenia demokracji jako takiej.
Na horyzoncie pojawiają się naturalnie niezliczone trudności techniczne. Kto ma dostawać te przywileje? Czy na przykład ojciec, który nie mieszka z rodziną? Który ją porzucił? Rozpatrywanie wątpliwych przypadków wymagałoby aparatu większego niż ten,
który kwalifikuje do korzystania
z 500 plus. I chyba nieskutecznego, kiedy w grę wchodzą delikatne zagadnienia moralne.
Niby wszelkie debaty są dla ludzi. Niemniej jest jeden charakterystyczny aspekt tej propozycji Gowina. Trzy lata temu był to wyraz jego niepokojów intelektualnych lub oryginalności. Dziś jawi się oferta podrzucana obozowi rządowemu, który ma kłopot z gorszymi sondażami. Można podejrzewać, że wielodzietne rodziny są ostoją prawicy. Byłyby nią zresztą jeszcze bardziej, gdyby dostały coś takiego. A już teraz są pewnie wdzięczne za 500 plus.
Jednym słowem pomysł Gowina łatwo przedstawić jako zamiar dosypania głosów sobie, prawicy. Nie wiem, czy taka jest jego intencja. Faktem jest, że polityk przez dwa pierwsze lata współrządów z Jarosławem Kaczyńskim milczał na temat tej idei jak grób. Może  to tylko szukanie rozgłosu? Rodzaj wybryku, jak opowiastka: brakowało mi jako ministrowi do pierwszego?
Za tym ostatnim przemawiałby brak szans na wcielenie pomysłu w życie. Wątpię, by przy wszystkich kryjących się za nim atrakcjach przyjął go bezdzietny kawaler Jarosław Kaczyński. Zwłaszcza że znów musiałby się tłumaczyć Europie, że niszczy demokratyczną równość politycznych szans. A gdyby nawet, rzecz cała wymaga zmiany konstytucji. Prawica większości konstytucyjnej nie ma.
Kiedy Gowin proponował coś takiego po raz pierwszy, uderzała mnie jednak życzliwość konserwatywnych środowisk, w tym kół kościelnych, wobec niego. To, że ktoś może traktować takie fantasmagorie serio, jest wyrazem kryzysu liberalnej demokracji. Warto takie sygnały czytać.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki