Wymiana jeńców pomiędzy Kijowem a Moskwą, dzięki której odzyskał wolność skazany na 20 lat łagru Sencow, obudziła nadzieje na rychłe zakończenie ukraińsko-rosyjskiego konfliktu. To z kolei pozwoliłoby Zachodowi cofnąć obowiązujące od pięciu lat antyrosyjskie sankcje. O ich zniesieniu marzy nie tylko Władimir Putin, ale także naciskani przez swoich biznesmenów niemieccy i francuscy politycy. Wiadomo, że w ostatnie negocjacje pomiędzy prezydentami Wołodymyrem Zełenskim i Władimirem Putinem bardzo zaangażował się Emmanuel Macron.
Francuski prezydent najwyraźniej chce zastąpić w roli lidera Europy słabnącą Angelę Merkel, przy czym brak mu zdecydowania i charakteru niemieckiej kanclerz. Merkel twardo obstawała przy utrzymaniu restrykcji, dopóki Rosja nie zaprzestanie okupacji Krymu i nie wycofa się z Donbasu. Macron będzie raczej naciskał na ukraińskiego przywódcę, by potem móc spokojnie oświadczyć, że skoro Kijów się zgadza, to Zachód nie ma powodu dalej dyskryminować rosyjskiego partnera.
Mieszane uczucia
Powrót zakładników został na Ukrainie przyjęty z zadowoleniem. Szczycił się nim nowy prezydent i mało kto zauważył, że dwóch z 35 uwolnionych jeńców nie podało Zełenskiemu ręki. Teraz ukraińscy komentatorzy zastanawiają się, jaka była cena ukraińsko-rosyjskiego kompromisu.
Szczegółów negocjacji nie znamy, ale wiadomo, że Kijów po pierwsze zgodził się, aby wśród 35 zakładników było 18 marynarzy, których wypuszczenia i tak zażądał od Rosji Międzynarodowy Trybunał Prawa Morskiego, a po drugie Ukraińcy pozbyli się ważnego świadka, czyli separatysty zamieszanego w sprawę zestrzelonego w lipcu 2016 r. nad Donbasem malezyjskiego boeinga. Już pociągnęło to za sobą ochłodzenie ukraińsko-holenderskich stosunków (Holendrzy stanowili większość wśród 283 pasażerów samolotu), a prowadzący śledztwo holenderscy prokuratorzy natychmiast zamienili status wypuszczonego Władimira Cemacha ze świadka na podejrzanego.
Zełenski naraził się zresztą nie tylko Amsterdamowi, ale także własnym służbom specjalnym, gdyż akcja pochwycenia Cemacha i sprowadzenia go do Kijowa kosztowała życie jednego z ukraińskich żołnierzy wojsk wewnętrznych i trwałe kalectwo drugiego.
Zwolennicy Zełenskiego usprawiedliwiają prezydenta, dowodząc, że bez wydania Cemacha Kreml najprawdopodobniej nie zgodziłby się na wymianę, ale przyznają, że było to ustępstwo. I tutaj znowu wraca pytanie o rolę Zachodu: do jakiego stopnia nowy ukraiński przywódca z własnej woli łagodzi kurs wobec Rosji, a na ile robi to pod wpływem zagranicznych nacisków?
Perspektywy na przyszłość
Pytanie istotne, bo w najbliższych tygodniach ma się odbyć kolejne spotkanie tzw. Grupy Normandzkiej, czyli przywódców Francji, Niemiec, Ukrainy i Rosji. Rosyjskie władze już wyraziły zgodę zarówno na same rozmowy, jak i na to, by odbyły się one w Paryżu, czyli pod egidą Macrona. Kreml stawia jednak warunki. Są to: szeroka autonomia dla Donbasu, wpisana do ukraińskiej konstytucji oraz przeprowadzenie na tych terenach wyborów samorządowych, jeszcze zanim nastąpi demilitaryzacja samozwańczych republik Donieckiej i Ługańskiej; dopiero potem prorosyjscy separatyści mieliby złożyć broń. Tuż po wymianie jeńców Kreml nieoficjalnie wspominał jeszcze o jednym, czyli o konieczności wykreślenia z ukraińskiej konstytucji Krymu, ale w tym wypadku chodziło raczej o odpowiedni start do dalszych negocjacji niż realny postulat.
Rosyjskie propozycje nie są właściwie niczym nowym. Przedstawił je bowiem już w 2015 r. w Mińsku niemiecki minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier. Ówczesny ukraiński prezydent, Petro Poroszenko, odrzucał jednak możliwość zawarcia pokoju na tak niekorzystnych warunkach, rozumiejąc, że wybory samorządowe pod karabinami separatystów i szeroka autonomia dla Donbasu grozi federalizacją Ukrainy. Federalizacją, w której Donbas będzie mógł skutecznie wpływać na politykę Kijowa, torpedując wszelkie prozachodnie kroki Ukrainy. Na marginesie przypominano, że właśnie taką autonomiczną, ukraińską republiką był Krym.
Biznes i polityka
Zełenski zapewnia, że na zawarcie pokoju na niekorzystnych dla jego kraju warunkach się nie zgodzi, ale konkretnych deklaracji unika, twierdząc, iż za wcześnie na podawanie szczegółów. Być może jednym z powodów są naciski ze strony Francji i Niemiec, które w zmianie na fotelu ukraińskiego prezydenta zobaczyły szansę na wyjście z twarzą z ukraińsko-rosyjskiego konfliktu, tak bardzo męczącego dla zachodnich biznesmenów.
Problem w tym, że na wygranej Kremla straci nie tylko Ukraina. Rosyjskie władze po raz kolejny, po niemal już zapomnianej wojnie z Gruzją zobaczą, że cokolwiek by nie zrobiły i tak pozostaną bezkarne. W ostatniej chwili bowiem zawsze ten czy inny zachodni polityk wyciągnie pomocną dłoń. Dla systematycznie tracącego zaufanie własnych obywateli Putina to pocieszająca informacja.