To przypowieść o lewych pieniądzach i zyskach czerpanych z nieuczciwych źródeł. Prawo rzymskie dokładnie opisywało, jakie zyski można było czerpać z pożyczek, i uczciwy zarządca winien tymi stawkami się kierować. Za taką też pracę brał całkiem spore wynagrodzenie. Ale dla różnych cwaniaków, których wówczas – jak i dziś – nie brakowało, była to świetna okazja, by dorobić sobie coś na lewo i dodatkowym ciężarem spłaty pożyczki zasilić własną kieszeń.
Niewątpliwie tak właśnie postępował sprytny i obrotny bohater przypowieści. Ale postawiony pod ścianą znalazł sposób, by wyjść z opresji cało. Chcąc zyskać choć trochę sympatii ludzi, na których łaskę będzie być może zdany, wchodzi na ścieżkę uczciwości, z niegodziwych zysków rezygnuje i każe zmienić zobowiązania. Pan chwali go za roztropność. I tu można postawić kropkę. Finał, napisy końcowe, a morał jest czytelny i prosty. Jednakże temat się nie kończy, Chrystus ciągnie go dalej. Wyciąga bardzo ogólny wniosek, aby zdobywać sobie przyjaciół niegodziwymi zyskami. I muszę przyznać, że jestem tym bardzo zaskoczony. No rozumiem, pozyskać sobie sympatię jakąś bezinteresowną darowizną, szlachetnym gestem, sięgnięciem głębiej do własnej kieszeni… no jak najbardziej. Ale dlaczego zwykła, elementarna przyzwoitość, rezygnacja z oszustwa i krzywdzenia bezbronnych ma zasługiwać na takie ochy i achy! Dlaczego?
I oto wychodzą na wskroś pedagogiczne zapędy Chrystusa: zacznij człowieku od prostej, elementarnej uczciwości. Jeśli w tej materii będziesz sobie swobodnie radził, to możesz iść o krok dalej. Jeśli dochowasz wierności w małe sprawie, przyjdzie czas na większe. Jeśli nie będziesz ludzi okradał, przyjdzie i czas sięgnąć głębiej do swojej własnej kieszeni. Co za imponujący życiowy realizm.
Jakie sytuacje przymusiły mnie do zweryfikowania swego poziomu uczciwości? Co poczułem, rezygnując z bogacenia się cudzym kosztem?